Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny (2)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny
- Marsden John Kroniki Ellie 03 Przycišgajšc burzę
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Makuszynski Kornel Dusze z papieru (SCAN dal 1022)
- Jordan Robert Triumf chaosu (SCAN dal 716)
- Lackey Mercedes Sluga Magii (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wręczyłem mu swoją pozłacaną, firmową wizytówkę z kancelarii Drake’a i Sweeneya.Popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, po czym oddał mi ją, mówiąc:- Chyba przeżył pan szok, prawda?- Niezupełnie - odrzekłem, biorąc z powrotem wizytówkę.- Więc czego pan chce?- Przychodzę w pokojowych zamiarach.Kula przeznaczona dla Hardy’ego omal nie trafiła mnie.- Był pan w sali razem z nim?- Tak.Westchnął ciężko, ale jego twarz z lekka się rozjaśniła.Wskazał mi jedyne krzesło stojące po tej stronie biurka.- Proszę usiąść.Nie ręczę tylko, czy nie pobrudzi pan sobie garnituru.Usiedliśmy obydwaj.Znalazłem się w niewygodnej pozycji, z kolanami przyciśniętymi do jego biurka, lecz mimo to nie wyciągnąłem rąk wbitych głęboko w kieszenie płaszcza.Za plecami Greena zabulgotało w masywnym grzejniku.Przez chwilę mierzyliśmy się nawzajem wzrokiem, po czym obaj odwróciliśmy głowy.To ja byłem tutaj petentem i ja powinienem wyłożyć swoją sprawę.On jednak odezwał się pierwszy.- Domyślam się, że miał pan bardzo zły dzień - rzekł dudniącym, lekko zachrypniętym głosem, tonem pełnym obojętności.- Na pewno lepszy od Hardy’ego.Znalazłem pańskie nazwisko w gazetach, dlatego przyjechałem.- Nie jestem pewien, co mógłbym dla pana zrobić.- Czy pańskim zdaniem rodzina Hardy’ego wystąpi z pozwem do sądu? Jeśli tak, to może w ogóle nie powinniśmy rozmawiać?- Nie miał żadnej rodziny, nie będzie więc pozwu.Dałoby się narobić trochę szumu wokół sprawy, choćby z tego powodu, że snajper prawdopodobnie był biały, a przyparte do muru władze miasta zaproponowałyby ugodę z jakimś odszkodowaniem.Tyle że ja nie cierpię tego rodzaju zabaw.- Szerokim gestem wskazał papiery leżące na biurku.- Bóg jeden wie, że naprawdę mam co robić.- Nawet nie widziałem tego snajpera - odparłem, gdyż dopiero teraz to do mnie dotarło.- Zapomnijmy o wszelkich pozwach.Przyszedł pan, żeby to właśnie usłyszeć?- Sam nie wiem, po co przyszedłem.Dziś rano usiadłem przy swoim biurku, jakby nic specjalnego się nie stało, ale nie potrafiłem zebrać myśli.Przeniosłem się za kierownicę i jakoś tak wyszło, że dotarłem aż tutaj.W zamyśleniu pokręcił głową, chyba nie potrafił wczuć się w moją sytuację.- Napije się pan kawy?- Nie, dziękuję.Dobrze pan znał Hardy’ego?- Nieźle.Zaliczał się do naszych stałych klientów.- Gdzie on teraz jest?- Zapewne w kostnicy waszyngtońskiej kliniki.- Skoro nie miał żadnej rodziny, to co z nim będzie?- Zostanie pochowany na koszt miasta.Takich jak on biedaków grzebie się na cmentarzu komunalnym obok stadionu imienia Roberta Kennedy’ego.Pewnie byłby pan zaszokowany, gdyby się dowiedział, ilu pozbawionych rodzin mieszkańców jest tam chowanych każdego roku.- Pewnie tak.- Szczerze mówiąc, zaskoczyłby pana niemal każdy aspekt życia bezdomnych.Zabrzmiało to trochę jak wyzwanie, ale nie byłem w nastroju do podejmowania rzuconej rękawicy.- Nie wie pan, czy Hardy nie chorował na AIDS?Green odchylił głowę i przez chwilę wpatrywał się w sufit.- Dlaczego to pana interesuje?- Stałem tuż za nim.Kula przewierciła mu czaszkę na wylot i całą twarz miałem zachlapaną jego krwią.To wszystko.Tym prostym sposobem, jak mi się zdaje, przekroczyłem granicę oddzielającą jego wrogów od przeciętnych białych Amerykanów.- Nie sądzę, aby miał AIDS.- W ogóle robi się testy po śmierci człowieka?- Bezdomnego żebraka?- Owszem.- Być może w określonych przypadkach.Ale DeVon zmarł z całkiem odmiennych przyczyn.- Mógłby się pan tego dowiedzieć?Wzruszył ramionami i po dalszym namyśle odparł:- Jasne.- Wyjął z kieszeni marynarki długopis, zapisał coś i dodał: - Z tego powodu pan przyjechał? Żeby sprawdzić, czy Hardy nie miał AIDS?- Skłamałbym, mówiąc, że mnie to nie zaniepokoiło.Pan by się tym nie zainteresował na moim miejscu?- Chyba tak.Do pokoju zajrzał Abraham, niski i przysadzisty, koło czterdziestki, z samego wyglądu specjalista od praw obywatelskich.Był typowym Żydem, nosił skołtunioną czarną brodę, okulary w kościanej oprawce, powyciągany sweter, wymięte spodnie oraz szare od kurzu pantofle i roztaczał wokół siebie aurę niedoszłego zbawiciela ludzkości.Nawet na mnie nie spojrzał, a i Green chyba lekceważył formalne uprzejmości.- Zapowiedzieli wielką śnieżycę - rzucił podwładnemu.- Trzeba się upewnić, czy wszystkie przytułki i schroniska będą otwarte.- Już to robię - odparł Abraham i błyskawicznie zniknął w korytarzu.- Domyślam się, że macie kupę roboty.- Owszem.Więc tylko o to chodzi? Niepokoi się pan o wyniki analizy krwi Hardy’ego?- Tak, na razie tylko o to.Nie ma pan pojęcia, po co on zorganizował ten zamach?Green zdjął okulary, przeczyścił szkła papierową chusteczką i potarł palcami oczy.- Nie był całkiem zdrowy psychicznie, podobnie jak większość moich klientów.Każdy, kto żyje na ulicy, regularnie zalewa się w trupa albo ładuje sobie w żyły jakieś świństwo, sypia na gołej ziemi i wciąż musi uciekać, jak nie przed gliniarzami, to bandami wyrostków, na pewnym etapie dostaje więc świra.A DeVona jeszcze w dodatku coś gryzło.- Eksmisja?- Owszem.Kilka miesięcy temu urządził sobie przytulny kącik w starym magazynie na rogu New York i Florida Avenue.Jacyś ludzie sprzątnęli halę, ściągnęli transport płyt pilśniowych i poprzedzielali ją na małe pomieszczenia.Dla wielu bezdomnych takie schronienie to szczyt marzeń, ma się dach nad głową, toaletę, bieżącą wodę.Warto zapłacić nawet sto dolców miesięcznie typkowi, który wykupił prawa własności budynku i zorganizował podobne schronisko.- Naprawdę tak było?- Nie inaczej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]