Podobne
- Strona startowa
- Agata Christie Smiertelna Klatwa i Inne Opowiadania
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Bulyczow Kir Nowe Opowiadania Guslarskie
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania
- Niziurski Edmund Opowiadania.BLACK
- Niziurski Edmund Opowiadania.WHITE
- Getting Started with Data Warehouse and Business Intelligence
- Proby Kristen Walcz ze mna
- Zolnierze zyja
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Psy, sanie, maszyny, sprzęt obozowy oraz pięć rozłożonych na części samolotów dostarczono do Bostonu i tam załadowano na statki.Cel mieliśmy jasno określony, wyposażenie doskonałe, a w takich kwestiach jak odpowiednie zaprowiantowanie.organizacja, transport czy budowa obozów korzystaliśmy z doświadczeń wielu nad wyraz wybitnych poprzedników, leli liczba i sława jaką się cieszyli sprawiły, że nasza wyprawa, pomimo iż tak hojnie zaopatrzona, przeszła, praktycznie rzecz biorąc, nie zauważona.Wypłynęliśmy z portu w Bostonie drugiego września 1950 roku, płynąc niezbyt szybkim kursem wzdłuż wybrzeża, przez kanał Panamski i zatrzymując się na Samoa i w Hobart, na Tasmanii.Tam zabraliśmy na pokład resztę zaopatrzenia, nikt z naszej grupy badawczej nic był dotąd w rejonach podbiegunowych i wszyscy polegaliśmy głównie na kapitanach naszych statków - J.B.Douglasie, dowódcy brygu "Arkham", i całego morskiego etapu wyprawy, i Georgu Thorfinnssenie, kapitanie statku "Miskatonic".Obaj byli starymi wilkami morskimi, weteranami wypraw wielorybniczych.Im dalej zostawialiśmy za sobą zamieszkały świat, tym niżej słońce zapadało po północnej stronie, pozostając jednocześnie każdego dnia coraz dłużej nad horyzontem.Na wysokości mniej więcej 62 stopnia szerokości południowej ujrzeliśmy pierwsze góry lodowe, przypominające stoły, a tuż przed osiągnięciem kręgu polarnego, którego przecięcie w dniu 20 października uczciliśmy tradycyjną i oryginalną ceremonią, napotkaliśmy pierwsze poważne kłopoty z polem lodowym.Przedzierając się przez lód, którego połać nie była na szczęście ani zbyt rozległa ani zbyt gruba, na 68 stopniu szerokości południowej i 175 stopniu długości wschodniej, wyszliśmy na otwarte wody.Rankiem, dwudziestego szóstego października od strony południowej oczom naszym ukazał się lśniący potężny ląd, a przed południem, drżąc z emocji oglądaliśmy rozległy, wyniosły, pokryty śniegiem łańcuch górski rozciągający się aż po skraj horyzontu.Tak oto, nareszcie dotarliśmy do najbardziej wysuniętego przyczółka wielkiego, nieznanego kontynentu i tajemniczego, mrocznego świata lodowej śmierci.Szczyty te należały, rzecz jasna, do odkrytego przez Rossa Masywu Admiralicji; teraz zadaniem naszym było opłynąć przylądek Adare i przepłynąć dalej wzdłuż wschodniego wybrzeża Ziemi Wiktorii, do miejsca w którym mieliśmy rozbić bazę, u brzegów cieśniny NcMurdo, u stóp wulkanu Erebus na 77 stopniu 9 minucie szerokości południowej.Ostatni etap podróży był barwny i wpływał pobudzająco na wyobraźnię.Ogromne, nagie, tajemnicze wierzchołki majaczyły nieprzerwanie wzdłuż zachodniej strony nieba, podczas gdy nisko wiszące słońce, ukazujące się w południe po północnej stronie skapywało przymglonym czerwonym blaskiem na biały śnieg, błękitnawy lód, pasma wód i czarne połacie odsłoniętych, granatowych stoków.Straszliwe podmuchy upiornego, antarktycznego wiatru omiatały nagie wierzchołki gór, zawodzenia wichury przywodziły niekiedy na myśl dziką, ledwo wyczuwalną melodię o szerokiej, zgoła obłędnej, gamie tonów, które w niewytłumaczalny, podświadomy sposób kojarzyły mi się z czymś niepokojącym, a nawet wręcz przerażającym.Cała sceneria przywodziła na myśl azjatyckie malarstwo Micholasa Koericha, i jeszcze bardziej zatrważające opisy owianego złą sławą płaskowyżu Leng z kart mrożącego krew w żyłach, bluźnierczego i plugawego "Necronomiconu" szalonego Araba, Abdula Alhazreda.Wielokrotnie później żałowałem, że w ogóle zajrzałem do tej potwornej księgi, w bibliotece Uniwersytetu Miskatonic.7 listopada straciliśmy chwilowo z oczu pasmo gór po zachodniej stronie, minęliśmy wyspę Franklina, a następnego dnia ujrzeliśmy przed nami szczyty gór Erebus i Terror na wyspie Rossa, za nimi zaś długą linię Gór Perryego.Na wschodzie ciągnęła się gruba, biała krecha zapory lodowej, sięgająca 200 stóp wysokości i przypominająca skaliste urwiska w Quebecu; zapowiadała ona kres żeglugi w kierunku południowym.Po południu weszliśmy do cieśniny McNurdo i rzuciliśmy kotwicę w cieniu dymiącego Erebusa.Pokryty żużlem wierzchołek wulkanu o wysokości 12.700 stóp przypominał Świętą Fuji, z japońskich malowideł.Za nim, niczym biały upiór, wznosił się Terror, wygasły już dziś wulkan mierzący 10.900 stóp.Kłęby dymu buchały z otworu Erebusa raczej sporadycznie i jeden z absolwentów, zdolny, młody chłopak nazwiskiem Danforth, wskazał coś co przypominało lawę pokrywającą śnieżne stoki.Stwierdził przy tym, iż góra ta, odkryta w 1840 r.była bez wątpienia inspiracją dla Poego, który w siedem lat później napisał:"Siarką cuchnące lawy, gęste struginieustannie spływają w dół po zboczach YaanckW najdalszych polarnych krainachJęczą spływając w dół po zboczach YaanckW lodowych, krainach polarnych zórz."Danforth był miłośnikiem mrocznych lektur i dużo opowiadał o Poe'm.Mnie osobiście zainteresował antarktyczny wątek jedynego, długiego opowiadania Poe'go - wstrząsającego i enigmatycznego "Arthura Gordona Pyma".Na bezludnym wybrzeżu i wyrosłej zaporze lodowej niezliczone ilości groteskowych pingwinów popiskiwały, machały skrzydłami; w wodzie zaś, i na rozległych krach dryfującego powoli lodu, pływały lub przewalały się tłuste, leniwe foki.Krótko po północy, 8 listopada, przy pomocy niewielkich łodzi dokonaliśmy trudnego lądowania.Jednocześnie przeciągnęliśmy z każdego ze statków kabel, przygotowując się do wyładunku zapasów przy pomocy boi.Pierwsze kroki na Antarktydzie pozostawiły w naszej pamięci niezatarte wrażenie, pomimo iż dotarły tu już wcześniej wyprawy Scotta i Shackletona.Masz obóz, założony na skutym lodem wybrzeżu, u stóp wulkanu był jedynie obozem tymczasowym, kwatera główna wciąż znajdowała się na pokładzie "Arkham".Wyładowaliśmy sprzęt wiertniczy, psy, sanie, namioty, żywność, zbiorniki z benzyną, ekwipunek do topienia lodu, aparaty fotograficzne - zarówno te zwykłe jak i do zdjęć lotniczych, części samolotowe oraz inne akcesoria wraz z przenośnymi radiostacjami, które - obok tych zamontowanych na samolotach - były dostatecznie silne, by za ich pośrednictwem połączyć się z potężną aparaturą nadawczo-odbiorczą na "Arkham" z dowolnego miejsca na kontynencie antarktycznym.Aparatura na statku, za pomocą której utrzymywaliśmy bezpośredni kontakt ze światem zewnętrznym, przesyłać miała raporty prasowe do ogromnej stacji radiowej "Arkham Advertiser" w King-sport Mead, w Massachusetts.Mieliśmy nadzieję, że zdołamy zakończyć nasze prace w przeciągu antarktycznego lata, gdyby jednak okazało się to niemożliwe, mieliśmy przezimować na "Arkham", a jednocześnie, nim lód skuje wodę, wysłać "Miskatonic" na północ, po zaopatrzenie na kolejny sezon.Nie muszę powtarzać tego, co pisano w gazetach na temat naszych wstępnych działań; o wejściu na górę Erebus, czy uwieńczonych sukcesem wierceniach mineralogicznych w Kilku punktach na wyspie Rossa, Które - mimo iż dokonano ich w skalnym podłożu - przebiegły nad wyraz sprawnie.Było to tylko i wyłącznie zasługą Pabodiego i jego aparatury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]