Podobne
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej mierci
- KS. DR PROF. MICHAŁ SOPOĆKO MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO TOM IV
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Moorcock Michael Kronika Czarnego Miecza Sagi o Elryku Tom VII
- Moorcock Michael Sniace miasto Sagi o Elryku Tom IV
- Niven Larry Dzieci Beowulfa
- Terry Pratchett 11 Kosiarz
- Heindel M Astrologia (2)
- Olivia Cunning One Night with Sole Regret 02 Tempt me
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- radius.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jutro zobaczę nareszcie brata.Doznaję wraże-nia, jak gdyby wschodziło dla mnie jakieś słońce, ale już nie na ziemi, Co innego jednakchciałem wam powiedzieć i o co innego prosić.Czy spełnicie moje życzenie?% Z całego serca!% To posłuchajcie! Wiecie, że nawet kiedy przez pewien czas nie mam konia, włóczę z sobąsiodło.Dzieje się to dla słusznego powodu.Pod podszewką znajdują się rzeczy przeznaczonedla mego brata, ale wyłącznie dla mego brata.Zapamiętacie to sobie, sir?% To prośba nad wyraz skromna.% Nie tak bardzo.Ale może się jeszcze kiedyś dowiecie, jak wielkie pokładam w was za-ufanie, skoro proszę was, żebyście o tym nie zapomnieli.A teraz odejdzcie, sir! Zostawciemnie samego! Wydaje mi się, jak gdybym musiał dziś w nocy raz jeszcze przeczytać księgęmych win.Jutro może już nie będzie na to czasu.Proszę was, idzcie! Spijcie dobrze.Waszesumienie jest czyste.Dobranoc, sir!Wróciłem powoli do obozu i położyłem się.Zasnąłem dopiero w parę godzin pózniej nakrótko przed samym brzaskiem, a starego westmana jeszcze nie było.Gdy nas zbudzono, sie-dział już w siodle.Gambusino oświadczył, że z wyjątkiem niewielkiego bólu w plecach czujesię zupełnie dobrze i rześko.Opasano go jedną derką jak spódnicą, na to zarzucono drugąjako płaszcz, jeden z Apaczów wziął go na swego konia i ruszyliśmy w drogę.Jechaliśmy znów przez głębokie kaniony aż do południa, dopiero o tej porze skończył sięten uciążliwy teren.Odtąd droga prowadziła przez porosłe trawą równiny, w których miej-scami wznosiły się wzgórza.Trop Czimarrów mieliśmy ciągle przed sobą.Wtem gambusino zatrzymał nas i rzekł z zadowoleniem:% Tu musimy zboczyć z tropu.Harton posłuchał mej rady i zaczął kołować.My skierujemysię teraz na prawo, bo tam wiedzie prosta droga.% Well! Prowadzcie nas!Na północnym zachodzie, dokąd teraz zdążaliśmy, rozłożyły się na widnokręgu niebieskawemasywy, które gambusino określił jako góry.Były one jednak tak daleko, że dopiero po kilkugodzinach poznaliśmy, że się do nich zbliżamy.Po południu odpoczęliśmy przez krótki czas iruszyliśmy ze zdwojoną szybkością.Wreszcie ujrzeliśmy pierwszy, choć nędzny krzak, po-tem pojawiło się ich więcej, aż w końcu otwarła się przed nami preria pokryta licznymi kę-pami zarośli.Odżyliśmy na nowo, a konie nasze trzymały się znakomicie.Były to zupełnie inne zwierzętaniż te, które nam dał senior Atanasio.Kłusowały tak razno, jak gdybyśmy dopiero przedchwilą wyruszyli z obozu.Tymczasem odległość między nami a górami zmniejszyła się znacznie.Był też już czas potemu, gdyż słońce chyliło się ponad ich szczytami ku zachodowi.Wkrótce ujrzeliśmy w sa-mym środku prerii pierwsze drzewo z poszarpanymi przez burzę konarami.Powitaliśmy jejako zwiastuna upragnionego lasu.Potem ukazało się ich więcej z prawej i z lewej strony, ażutworzyły gaj rosnący na stromym zboczu.Przez gaj ten wydostaliśmy się na w/górze, zaktórym teren opadał stromo ku niezbyt głębokiej dolinie.Musieliśmy zjechać w dół, abyprzeciąć dolinę, stamtąd zaś zaczynała się znowu dość znaczna wyżyna, naga wprawdzie iłysa po bokach, ale na grzbiecie pokryta drzewami.Wzdłuż tego grzbietu jechało się pod ko-ronami drzew, a potem stromo w dół przez parów, a następnie znowu pod górę na małe, bez-drzewne, ale porosłe trawą płaskowzgórze.Tu ujrzeliśmy pas zgniecionej trawy ciągnący sięprostopadle do kierunku naszej drogi.% Trop! % zawołał gambusino.% Kto mógł tędy przejeżdżać? % I zsiadł z konia, by zbadaćślady.% Ja to widzę z siodła % rzekł gniewnie Old Death.% Taki trop może zostawić tylko gro-mada licząca ponad czterdziestu jezdzców.Przybywamy zatem za pózno.% Sądzicie istotnie, że to byli Czimarrowie?% Stanowczo tak, senior!Winnetou zsiadł również, poszedł kawałek drogi za tropem, po czym oświadczył:% Dziesięć bladych twarzy, a czterdziestu czerwonoskórych.Przeszli tędy przed godziną.% Cóż wy na to, senior gambusino? % spytał Old Death.% Jeśli tak jest naprawdę, to możemy ich przecież jeszcze przegonić % odrzekł zapytany.%Przed napadem będą badali okolicę, a to wymaga czasu.% Oni zmuszą Hartona, żeby im wszystko opisał, nie będą więc tracili czasu na długie po-szukiwania.% Ale Indianie atakują zawsze przed rannym brzaskiem.% Zabierajcie się ze swoim brzaskiem! Wiecie przecież, że są z nimi biali! Diabła tam będązważali na obyczaje czerwonóskórych.Założyłbym się, że wejdą do bonancy w biały dzień.Postarajcie się zatem, żebyśmy się tam jak najprędzej dostali!Ostrogi poszły w ruch i popędziliśmy przez równinę, ale w innym kierunku niż Czimarro-wie, Harton poprowadził ich nie ku wejściu do bonancy, lecz na jej tylną krawędz.My zaśdokładaliśmy starań, aby jak najszybciej dostać się do jej wnętrza.Niestety, ciemność zaczęłateraz szybko zapadać, a na domiar złego wjechaliśmy w las na zupełne bezdroża.Musieliśmyto zjeżdżać na dół, to znów piąć się pod górę, zdając się całkowicie na kroczącego przed namigambusina oraz na oczy koni.Konary i gałęzie biły nas po twarzy i zachodziła obawa, że naszmiotą z siodeł.Pozsiadaliśmy więc i poszliśmy dalej piechotą, prowadząc konie za.uzdy, zrewolwerami w drugiej ręce, ponieważ w każdej chwili mogliśmy się spotkać z nieprzyjacie-lem.Nareszcie usłyszeliśmy szmer wody.% Jesteśmy przy wejściu % szepnął gambusino.% Uważajcie teraz! Na prawo jest woda.Trzymajcie się skały po lewej stronie i idzcie po jednemu!% Aadnie! % rzekł Old Death.% Tu w nocy straże nie stoją?% Teraz jeszcze nie.Jeszcze nie nadszedł czas nocnego spoczynku.% Aadna gospodarka! I w dodatku w bonancy! Jaka tam droga? Ciemno, że oko wykol!% Ciągle prosto.Grunt równy.Aż do namiotu nie ma żadnej przeszkody.Widzieliśmy w ciemności tylko tyle, że przed namii ciągnie się otwarte dno doliny.Na lewowznosiły się wysoko czarne masy ścian skalnych, na prawo szemrała woda.Wznoszącego sięza nią zbocza góry nie mogliśmy dojrzeć.Tak szliśmy, prowadząc jeszcze ciągle konie zauzdy.Gambusino, Old Death i ja otwieraliśmy pochód.Wtem wydało mi się, że dostrzegłemjakąś postać przemykającą się pomiędzy nami a skałą.Zwróciłem na to uwagę innych, wobecczego zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy nadsłuchiwać.Nic jednak się nie odezwało.% Ciemność zwodzi % rzekł gambusino.% Co prawda, za nami znajduje się ukryte wejściena górę.% Ta postać mogła właśnie zejść stamtąd % powiedziałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]