Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny (2)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny
- Marsden John Kroniki Ellie 03 Przycišgajšc burzę
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Pattison Eliot Mantra czaszki
- Brooke Lauren Heartland 03 WśÂasna droga
- Weber Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Meksykanie ścisnęli się pod drzewem rosnącym za linią autową prawego zapola, z dala od nas.Juan wyznał mi przed rokiem, że nasze kurczaki im nie smakowały.Nigdy w życiu nie słyszałem większej bzdury.Były o niebo lepsze niż tortilla, przynajmniej tak wtedy myślałem.Moi rodzice i dziadkowie rozłożyli się na kocu za trzecią bazą.Po długich targach i przetargach pozwolili mi w końcu zjeść z kumplami, co dla siedmiolatka było wielkim krokiem naprzód.Kolejka się nie zmniejszała.Zanim do stołu doszli dorośli mężczyźni, młodzież ustawiała się po dokładkę.Dla mnie wystarczył jeden talerz - musiałem mieć miejsce na lody.Wkrótce podeszliśmy do stołu z deserami, strzegła go pani Irene Flanagan, żeby nie spustoszyli go mali wandale, tacy jak na przykład my.- Ile jest czekoladowych? - spytałem, spoglądając na stojące w cieniu pojemniki z kolorowymi lodami.- Nie wiem.Kilka rodzajów.- Czy pani Cooper przyniosła orzechowe? - spytał Dewayne.- Tak, przyniosła - odrzekła pani Flanagan, wskazując jeden z pojemników.Pani Cooper umiała zmieszać czekoladę z masłem orzechowym i produkt ostateczny miał wprost niewiarygodny smak.Ludzie wspominali te lody przez cały rok.Na poprzednim pikniku dwóch nastoletnich chłopców, metodysta i baptysta, omal nie pobiło się o dokładkę i gdy wielebny Orr próbował ich rozdzielić, Dewayne podwędził ze stołu dwie miseczki.Uciekł pędem na ulicę, przywarował za jakąś szopą i pożarł wszystko do ostatniego kęsa.Przez cały miesiąc nie mówił o niczym innym.Pani Cooper była wdową.Mieszkała w ślicznym, małym domku dwie ulice za sklepem Popa i Pearl i kiedy potrzebowała kogoś do sprzątnięcia podwórka, po prostu robiła swoje lody.Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiało się u niej kilkunastu chłopaków, dlatego miała najładniejsze podwórko w mieście.Wpadali do niej nawet dorośli, żeby wyrwać parę chwastów.- Musicie zaczekać - powiedziała pani Flanagan.- Długo? - spytałem.- Dopóki wszyscy nie skończą jeść.Czekaliśmy całe wieki.Starsi chłopcy i młodsi mężczyźni zaczęli się już rozgrzewać i rzucali do siebie piłką na zapolu.Dorośli rozmawiali, krążyli między kocami, gadali i gadali i byłem pewien, że lody zdążyły się już rozpuścić.Z Monette przyjechało dwóch sędziów, co wywołało nową falę podniecenia.Oczywiście najpierw musieli coś zjeść i przez drugi czas znacznie bardziej interesowały ich pieczone kurczaki niż baseball.Z pola wewnętrznego i z zapola zaczynały znikać koce i parasolki.Piknik dobiegał końca.Niebawem miał się rozpocząć mecz.Panie podeszły do stołu z deserami, zaczęły wydawać lody i Dewayne dostał w końcu swoje orzechowe.Ja wybrałem dwie kulki czekoladowych na kruchym ciasteczku pani Lou Kiner.Przy stole omal nie doszło do zamieszek, lecz sytuacja została opanowana.Spokoju pilnowali wielebny Orr i brat Akers, którzy objadali się lodami tak samo jak my.Sędziowie podziękowali, mówiąc, że w tym upale nie powinni tyle jeść.Ktoś krzyknął:- No to gramy!Tłum ruszył w stronę boiska.Trenerem metodystów był pan Duffy Lewis, farmer mieszkający na zachód od miasta, który - zdaniem Dziadzia - nie znał się na baseballu.Ale po czterech porażkach z rzędu prawie nikt nie traktował tej opinii poważnie.Sędziowie poprosili trenerów do bazy domowej i długo radzili nad regułami miejscowej odmiany baseballu, wskazując przy tym płoty, przeróżne tyczki, kołki i zwisające nad boiskiem gałęzie drzew: każda z tych rzeczy miała swoją historię i rządziła się swoimi prawami.Ponieważ dziadek przeważnie się z nimi nie zgadzał, dyskusja ciągnęła się w nieskończoność.Przed rokiem gospodarzami meczu byli baptyści, dlatego w tym roku atakowaliśmy jako pierwsi.Miotaczem metodystów był Buck Prescott, syn pana Sapa Prescotta, jednego z największych posiadaczy ziemskich w hrabstwie.Miał dwadzieścia parę lat i jako jeden z nielicznych mieszkańców miasta przez dwa lata studiował na stanowym uniwersytecie.Tam też grał, ale ponoć miał jakieś kłopoty z trenerem.Był leworęczny, rzucał same podkręcone i przed rokiem wykończył nas dziewięć do dwóch.Kiedy wyszedł na stanowisko miotacza, od razu wiedziałem, że prędko stamtąd nie odejdzie.Pierwsza piłka była wolna i podkręcona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]