Podobne
- Strona startowa
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III
- Jan III Sobieski Listy do Królowej Marysienki
- Stephen King Mroczna Wieza III
- Jan III Sobieski Listy do Marysienki (2)
- Lumley Brian Nekroskop III (2)
- Miasteczko Salem
- King Stephen Desperacja (2)
- Marek Holynski E mailem z Doliny Krzemowej (2)
- Maria Siemionowa 01.Wilczarz
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mięśnie westmana są jak z że-laza, a ścięgna ze stali, ciało nie cofa się przed żadnymi wysiłkami i trudami, a umysł dziękiustawicznemu ćwiczeniu zdobywa energię i bystrość, które w największej potrzebie pozwa-lają mu znalezć środki ocalenia.Toteż nie pozostaje on nigdy długo w cywilizowanych okoli-cach, gdzie nie może ćwiczyć ani praktycznie stosować swoich zdolności.Westman tęskni zadzikimi sawannami i kryjącymi w sobie śmierć przepaściami górskimi, a im większe grożąmu niebezpieczeństwa, tym bardziej czuje się on w swoim żywiole, tym bardziej wzmaga sięjego męstwo i zaufanie do samego siebie.Co do mnie, byłem przygotowany na takie przedsięwzięcie.Brakowało mi tylko konia, bezktórego trudno zapuszczać się w te ,,krainy nocy i krwi.Ale ten brak nie bardzo mnie trapił.Starego wałacha, który mnie na swym grzbiecie przyniósł aż do Omaha, sprzedałem i wsia-dłem do wagonu kolejowego z nadzieją, że w razie potrzeby znajdę odpowiedniego wierz-chowca.Na niektórych odcinkach tamtejszej linii kolejowej ruch pociągów odbywał się jeszcze nie-regularnie.W wielu miejscach widziało się robotników zajętych budową mostów i wiaduk-tów, bądz to nie dokończonych, bądz też już popsutych.Ludzie ci, jeśli nie pracowali w po-bliżu osad wyrastających wzdłuż kolei jak grzyby po deszczu, zakładali sobie zazwyczaj obóz.Był to konieczny środek ostrożności z powodu Indian, którzy uważali budowę kolei za wdzie-150ranie się w ich prawa i usiłowali ją wszelkimi sposobami udaremnić albo przynajmniej utrud-nić.Ale i inni jeszcze wrogowie przeszkadzali w pracy, wrogowie grozniejsi od czerwonoskó-rych.Po preriach włóczy się mnóstwo hołoty, którą tworzą żywioły wyparte przez cywilizowanyWschód.Są to moralnie i materialnie podupadłe jednostki, które nie spodziewają się od życiajuż niczego ponad to, co potrafią zdobyć w bandyckich wyprawach na Zachodzie.Ludzie ciłączą się w zbrodniczych celach w szajki, gorsze od najdzikszych hord indiańskich.Za cza-sów budowy kolei napadali oni głównie na obozy i małe osady powstałe wzdłuż linii kolejo-wej, nic też dziwnego, że te obozy trzeba było zaopatrywać we wszystko, co jest potrzebne doobrony, a mieszkańcy ich nawet podczas pracy byli uzbrojeni.Z powodu tych napadów, których rozbójnicy dokonywali zwykle w ten sposób, że burzylitor kolejowy, aby zmusić pociąg do zatrzymania się, nazywano ich railtroublerami, czyli bu-rzycielami szyn.Strony napadane czuwały oczywiście dniem i nocą, wskutek czego po pew-nym czasie rozbójnicy mogli urządzać wyprawy tylko wtedy, kiedy kilka band połączyło sięrazem.Zresztą panowało w związku z ich działalnością takie rozgoryczenie, że każdegoschwytanego railtroublera czekała prawie zawsze niechybna śmierć.Bandy te mordowaływszystkich, bez względu na różnicę płci i wieku, przeto o łasce dla nich nie mogło być mowy.Tak więc pewnej niedzieli po południu wyjechałem pociągiem z Omaha.%7ładen z towarzy-szy podróży nie zainteresował mnie, nawet przelotnie.Dopiero nazajutrz wsiadł we Fremontczłowiek, którego powierzchowność zwróciła od razu moją uwagę.Usiadł koło mnie, więcmiałem sposobność przypatrzyć mu się dokładnie.Wygląd jego był właściwie tak śmieszny, że powierzchowny obserwator z trudem tylkopowstrzymałby się od uśmiechu, ja jednak przywykłem do typów tego rodzaju o tyle, że zdo-łałem zachować powagę.Był to mężczyzna o niskiej postaci, lecz tak gruby, że można by gobyło toczyć jak beczkę.Miał na sobie kożuch barani, włożony lewą stroną na zewnątrz.Talewa strona była kiedyś na pewno pokryta wełną, teraz jednak wełna prawie całkowicie znik-nęła, tylko tu i ówdzie widniały na nagiej skórze małe jej kępki jak oazy na Saharze.Niegdyśtakże kożuch ten pasował, być może, do figury swego właściciela, pózniej jednak tak się wi-docznie skurczył pod wpływem śniegu i deszczu, gorąca i zimna, że teraz dolny jego brzeg niedochodził do kolan, nie można go było zapiąć, a rękawy cofnęły się po łokcie.Pod tym kożu-chem widać było kurtę z czerwonej flaneli i spodnie skórzane, ongiś prawdopodobnie czarne,ale teraz mieniące się wszystkimi barwami tęczy.Nadto zdawało się, że służyły właścicielowiza ścierkę, obrus i chustkę do nosa.Poniżej tych przedpotopowych spodni widać było nagie,sine od zimna kostki i parę zdolnych przetrwać całą wieczność trzewików.Były one resztkąpozostałą po butach z cholewami ze skóry wołowej, o podeszwach nabitych tak grubymigwozdziami, że można by nimi rozdeptać krokodyla.Na głowie owego osobnika sterczał ka-pelusz z uszkodzonym dnem i również niecałymi kresami.Biodra okalał mu zamiast pasastary, niestety, już spłowiały szal, a za nim tkwił prastary, kawaleryjski pistolet i nóż myśliw-ski.Tuż obok broni wisiał worek z kulami i z tytoniem, małe lusterko, opleciona manierka icztery patentowane podkowy, które można nasadzać koniowi jak obuwie za pomocą śrub.Obok tego zauważyłem pokrowiec, którego zawartości na razie nie znalem pózniej dopierodowiedziałem się, że mój sąsiad woził w nim wszystkie przybory do golenia, niepotrzebne,jak sadziłem, na prerii.Najdziwaczniejsza jednak była twarz tego człowieka.Gładko ogolona, świeciła się, jakgdyby jej właściciel dopiero przed chwilą wyszedł od fryzjera.Pomiędzy nadzwyczaj grubymii wystającymi policzkami niknął mały perkaty nosek, a piwne i żywe oczka z trudnością spozanich wyzierały.Ilekroć otwarły się pełne wargi, ukazywały się dwa szeregi tak białych zębów,że skłaniałem się do podejrzenia, czy są prawdziwe.U dołu lewego policzka wyrastała ogór-151kowata narośl, która podnosiła śmieszność tego człowieka, jego samego jednak nie wprawiaław zakłopotanie.Siedział przede mną, trzymając między słoniowatymi nogami strzelbę, podobną jak dwiekrople wody do flinty mego starego przyjaciela Sama Hawkensa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]