Podobne
- Strona startowa
- Andrzej Mencwel Wiedza o kulturze Cz. I Antropologia kultury
- Wierciński Andrzej Magia i religia. Szkice z antropologii religii
- Andrzej.Sapkowski. .Czas.Pogardy.[www.osiolek.com].1
- Andrzej.Sapkowski. .Ostatnie.Zyczenie.[www.osiolek.com].1
- Andrzej.Sapkowski. .Pani.Jeziora.[www.osiolek.com].1
- M. Keane, D. Chase Dieta w chorobach nowotworowych
- Terry Pratchett 12 Wyprawa Cz
- Gajusz Juliusz Cezar O Wojnie Galicyjskiej
- Grange Jean Christophe Przysięga otchłani
- Andrzej Ziemiański Pomnik Cesarzowej Achai t2
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bezpauliny.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znowubył złośliwym staruszkiem o chytrych oczkach.Gwizdnął przez zęby.Psy pojawiły sięz powietrza.W rzeczywistości były tam cały czas, tyle tylko, że niewidzialne.Koło ka-pliczki nad zródłem poczuł dziwne mrowienie pod skórą.Przystanął i zaczął nasłuchi-wać. KTOZ TY? Pytanie pojawiło się w jego mózgu znienacka.Rozejrzał się dookoła.Głos promieniował prosto z powietrza. A ty? Zapytał półgłosem. PABLO DE TORRALBA.INKWIZYTOR. Nie mamy żadnych wspólnych tematów do rozmowy. WYNOZ SI.NIC TU PO TOBIE.50 Gadaj zdrów.Przyszedłem w odwiedziny. JESTEM OPIEKUNEM TEGO MIASTA.WYSTARCZY MI, %7łE MUSIAAEMZNOSI TEGO ZAFAJDANEGO CZAROWNIKA PRZEZ TYLE LAT.IDy STD. Wiesz co, inkwizytorze, chyba popełniasz błąd. PRZYPOMNIJ SOBIE JAK ZABIAEM CI W CHEAMIE CZTERYSTA LATTEMU.JAM CIGLE ZMYZLNY.Dwa psy eksplodowały jak petardy, zachlapując wszystko wokół strzępkami mięsa.Czarownik skrzywił się lekko. Mlgełe.Operłut.Chaprędz. Wymamrotał, robiąc rękoma osobliwy znak.Ziemia wokół jego stóp strzeliła na chwilę płomieniem.Gdy wygasła, nie słyszał jużżadnego głosu w swojej głowie. Postarajcie się o nowego opiekuna powiedział w przestrzeń.Echo jego słów dotarło do wioski i zatańczyło wokół kościoła.Przechowywanyw jego ołtarzu srebrny sztylet drgnął i pokrył się czarnymi plamami.Relikwia.Sztyletczłowieka, który spalił tu kiedyś kobietę w imię miłości.Sztylet człowieka, dzięki któ-remu ludzie nauczyli się kochać i wybaczać sobie.Sztylet człowieka, który oczyścił sięze swoich grzechów, dobrowolnie oddając swoje ciało na pastwę płomieni.Iwan Iwanowicz niebawem znalazł się w chacie Karwowskiego.Dach zapadł się jużdawno, ale ciągle działał czar chroniący to miejsce przed wilgocią.Czarownik przeko-pał ruinę, poszukując jakichś notatek, które mogłyby mu się przydać.Nie znalazł nic.Karwowski nie umiał pisać.Los nikomu nie szczędzi rozczarowań.* * *Herberto Saleta siedział w swoim pokoju, w niewielkim hoteliku koło dworca.Przeglądał w skupieniu udostępnioną mu przez wojewódzkiego konserwatora zabyt-ków dokumentację.Wykopy warstwy kulturowe, ślady osadnicze.Zabezpieczone ele-menty dekoracyjnej kamieniarki.Wśród nich był kamień przypominający łapę niedz-wiedzia.Na karcie dokumentacyjnej podany był numer inwentarzowy.Herberto prze-pisał go sobie do notesu z zamiarem sprawdzenia pózniej jak to wygląda w rzeczywisto-ści.Teraz bardziej ciekawiło go, co innego.yródło dziwnego niepokoju zmieniło swojepołożenie.Obecnie woń zła dobiegała go bardziej z południa.Nie mógł jednak precy-zyjnie określić ani kierunku, ani jej natury.Zmysły, w które wyposażone było jego ciało,nie nadawały się do tego celu.Musiał posłużyć się czymś innym.Z torby podróżnej wydobył strzykawkę, igłę oraz buteleczkę pełną czegoś.Napis nabuteleczce był całkowicie niewinny.Zawartość do napisu miała się tak jak pięść donosa.Naciągnął trzy centymetry sześcienne i położywszy się na kozetce, wstrzyknąłsobie zawartość.W oczach momentalnie mu zmętniało.Mózg otworzył się, a w chwilę51pózniej egzorcysta opuścił swoje ciało, udając się na astralną wędrówkę.Wyprysnął dogóry jak świeca.Znalazł się wysoko nad miastem.Popatrzył na południe.Nad górąw pobliżu Uchań unosił się słup czarnego światła.Postarał się wyostrzyć nieco wzrok,ale nie udało mu się to.Obawiał się zbliżyć do słupa.Ciało astralne było dość podatnena magiczne uszkodzenia.Zamiast tego postarał się wsłuchać w rytm życia miasta.Każde skupisko ludzi jestjak wielkie serce.Bije pewnym rytmem generowanym przez ludzkie myśli i uczucia.Są zdrowe miasta, gdzie rytm jest czysty i mocny.Są chore miasta, gdzie żyją zli ludzie.Większość miast, w których rytm wsłuchiwał się podczas astralnych wędrówek, miałabardzo chore dusze.Tu nie było nawet tak zle.Ludzie mieli dobre myśli.Ale było cośjeszcze.Puste przestrzenie pod miastem odbijały rytm, zniekształcając go w chore za-wodzenie.Myśli wracały do ludzi skrzywione.W lochach coś było.Zagłębił się pod zie-mię.Atmosfera tam panująca była po prostu straszna.Powietrze naładowane zostałokiedyś nienawiścią, która teraz parowała do góry, między żywych.Nienawiść wciskałaim w ręce noże i siekiery i butelki wódki.Postarał się zbliżyć do jej czarnych zródeł.Promieniowała z niewielkiego pomieszczenia w bocznym ciągu galerii.Jej zródłem byłszkielet człowieka w resztkach munduru i papasze na głowie.Drugie zródło znajdo-wało się tuż obok.Nienawiść promieniowała od przeszło trzydziestu szkieletów.Falejednej i drugiej złości interferowały to wzmacniając się, to słabnąc.Ciało astralne za-częło niszczeć.Musiał opuścić to miejsce.Przeniósł się w inny korytarz.Tu także cośbyło.Ukryło się przed nim w ścianie. Kim jesteś? zapytał.Coś ukrytego w ścianie nie udzieliło mu odpowiedzi.Wciskało się głębiej.Aż wresz-cie kontakt zerwał się.Wyprysnął na powierzchnię ziemi.Wiedział już dużo, ale cią-gle był w nim głód wiedzy.Postanowił odszukać człowieka, którego minął w parku.Przeszukiwał miasto.Nie znalazł.Zdziwiło go to.Czuł, że ten dziwny osobnik jest tuw jakiś sposób przypisany.Odłamki jego myśli tkwiły w murach domów, w korze drzew,w postaci plam paskudziły chodniki.Na niewielkim placyku u zbiegu dwu ulic, znaj-dowała się bardzo stara plama krwi.Koło niej na ławeczce leżał jakiś starzec.Był mar-twy.Obok niego stał jakiś młodzieniec i milicjant spisujący protokół.Po chwili nadszedłtakże lekarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]