Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny (2)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny
- Marsden John Kroniki Ellie 03 Przycišgajšc burzę
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Dean R. Koontz Szepty
- H.P. Lovecraft 16 opowiadan
- Winnetou t.3 May K
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Candy leżał skamieniały na łóżku, ze wzrokiem wlepionym w sufit.- Jeden z moich dyszlowych mułów ma pęknięte kopyto - powiedział głośno Slim.- Trzeba będzie posmarować je dziegciem.- Jego głos zdawał się zamierać.Na zewnątrz było cicho.Coraz cichszy był też odgłos kroków Carlsona.Ta cisza wsączyła się do baraku i przedłużała się w nieskończoność.- Dam głowę, że Lennie jest w stodole ze swoim szczeniakiem - zaśmiał się nagle George.- Teraz, kiedy ma tego szczeniaka, w ogóle nie zechce tu przychodzić.- Candy, jak chcesz, możesz sobie też wybrać jednego - rzekł Slim.Candy nie odpowiadał.Znów zapadła cisza.Wynurzyła się z ciemności i wtargnęła do wnętrza baraku.- Zagra ktoś w karty? - zapytał George.- Mogę zagrać partyjkę - zgodził się Whit.Usiedli naprzeciw siebie przy stole, w kręgu światła, ale George nie kwapił się do tasowania kart.Nerwowo przeciągał kciukiem po brzegu talii, ale cichy terkot kart przyciągał uwagę obecnych, więc przestał.I znów cisza zaległa w baraku.Minęła minuta, potem druga.Candy leżał, wpatrując się w sufit.Slim przyglądał mu się przez chwilę, potem opuścił wzrok i zaczął patrzeć na swoje dłonie, wreszcie położył jedną na drugą i schował je pod stół.Spod podłogi dobiegł nagle cichy chrobot.Wszyscy spojrzeli z ulgą w tamtą stronę.Tylko Candy wciąż patrzył w sufit.- Wygląda na to, że pod podłogą jest szczur - rzekł George.- Trzeba będzie zastawić pułapkę.- Co on tak marudzi, do cholery! - wybuchnął nagle Whit.- Może byś tak wreszcie rozdał te karty, co? Bo jak będziesz je tak trzymał, to sobie dziś nie pogramy.George zebrał karty i zaczął się przyglądać ich koszulkom.Znów zapanowała cisza.Gdzieś daleko rozległ się wystrzał.Spojrzeli na Candy'ego.Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę.Stary jeszcze przez chwilę patrzył w sufit.Potem odwrócił się powoli do ściany i zastygł w tej pozycji.George potasował hałaśliwie karty i rozdał je.Whit wyciągnął tabliczkę do zapisywania wyników i zaznaczył początek partii.- Wygląda na to, że przyszliście tu naprawdę do roboty - powiedział.- Nie rozumiem.Whit roześmiał się.- No bo przyszliście w piątek.Macie dwa dni pracy do niedzieli.- Nie wiem, o co ci chodzi.Whit roześmiał się znowu.- Zrozumiesz, jak trochę pochodzisz po tych wielkich ranczach.Tacy, którzy chcą się tylko rozejrzeć, przychodzą w sobotę po południu.Zjadają w sobotę kolację i trzy posiłki w niedzielę i mogą odejść w poniedziałek po śniadaniu, nie kiwając nawet palcem.A wy, tak czy inaczej, musicie przepracować półtora dnia.George spojrzał mu prosto w oczy.- Mamy zamiar zabawić tu trochę dłużej.Ja i Lennie chcemy zarobić trochę forsy.Drzwi otworzyły się bezszelestnie i ukazała się w nich głowa stajennego, chuda głowa Murzyna o pobrużdżonej, napiętnowanej cierpieniem twarzy i pełnym łagodnej rezygnacji spojrzeniu.- Panie Slim!Slim odwrócił oczy od starego.- Co tam? Ach, to ty, Crooks.Co się stało?- Kazał pan zagrzać dziegciu na kopyto muła.Jest gotowy.- Ach tak, jasne, Crooks.Zaraz tam przyjdę i posmaruję mu to kopyto.- Jak pan chce, to ja to zrobię, panie Slim.- Nie, zajmę się tym sam.- Slim wstał od stołu.- Panie Slim - powiedział Crooks.- Co tam znowu?- Ten nowy, taki wielki, kręci się w stodole koło pańskich szczeniaków.- Nie zrobi im krzywdy.Dałem mu jednego psiaka.- Pomyślałem sobie - ciągnął Crooks - że lepiej panu powiedzieć.On wyjmuje szczeniaki ze skrzynki i je miętosi.To im nie wyjdzie na zdrowie.- Nic im nie będzie - rzekł Slim.- Pójdę tam zaraz z tobą.George spojrzał znad kart.- Jeśli ten pieprznięty sukinsyn coś tam z nimi wyprawia, wykop go stamtąd, Slim.Slim wyszedł za stajennym z baraku.George rozdał karty.Whit zebrał ze stołu swoje i sprawdził, co ma.- Widziałeś już tę nową laleczkę? - zapytał.- Jaką laleczkę?- No, tę nową żonę Curleya.- Widziałem.- No i co, czy to nie kurewka?- Nie przyjrzałem jej się aż tak dokładnie.Whit rzucił zamaszyście karty na stół.- No to się przyjrzyj.I miej oczy otwarte, a sporo zobaczysz.Ona nic nie ukrywa.Jeszcze nigdy nie widziałem takiej jak ona.Bez przerwy strzela oczami na wszystkie strony.Dam głowę, że ogląda się nawet za stajennym.Nie mam pojęcia, o co jej biega.- Były jakieś kłopoty, odkąd się tu zjawiła? - zapytał George obojętnym tonem.Whit najwyraźniej nie interesował się swoimi kartami.Odłożył je na stół.George zebrał je i zaczął niespiesznie układać swojego pasjansa: siedem kart w rzędzie, sześć na górę, potem jeszcze pięć.- Wiem, o co ci chodzi- rzekł Whit.- Nie, jak na razie nic nie było.Tylko Curley wariuje, ale to wszystko.Gdzie tylko pojawi się jakiś chłop, ona już tam jest.Szuka niby Curleya albo udaje, że coś zostawiła.Wygląda, jakby nie mogła wytrzymać bez chłopów.Tak, tak, Curleya nosi jak cholera, ale jak na razie nic z tego nie wynikło.- Ona tu jeszcze coś wykręci - rzekł George.- I to jakiś grubszy numer.Tylko patrzeć, jak ktoś wyląduje przez nią w pierdlu.Ten Curley się jeszcze doczeka.Ranczo, na którym jest tylu chłopa, to nie miejsce dla dziewczyny, a już na pewno nie takiej jak ona.- Jak chcesz się zabawić, to wybierz się jutro z chłopakami do miasteczka - rzeki Whit.- Mówisz? A co tam robicie?- Normalnie, idziemy do starej Susy.Cholernie fajny interes.Stara Susy to wesoła kobitka - sypie żarcikami jak z rękawa.W zeszłym tygodniu na ten przykład, w sobotę wieczorem, ledwie weszliśmy na werandę, a Susy wrzeszczy przez ramię: “Zakładajcie kiecki, dziewczynki, przyszedł szeryf z chłopakami".Ale nigdy się nie wyraża.Ma pięć dziewczynek.- Ile bierze? - zapytał George.- Dwa i pół.A kielicha możesz strzelić za dwadzieścia centów.Można sobie tez wygodnie posiedzieć.Jeśli facet nie chce panienki, może sobie po prostu posiedzieć, walnąć parę głębszych i spędzić miło czas, a Susy nie ma nic naprzeciwko.Nikogo nie pogania ani nie wykopuje gości za drzwi, jak nie mają ochoty na numerek.- Można by iść i zobaczyć, jak to wygląda - rzekł George.- Jasne.Wybierz się z nami.Jest z nią kupa zabawy - wali dowcip za dowcipem.Kiedyś powiada: “Znam takich, co to rzucą stary chodnik na podłogę, postawią lampę z lalką na patefonie i myślą, ze prowadzą dom publiczny".Pije do lokalu Clary.“Ja wiem, czego wam trzeba, chłopcy - powiada
[ Pobierz całość w formacie PDF ]