Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- May Karol Jego krolewska mosc (SCAN dal 1
- May Karol Kozak (SCAN dal 966)
- May Karol Walka o Meksyk
- May Karol Czarny Gerard
- Wyscig z czasem May K
- May Karol Winnetou tom I
- May Karol Winnetou t III
- May Karol Winnetou tom II
- Eddings Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napad nastąpił nocą.Railtroublerzy wyrwali szyny, pociąg się wykoleił i spadł z wyso-kiego nasypu.Skutki tego nieszczęścia można sobie wyobrazić Z pociągu zostały tylko częściżelazne, bo po ograbieniu wagonów podłożono pod nie ogień.W zgliszczach znalezliśmysmutne szczątki zabitych bądz to podczas upadku, bądz też potem przez rozbójników.Wyda-wało się, że nikt nie uszedł z życiem.Szczęściem było dla nas to, że dzięki otwartej okolicy maszynista zawczasu dostrzegł nie-bezpieczeństwo.Gdyby nie to i nasz pociąg spadłby z nasypu, gdyż lokomotywa zatrzymałasię zaledwie o kilka łokci od miejsca zniszczenia.Zdenerwowanie podróżnych i personelu kolejowego było takie, że nie podobna oddać tychzłorzeczeń i okrzyków, jakie się dały słyszeć dokoła.Grzebano w zgliszczach, lecz nie byłojuż nic do ocalenia.Po skonstatowaniu tego stanu rzeczy nie pozostało nam nic innego, jakczym prędzej naprawić tor, do czego każdy pociąg amerykański wiezie zawsze potrzebne na-rzędzia.Kierownik pociągu musiał się ograniczyć do zawiadomienia następnej stacji.Wszyst-ko inne, a więc i ściganie przestępców, należało już do sądu, który niewątpliwie natychmiastsię tam utworzył.Kiedy inni podróżni grzebali niepotrzebnie w zgliszczach, uznałem za najlepsze rozejrzećsię za śladami railtroublerów.Teren stanowiła tu otwarta równina, porosła trawą i gdzienieg-dzie kępami krzaków.Cofnąłem się dość daleko w tył po szynach i obszedłem potem z prawej154strony miejsce katastrofy, którego podstawę stanowiła linia toru.W ten sposób, nawet przyniewielkiej staranności, nic nie mogło ujść mojej uwagi.W oddaleniu trzystu może kroków od miejsca katastrofy znalazłem zmiętą trawę, jak gdy-by siedziała tu grupa ludzi, a ślady, dostrzegalne jeszcze na trawie, zaprowadziły mnie na innemiejsce, gdzie niedawno musiały być przywiązane konie.Te ślady, obejrzane dokładnie, po-uczyły mnie o liczbie i jakości koni.Gdy ruszyłem na dalsze badania, spotkałem się na torze z moim grubym sąsiadem, który,jak teraz zauważyłem, wiedziony tą samą myślą, przeszukał okolicę położoną po lewej stroniemiejsca wypadku.Zobaczywszy mnie, zapytał ze zdziwieniem: Co tu robicie, sir? To, co czyni w podobnym położeniu każdy westman.Szukam śladów rozbójników. Wy! Aha! Dużo znajdziecie! To były sprytne draby i potrafiły zatrzeć za sobą ślady.Janie znalazłem nic.Cóż wobec tego odkryje taki greenhorn jak wy? Może ten greenhorn ma lepsze oczy niż wy, master odpowiedziałem z uśmiechem.Czemu szukacie śladów po lewej stronie? Chcecie uchodzić za starego, doświadczonego by-walca prerii, a nie widzicie, że teren po prawej stronie nadaje się o wiele lepiej na obozowiskoi kryjówkę niż po lewej, gdzie nie widać ani jednego krzaka.Grubas popatrzył na mnie, jakby zaskoczony moimi słowami, a potem rzekł: Hm, to niezłe przypuszczenie.Okazuje się, że i pisarczyk miewa czasem dobre myśli.Czy wpadło wam co w oko? Tak. Co? Obozowali za krzakami dzikiej czereśni, a tam, za leszczyną, stały ich konie. Ach! Muszę tam pójść, bo wy, nie mając odpowiednio wyćwiczonych oczu, nie potrafi-cie określić, ile było koni. Dwadzieścia sześć.Grubas znowu rzucił na mnie zdziwionym wzrokiem. Dwadzieścia sześć? powtórzył z niedowierzaniem. Po czym to poznaliście? Pewnie że nie po chmurach, sir! roześmiałem się. Z tego osiem koni było podkutych,a osiemnaście nie okutych.Wśród jezdzców znajdowało się dwudziestu trzech białych i trzechIndian.Dowódcą bandy był biały, kulejący na prawą nogę, a koń jego to gniady mustang.Wódz Indian, który im towarzyszył, jezdzi na karym ogierze, a przypuszczam, że to Siuks zplemienia Ogellallajów.Wyraz twarzy grubasa stał się teraz nie do opisania.Usta mu się otwarły, a małe oczka pa-trzyły na mnie jak na widmo. Niech to wszyscy diabli! zawołał w końcu. Wam się to wszystko chyba przywidziało! Przekonajcie się sami! odparłem sucho. Skąd wiecie, ilu było białych lub Indian, który koń był gniady, a który czarny, który jez-dziec kuleje i do jakiego szczepu należą Indianie? Proszę was, żebyście zobaczyli to sami, a potem okaże się, kto ma lepsze oczy: ja, green-horn, czy wy, doświadczony westman. Well, pięknie! Idę, sir! %7łeby też greenhorn mógł zgadnąć, kto byli ci hultaje!Zmiejąc się, pośpieszył na oznaczone miejsce, a ja poszedłem za nim powoli.Po chwili stanąłem prawie obok niego, ale tak był zajęty badaniem śladów, że nie zauważyłmnie, i dopiero po dziesięciu minutach starannego badania zbliżył się do mnie i oświadczył: Istotnie macie słuszność.Było ich dwudziestu sześciu, a osiem koni podkutych.Ale innewyniki, do których doszliście, to czysta niedorzeczność! Tutaj obozowali i w tym kierunkuodjechali.Więcej nic rozpoznać nie można!155 To chodzcie, sir rzekłem wtedy, Pokażę wam, jakie niedorzeczności widzą oczy gre-enhorna. Well, jestem ciekawy! odpowiedział kiwnąwszy głową żartobliwie. Przypatrzcie się tylko lepiej tym śladom końskim.Trzy konie trzymano na boku i niespętano ich z przodu, lecz na krzyż; były to zatem konie indiańskie.Grubas schylił się, aby dokładnie odmierzyć odstępy śladów.Ziemia, porosła w tym miej-scu trawą, była wilgotna i wprawne oko łatwo mogło dojrzeć ślady. Na Boga, mówicie prawdę! zawołał zdumiony. To były szkapy indiańskie. A teraz chodzcie dalej, do tej małej kałuży! Tu Indianie myli sobie twarze i pomalowalije na nowo wojennymi farbami, rozrobionymi niedzwiedzim tłuszczem.Czy widzicie te małe,pierścieniowate wgłębienia w ziemi? Tutaj stały miseczki z barwnikami.Z powodu ciepłafarby się rozpuściły i kapały.Patrzcie! Tu w trawie jest jedna czarna, jedna czerwona i dwieniebieskie krople! Tak! Rzeczywiście, to prawda! A czy czerwona, czarna i niebieska farba nie są wojennymi barwami Ogellallajów?Grubas skinął tylko głową, ale w jego osłupiałej twarzy odbijało się to, o czym milczałyusta. Chodzcie dalej! Gdy oddział tutaj przybył, zatrzymał się obok tej bagnistej kałuży.Do-wodzą tego odciski kopyt, które napełniły się wodą.Tylko dwaj ludzie pojechali naprzód;prawdopodobnie dowódcy.Widocznie chcieli zbadać otoczenie, a reszta pozostała w tyle.Czywidzicie tu, w moczarze, ślad koński? Jeden koń był podkuty, a drugi nie, i ten uderzał ciężejtylnymi nogami, a więc siedział na nim Indianin.Natomiast drugim jezdzcem był biały i końjego stąpał przodem ciężej niż tyłem.Wiecie zapewne, jak siedzi na koniu biały, a jak India-nin? Sir, ciekaw jestem tylko, skąd wy. Dajcie temu na razie pokój! przerwałem mu. Uważajcie teraz dobrze! O sześć kro-ków dalej konie się pokąsały.Po tak długiej jezdzie, jaką odbyli ci ludzie, mogły uczynić totylko ogiery. Kto wam powiedział, że się kąsały?! Po pierwsze, czytam to z położenia śladów kopyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]