Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny (2)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny
- Marsden John Kroniki Ellie 03 Przycišgajšc burzę
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Alfred Szklarski Tomek u zrodel Amazonki (2)
- Lynch Jennifer Sekretny dziennik Laury Palmer (2)
- Foster Alan Dean Tran ky ky Lodowy Kliper
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A teraz niechsię pan zabiera do swoich książek, żebym mogła przystosować ten dom na użytek przy-zwoitych ludzi.Dalej, dalej powiedziała przeganiając czarownika niecierpliwym ge-stem.Conhoon przełknął gniewne słowa cisnące mu się na wargi i w milczeniu wycofał siędo swojego gabinetu.Dwanaście lat, a pyskata niczym babka puka.Jeżeli tacy są terazO Farrisseyowie, myślał, to szkoda, że Inni Ludzie nie porwali ich w dzień po tym, jakstary Fergus załatwił olbrzyma, co zaoszczędziłoby ciężko pracującemu czarownikowimasę kłopotów.Zresztą po co czekać cały dzień.Szkoda, że nie złapali Fergusa w minutępo tym, jak powalił olbrzyma na ziemię.Conhoon spędził cały dzień na wertowaniu ksiąg kojąc pustkę w żołądku kawałkami84chleba i sera, które w różnych stadiach wyschnięcia znajdowały się zwykle w jego pra-cowni.Wieczorem jego głód rozszalał się na dobre, a humor miał jeszcze bardziej kwa-śny niż zwykle.Dziewczynka zapowiedziała z dziecięcą lekkomyślnością wspaniałą ko-lację i Conhoon dla dobra swojego żołądka miał nadzieję, że to będzie prawda.Umierałz głodu.Jeżeli jednak posiłek okaże się rzeczywiście dobry, będzie zmuszony potwier-dzić jej sukces mową dziękczynną, poprosić ją do stołu i traktować ją przyzwoicie, coodbierze mu apetyt i zepsuje całą przyjemność.Nie miał ochoty odgrywać roli kogośczarującego i sam nie znosił takich ludzi, zwłaszcza wśród czarowników.Czarownikowinie przystało szczerzyć się jak norka, kłaniać jak lokaj i obsypywać uprzejmościami każ-dego, kto znajdzie się w zasięgu głosu.Zadaniem czarownika jest rzucanie czarów i uro-ków, a to nie ma nic wspólnego z uśmieszkami i komplementami.Z tych ponurych rozmyślań wyrwał go jakiś nieznajomy zapach.Wciągnął powietrzei usta wypełniły mu się śliną.Rozdzierany między tłumioną złością a rosnącym apety-tem ruszył do kuchni i w drzwiach wydał okrzyk zdumienia.Pomieszczenie było czyste.Ani jednego pyłku.Jego szeroko otwartym oczom ujaw-niły się powierzchnie nie oglądane od dziesięcioleci.Były nie tylko widoczne, alelśniły. Co ty zrobiłaś, dziecko? spytał zdławionym głosem. Zrobiłam to, co należało.Proszę siadać i jeść kolację, póki gorąca odpowie-działa Kate nie patrząc w jego stronę.Rozglądając się ostrożnie, jak człowiek, który się obudził w nieznajomym otocze-niu, Conhoon usadowił się za stołem.Zapomniana powierzchnia blatu uwolnionaod pamiątek poprzednich posiłków lśniła nagością.Kate postawiła przed czarowni-kiem miskę gęstej zupy.Drażniącą powolną smużką unosiła się nad nią wonna para.Czarownik przymknął oczy i łakomie wciągnął powietrze, w którym pojawił się nowyzapach.Spojrzał na stół i ujrzał krągły bochen chleba, obok niego zaś miseczkę złoci-stego masła pokrytego kryształowymi kropelkami zimnej wody. Chleb? Upiekłaś chleb? zapytał słabym głosem. A czyż nie musiałam? Co warta jest zupa bez popchnięcia jej kawałkiem chleba?Conhoon kiwnął głową.Spróbował zupy na koniec łyżki i omal nie rozpłakał sięz rozkoszy.Gotując sam dla siebie nie miał w ustach czegoś tak smakowitego od półwieku.Chleb stanowił godne uzupełnienie dania głównego.Ta mała nie ma jeszczetrzynastu lat, a już jest najlepszą kucharką w Irlandii.Conhoon jadł pośpiesznie i ha-łaśliwie, a skończywszy podał pustą miskę po dolewkę.Kiedy zjadł i podsunął miskępo trzecią porcję, Kate przeszyła go morderczym spojrzeniem i zabrała mu miskę wrazz łyżką.Conhoon naburmuszony wrócił do pracowni.Spędził większość nocy oraz cztery następne dni ślęcząc nad księgami i szukając naj-lepszego sposobu na Elfy-porywaczy.Budziły one największy lęk ze wszystkich Elfów,85gdyż były liczne, potężne i zwykle złośliwe.Kiedy zrywała się wielka wichura, był to nie-omylny znak, że Elfy-porywacze ruszyły się i nieszczęście zawisło nad głową jakiegośnic nie podejrzewającego i najczęściej Bogu ducha winnego śmiertelnika.Rozbawionemogły się zadowolić kradzieżą zbiorów lub bydła, czy zburzeniem komina, ale bywa-ło, że porywały dziecko, kradły oszczędności całego życia starych ludzi lub uprowa-dzały krzyczącą co sił pannę młodą w dniu ślubu przy okazji przyprawiając ją o siwi-znę.Z jakiegoś powodu może były przesądne, ale nikt tego nie wiedział na pewno zawsze porywały człowieka i zabierały go na tę wyprawę w mniemaniu, że zapewniato powodzenie całemu przedsięwzięciu.Czasami przetrzymywały tego człowieka przezdwa albo trzy stulecia, kiedy indziej wypuszczały go następnego ranka.Z Elfami-pory-waczami nigdy nic nie wiadomo.Wszystko to Conhoon wiedział.Nie wiedział natomiast, dokąd Elfy się udają i jakje odnalezć, a nie chciał tracić czasu ani siły magicznej na bezpłodne wędrówki po la-sach i polach.Z każdym dniem daremnych studiów wpadał w coraz czarniejszy nastrój.Dla odmiany jego chata z dnia na dzień stawała się coraz jaśniejsza, czystsza i wesel-sza.To tylko skłaniało go do pośpiechu.Jeżeli czym prędzej nie pozbędzie się tej szo-rującej, zmywającej, wywijającej miotłą, trzaskającej garnkami młodej istoty, dom prze-stanie się nadawać do zamieszkania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]