Podobne
- Strona startowa
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. I
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania
- Hobb Robin Wyprawa Skrytobojcy
- Tolkien J.R.R Niedokonczone opowiesci t.2 (SC
- Bahdaj Adam Trzecia granica (SCAN dal 803)
- Burroughs William S Pedal (2)
- Przysiega otchlani Grange Jean Christophe
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam0012.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co piątek, jak odnosiliśmy książki do biblioteki, chodziliśmy tam z Ptaśkiem pogapić się na auta.Obaj mieliśmy hopla na punkcie motoryzacji.Interesowały nas nie tyle samochody — Ptasiek się nawet zaklinał, że nigdy w życiu nie siądzie za kierownicą — co systemy pracy silników.Już co nieco majstrowaliśmy przy małych silnikach samolotowych i przy silniku zbombardowanego motocykla, no i udało nam się zreperować kosiarkę pana Hardinga.Mój stary rokrocznie kupował nowy samochód i parkował go przed domem, żeby wszystkim pokazać, co to nie on.Raz na tydzień musiałem gada myć i pucować do połysku; zwykle Ptasiek mi pomagał.Czytaliśmy wszystkie broszury dołączane do samochodów.Ojciec kupował De Sotosy, bo gang miał filię w Filadelfii i jak ojciec zdał stary wóz, to nowy dostawał praktycznie za frajer.Brat mojej matki jest w Filadelfii grubą rybą i to on nam wszystko załatwiał.Tylko my ze wszystkich sąsiadów miewaliśmy coś takiego jak nowy samochód.Rodzice Ptaśka nawet nie umieli prowadzić.Ptaśka stary dojeżdżał do pracy szkolnym autobusem.No, nieważne; w każdym razie czyściliśmy świece, sprawdzaliśmy zapłon, pucowaliśmy styki, regulowaliśmy gaźnik, więcej niż to w ogóle było konieczne.Taki silnik wyglądał po naszej robocie, jakby nigdy nie schodził z wystawy.Łaziliśmy z Ptaśkiem po wszystkich sklepach samochodowych.Wiedzieliśmy, jaką który silnik ma moc, jak ustawione są biegi, skok tłoka, średnica cylindra — no wszystko.Prawie każdy wóz umieliśmy rozpoznać po odgłosie silnika, z zamkniętymi oczami.W któryś piątek wieczorem kręciliśmy się po parkingu, oglądaliśmy sobie najnowsze nabytki i nagle patrzymy — a tu fantastyczny okaz.Stutz Bearcat z 1915 roku.Nie mogliśmy dojść, jak się tam w ogóle znalazł.Był nie na chodzie i wszystkie gumy miał sflaczałe.Schwartz, taki facet, który prowadził cały parking, mówił, że trzeba go było doholować.Dał za niego dwadzieścia pięć dolców komuś, kto kupił Dodge'a, rocznik 1938.Ptasiek i ja nie mogliśmy się od tego auta oderwać.Miało ośmiocylindrowy silnik i karoserię w idealnym stanie.Targowaliśmy się przez jakieś dwa tygodnie i w końcu facet sprzedał je nam za trzydzieści dolarów, a za następne trzy doholowali je nam do garażu.Stary powiedział, że możemy korzystać z garażu do zimy, bo jak nadejdą chłody, on tam wstawi swój samochód.Pracowaliśmy nad tym wozem jak opętani.Rozebraliśmy caluteńki silnik.Tłoki pozakleszczały się w cylindrach.Odblokowaliśmy je i wyszlifowaliśmy cylindry.Wstawiliśmy nowe pierścienie i zawory.Ptasiek sam porobił na tokarce części zamienne, których nie mogliśmy kupić.Robił je w szkolnych warsztatach, tam gdzie swoje skrzydła.Zdrapaliśmy całą farbę, wyklepaliśmy wklęśnięcia i oczyściliśmy chromowanie.Solidna stal chromowa, nie powlekana.Postaraliśmy się o nowe dętki i napompowaliśmy koła — z autentycznymi drewnianymi szprychami.Próbowaliśmy z tysiąc razy, zanim wreszcie udało nam się zapalić silnik.Sprzęgło, przekładnia i wszystko było w idealnym stanie.Wyregulowaliśmy ten silnik tak, że chodził jak zegarek.Połataliśmy, poczyściliśmy i natłuściliśmy oliwą firmy Neetsfoot skórzane obicia, a drewnianą deskę rozdzielczą odnowiliśmy, używając papieru ściernego i pokostu.Pięknie wyszło, jak Boga kocham.Zdarliśmy lakier aż do metalu i pociągnęliśmy wszystko srebrzystoszarym kolorem.Zajęło nam to trzy miesiące.Kiedy zapalaliśmy nasze auto na korbę, rozlegał się fantastycznie rezonujący, głęboki ryk motoru: cały garaż aż chodził.Wyturlaliśmy samochód z garażu i przejechaliśmy się parę razy aleją tam i z powrotem.Żaden z nas nie miał prawa jazdy.Samochód był nie rejestrowany i nie miał kontroli technicznej.Czyli że wszystko odbywało się nielegalnie.Wiedzieliśmy, że mamy w rękach wartościową rzecz, ale nie chcieliśmy jej sprzedawać.To była nasza wielka miłość, ten samochód.Czasami śnił mi się w nocy; właściwie śni mi się do dziś.We śnie jedziemy sobie przez piękną, ciepłą okolicę w jakimś obcym kraju, coś jak Francja.Przy szosie nie ma ani jednej tablicy reklamowej, tylko drzewa po obu stronach, a na polach rośnie masa kwiatów.Postanawiamy zgłosić się do punktu kontroli technicznej pojazdów na stan Pensylwania i zarejestrować auto, żebyśmy potem mogli robić prawo jazdy.Mój stary mówi, że sam tam pojedzie i odwali za nas kontrolę.My z Ptaśkiem jesteśmy za młodzi, żeby być formalnymi właścicielami samochodu.Auto przechodzi przez kontrolę i dają mu rejestrację na nazwisko mojego starego.Pamiętam numer rejestracyjny: QRT 645.Przez wiosnę, kiedy Ptasiek siedzi u siebie i zajmuje się ptakami, ja albo majstruję w garażu koło samochodu, albo ćwiczę ciężary w piwnicy.Wyciskam już ponad sto pięćdziesiąt funtów.Pracuję tak samo nad kontrolą mięśni.Umiem ściągnąć żołądek w sznur i przekręcić z lewa na prawo.Namawiam Ptaśka, żeby mi na próbę przyłożył w brzuch z całej siły, ale on nie chce.W jakieś dwa miesiące po uzyskaniu rejestracji i papierów przychodzę po szkole do garażu, żeby założyć nową osłonę kierownicy — a samochodu nie ma! Na pewno go ktoś ukradł! Lecę na górę.Stary siedzi w dużym pokoju i czyta gazetę.Siedzi noga na nogę, a te nogi ma takie krótkie i grube w udach, że ta, co jest na górze, sterczy prosto do przodu.Ma czarne półbuty i białe jedwabne skarpetki.Kolorowe skarpetki nigdy mu nie pasowały, tak samo wełniane.— Ukradli samochód!— Żadne ukradli.Sprzedałem.Nawet nie spojrzy znad gazety.— Daj spokój! Nie zalewaj! Wcale nie sprzedałeś! Komu sprzedałeś?— Przyszedł wujo Nicky z jednym kumplem i kumplowi spodobało się auto.Powiedział, że sobie zaszaleje, i dał mi stówę w papierku.A co ty sobie w ogóle myślisz — że dam się w coś wpakować przez głupią kupę złomu?Przy ostatnich słowach patrzy na mnie, potem odwraca gazetę — trzepie ją parę razy, żeby się wyprostowała, i chowa oczy.Wujo Nicky to ten brat-szycha mojej matki.Odwracam się do matki.— To prawda? On rzeczywiście sprzedał nasz samochód jakiemuś gangsterowi od wuja Nicka?Matka prasuje w przejściu między kuchnią a jadalnym.Bóg raczy wiedzieć, dlaczego zawsze ustawia się z prasowaniem właśnie tam, gdzie akurat najbardziej zawadza.Właściwie nawet nie wiem dlaczego.Chce mieć oko na kuchnię, żeby coś nie wykipiało, a jednocześnie móc pogadać ze starym.Mówi coś po włosku, a właściwie po kredencku, czyli w dialekcie sycylijskim.Jak zawsze, kiedy ma coś prywatnego do powiedzenia.Bez sensu, bo ja i tak rozumiem każde jedno słowo.Mówić nie mówię, ale rozumiem.I oni to wiedzą.Stara mówi ojcu, żeby dał mi pieniądze.— On tam akurat wie, co zrobić z setką dolarów.Znowu się w coś wpakuje.Włożę forsę do banku.Jak będzie na coś potrzebował, może mnie poprosić.Starczy tego uciekania z domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]