Podobne
- Strona startowa
- Paul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (4)
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Glen Cook Gorzkie Zlote Serca (3)
- cook islands rarotonga v1 m56577569830504030
- Glen Cook Zolnierze zyja
- Alfred Musset SpowiedÂź dziecięcia wieku
- Jack Whyte Templariusze 02 Honor rycerza
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Smocze Oko
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu podniósł słuchawkę i z ulgą rozpoznał głos Teresy.- Obiecałeś, że zadzwonisz - przypomniała z wyrzutem.- Mam nadzieję, że nie odpowiesz, że zapomniałeś.- Nie, miałem kilka pilnych spraw do załatwienia i dopiero co skończyłem.- Jasne, rozumiem.Ale od godziny jestem gotowa do wyjścia.Może więc prosto z pracy przyjdziesz do restauracji?- O rany - wymknęło się Jackowi.W natłoku faktów kompletnie zapomniał o umówionej kolacji.- Tylko nie próbuj się wykręcać.- Miałem straszny dzień.- To tak jak ja.Obiecałeś, a poza tym ustaliliśmy, że musisz jeść.Odpowiedz szczerze, jadłeś dzisiaj lunch?- Nie.- No widzisz.Nie wolno ci zrezygnować także z kolacji.Zbieraj się.Jeżeli będziesz musiał wrócić do pracy, to zrozumiem to.Ja też mam jeszcze sporo roboty.Teresa miała wiele zdrowego rozsądku.Nawet jeśli nie odczuwał głodu, to i tak powinien coś zjeść, a odrobina relaksu także mu się przyda.Jeżeli dodać do tego spodziewany upór Teresy, to wiadomo, że nie przyjmie odmowy, a on nie miał siły na spory.- Jesteś tam jeszcze? - zapytała zniecierpliwiona.- Jack, proszę! Cały dzień czekałam na to spotkanie.Będziemy mogli porównać doniesienia z linii frontu i przegłosować, czyj dzień był gorszy.Jack czuł zmęczenie.Nagle świadomość, że spędzi czas z Teresą i zje kolację, okazała się cudowną odmianą.Bał się oczywiście, że przebywanie w jego towarzystwie może narazić dziewczynę na niebezpieczeństwo, gdyby znowu podjęto próbę zamachu, ale prawdę powiedziawszy, nie sądził, by wydarzyło się coś podobnego.Jeśli jednak coś zauważą, zgubi napastnika w drodze do restauracji.- Jak nazywa się restauracja? - zapytał w końcu.- Dziękuję.Wiedziałam, że się zdecydujesz.„Positano”.Przy Madison, przecznicę od mojego biura.Spodoba ci się.Jest mała i bardzo przytulna.Bardzo nienowojorska.- W takim razie spotkamy się tam za pół godziny - zdecydował.- Doskonale.Naprawdę nie mogę się doczekać.Ostatnie dni były koszmarne.- Z tym mogę się zgodzić - przyznał Jack.Zamknął pokój i zjechał na parter.Nie miał pojęcia, jak sprawdzić, czy ktoś go śledzi, postanowił więc przynajmniej zerknąć przez drzwi wejściowe na zewnątrz i zobaczyć, czy nikt szczególnie podejrzany nie kręci się w pobliżu.Przechodząc do wyjścia, zauważył, że sierżant Murphy rozmawia w swoim pokoju z kimś, kogo Jack nie znał.Machnęli sobie na pożegnanie.Jacka zastanowiło, dlaczego sierżant ciągle jest na posterunku.Normalnie kończył pracę o siedemnastej.Gdy stanął w drzwiach wyjściowych, rozejrzał się po najbliższej okolicy.Natychmiast też zdał sobie sprawę z bezcelowości swoich wysiłków.Tuż obok, w budynku starego szpitala Bellevue mieścił się przytułek dla bezdomnych, więc kręciło się mnóstwo ludzi znakomicie nadających się na podejrzanych.Przez kilka chwil przyglądał się ruchowi na Pierwszej Avenue.Zgiełk i ruch uliczny panowały w najlepsze.Samochód za samochodem posuwały się wolno w korku ulicznym.Autobusy jechały zapchane, wszystkie taksówki były zajęte.Jack zastanawiał się, co zrobić.Stanie na ulicy i czekanie na taksówkę nie uśmiechało mu się.Byłby zbyt wystawiony na ewentualny atak.Skoro próbowano go zastrzelić w sklepie, tym mniej bezpieczny był na ruchliwej ulicy.Przejeżdżająca furgonetka podsunęła Jackowi pewien pomysł.Zawrócił od drzwi, minął kostnicę i wszedł do biura.Dyżurujący w biurze kostnicy Marvin Fletcher zrobił sobie właśnie podwieczorek złożony z kawy i pączków.- Marvin, czy możesz wyświadczyć mi przysługę? - zapytał Jack.- Co takiego? - zapytał Marvin, popijając kęs pączka łykiem kawy.- To sprawa osobista i nie chciałbym, abyś komuś o tym wspominał - poprosił Jack.- Taak? - zapytał Marvin coraz bardziej zainteresowany, otwierając szeroko oczy.- Muszę wskoczyć do New York Hospital.Mógłbyś podrzucić mnie jedną z furgonetek kostnicy?- Nie powinienem.- zaczął Marvin.- Wiesz, mam poważny powód - przerwał mu Jack.- Chciałbym uniknąć spotkania z pewną dziewczyną, która, jak sądzę, będzie czekała przed budynkiem.Z pewnością facet tak przystojny jak ty rozumie podobne sprawy.Marvin roześmiał się.- No jasne.- To ci zabierze sekundę.Wskoczymy na Pierwszą Avenue i już jesteśmy w centrum.W mgnieniu oka będziesz z powrotem, a ja za przysługę płacę dychę.- Jack położył na biurku banknot dziesięciodolarowy.Marvin spojrzał na banknot, następnie na Jacka.- Kiedy chcesz jechać?- Zaraz.Jack wsiadł do furgonetki przez drzwi dla pasażera, a następnie przeszedł na tył samochodu.Złapał się jakiegoś uchwytu i trzymał mocno, podczas gdy Marvin wycofał samochód na Trzydziestą Ulicę.Gdy czekali na światłach na wjazd na Pierwszą Avenue, Jack upewnił się, że nie jest widoczny z ulicy.Pomimo ruchu szybko znaleźli się przed New York Hospital.Marvin wyrzucił Jacka tuż przed zatłoczonym wejściem głównym.Jack natychmiast zniknął w środku.Stanął pod ścianą hallu i spoglądając w stronę wejścia przez pięć minut, patrzył, czy nikt podejrzany nie wejdzie za nim.Gdy się upewnił, przeszedł do izby przyjęć.Nie miał najmniejszych kłopotów z poruszaniem się po szpitalu, gdyż gościł w nim wielokrotnie.Z izby przyjęć wyszedł na podjazd i poczekał na pierwszą taksówkę, która przywiozła pacjenta.Nie musiał długo czekać.Poprosił kierowcę o podwiezienie do Bloomingdale’s*.Sklep był tak zatłoczony, jak Jack się spodziewał.Wszedł do środka, przeszedł przez główny hall i wyszedł na Lexington, gdzie złapał kolejną taksówkę.Tym razem kazał się zatrzymać przecznicę przed restauracją „Positano”.Aby zyskać stuprocentową pewność, że jest bezpieczny, na kolejne pięć minut stanął w wejściu sklepu obuwniczego.Ruch samochodowy i pieszy był teraz umiarkowany.Tu, inaczej niż w pobliżu kostnicy, piesi ubrani byli elegancko.Żadna z obserwowanych osób nie wyglądała na członka zbrodniczego gangu.Ufny w swe bezpieczeństwo, pochwalił sam siebie za ostrożność i spokojnie wszedł do restauracji.Nie mógł wiedzieć, że w czarnym cadillacu, który zaparkował przed chwilą między sklepem z obuwiem a restauracją, siedzi dwóch czekających na niego mężczyzn.Przechodząc obok samochodu, nie mógł zajrzeć do wnętrza, gdyż czarne połyskujące szyby auta były jak lustra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]