Podobne
- Strona startowa
- King Stephen Miasteczko Salem (SCAN dal 1051
- King Stephen Miasteczko Salem (3)
- King Stephen Miasteczko Salem (2)
- King Stephen Miasteczko Salem
- Chmielewska Joanna Zlota mucha
- Kronika Krola Pana Dom Pedra
- Wolski Marcin Noc bezprawia oraz inne szalone (4)
- Eschbach Andreas Hide Out
- Gabriel Richard Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- Kondratow Aleksander Zaginione cywilizacje
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- blueday.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A tak przy okazji: ta Lubera jest bardzo dobra, bo autorbył tu w 1946 i zapoznał się dokładnie z całą sprawą, natomiast to, co napisałSnow, to tylko nie potwierdzone plotki. Wiem powiedział odruchowo Ben.Kelnerka postawiła na stole kolejne piwo, on zaś ujrzał oczami wyobrazniniepokojący obraz: rybkę pływającą jakby nigdy nic między wodorostami i ka-mykami, nie mającą najmniejszego pojęcia, że jej swoboda jest nieodwołalnieograniczona szklanymi ścianami akwarium. To straszne, co tam się wydarzyło odezwał się ponownie Matt, zapła-ciwszy kelnerce. W dodatku wtopiło się już na stałe w świadomość mieszka-jących tu ludzi.Co prawda, takie opowieści zawsze są przekazywane z pokoleniana pokolenie, wzbogacane ciągle nowymi, mrożącymi krew w żyłach szczegóła-mi, ale w tym przypadku wydaje mi się, że chodzi o coś więcej, o coś w rodzajugeograficznego fenomenu. To prawda wyrwało się Benowi.Stary nauczyciel wypowiedział na głosto, co od chwili przyjazdu do Salem tkwiło w jego podświadomości, nie dającmu ani chwili spokoju. Dom stoi na wzgórzu nad miasteczkiem jak.jakjakiś ponury bożek. Zaśmiał się, żeby nadać swoim słowom nieco mniejsząwagę.Wydawało mu się, że skoro posunął się już tak daleko, musi przed tymnieznajomym człowiekiem otworzyć duszę do końca.Zdawał sobie sprawę z tego,że Matt nagle zaczął przyglądać mu się ze zdwojoną uwagą. Właśnie na tym polega talent powiedział Burke. Proszę? Sformułowałeś to najprecyzyjniej, jak tylko można.Dom Marstenów pa-trzy na nas od prawie pięćdziesięciu lat, na wszystkie nasze świństewka, zanie-dbania i grzechy, dokładnie tak, jakby był jakimś bożkiem.119 Może widział też i dobre rzeczy zauważył Ben. W takich małych, sennych miasteczkach nie dzieje się zbyt wiele dobrego.Najczęściej panuje w nich obojętność urozmaicana od czasu do czasu nieświado-mym lub, co gorsza, świadomym złem.Zdaje się, że Thomas Wolfe napisał na tentemat co najmniej siedem funtów książek. Wydawało mi się, że nie jesteś cynikiem. Ty to powiedziałeś, nie ja. Matt uśmiechnął się, i pociągnął łyk piwa.Członkowie zespołu oderwali się od baru i pożeglowali w kierunku estrady.Solista wziął do ręki gitarę i zaczął ją stroić. Zdaje się, że jeszcze nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie.Czy ta książkabędzie o Domu Marstenów? Chyba tak, przynajmniej w pewnym sensie. Wygląda na to, że ciągnę cię za język.Przepraszam. W porządku powiedział Ben.Nagle przyszła mu na myśl Susan i poczułcoś w rodzaju wyrzutów sumienia. A co z Weaselem? Długo go nie widać. Czy mimo naszej dość krótkiej znajomości mógłbym cię prosić o pewnąprzysługę? Jeśli się nie zgodzisz, w pełni to zrozumiem. Wal śmiało. Prowadzę coś w rodzaju warsztatów literackich wyjaśnił Matt. Cho-dzą tam mądre dzieciaki, głównie z jedenastej i dwunastej klasy.Chciałbym impokazać kogoś, kto zarabia pisaniem na życie.Kogoś, kto.jak by to powie-dzieć?.bierze słowo i sprawia, że staje się ono ciałem. Będzie mi bardzo miło odparł Ben, nie wiadomo dlaczego czując siętak, jakby mu bardzo pochlebiono. Ile trwają te zajęcia? Pięćdziesiąt minut. W takim razie jest szansa, że nie zdążę ich za bardzo znudzić. W tej konkurencji nie masz ze mną najmniejszych szans zapewnił goMatt. A mówiąc serio jestem pewien, że będą bardzo zainteresowani.Więc co,w najbliższym tygodniu? Nie ma problemu.Powiedz tylko, kiedy. Może we wtorek na czwartej lekcji? To będzie od jedenastej do za dziesięćdwunasta.Na pewno nikt cię nie wy gwiżdże, ale za to wszystkim będzie jużporządnie burczało w brzuchach. Przyniosę zatyczki do uszu.Matt roześmiał się. Bardzo się cieszę, że się zgodziłeś.Spotkamy się u mnie w gabinecie, jeślinie zrobi ci to różnicy. Znakomicie.A co z. Panie Burke przerwała im Jackie, ta z bicepsami. Weasel zasnąłw męskiej toalecie.Czy może. Co takiego? Tak, oczywiście.Ben, jeśli.120 Jasne.Wstali i ruszyli przez salę.Zespół śpiewał coś o jakichś dzieciakach z Musko-gee, które bardzo lubią swego nauczyciela.W łazience czuć było kwaśną woń moczu i chloru.Weasel siedział na pod-łodze oparty o ścianę między dwoma pisuarami, a jakiś chwiejący się na nogachosobnik w marynarskim mundurze sikał mniej więcej dwa cale od jego prawegoucha.Weasel spał z otwartymi szeroko ustami.Wyglądał potwornie staro, jakby byłwe władaniu nieludzkich, obojętnych sił.Do Bena, nie po raz pierwszy zresztą,dotarła ze zdwojoną mocą świadomość, że z każdym dniem te siły dokonują rów-nież i na nim swego dzieła zniszczenia.Współczucie, które podpłynęło mu dogardła gorzkim, lodowatym strumieniem, dotyczyło zarówno Weasela, jak i jegosamego. Podniesiemy go, jak tylko ten gentleman skończy powiedział Matt.Ben spojrzał na marynarza, który flegmatycznie strzepywał ostatnie krople. Mógłbyś się trochę sprężyć, kolego? A niby czemu? Jemu chyba nigdzie się nie śpieszy.Mimo to zapiął rozpo-rek i cofnął się o krok?Ben nachylił się, zarzucił sobie ramię Weasela na szyję i dzwignął go niczymporzucony przez kogoś worek.Matt stanął z drugiej strony i we dwóch powlekligo do drzwi. Uwaga, idzie Weasel! zawołał czyjś podpity głos, wywołując wybuchśmiechu. Dell w ogóle nie powinien mu sprzedawać wysapał Matt. Przecieżwie, jak to się zawsze kończy.Wyszli z sali do szatni, a potem na zewnątrz i po drewnianych schodach naparking. Ostrożnie stęknął Ben. %7łeby go nie upuścić.Wlokące się za niminogi Weasela zadudniły na stopniach niczym kłody drewna. W ostatnim rzędzie, citroen.W powietrzu czuć już było wyraznie ostry, jesienny chłód i należało się spo-dziewać, że nazajutrz większość liści przybierze szkarłatną barwę.Weasel wybeł-kotał coś niezrozumiale. Dasz radę sam zanieść go do łóżka? zapytał Matt. Chyba tak. To dobrze.Popatrz, tam nad drzewami widać dach Domu Marstenów.Ben spojrzał we wskazanym kierunku.Matt miał rację; tuż nad czarną liniąsosen można było dostrzec ostry, zakłócający jej przebieg szczyt.Ben odwróciłwzrok i otworzył drzwi po stronie pasażera. Wsadzmy go tutaj.121Wepchnął Weasela na fotel i zatrzasnął drzwi.Głowa nieprzytomnego męż-czyzny oparła się bezwładnie o szybę. A więc we wtorek o jedenastej? Zgoda. Wspaniale.I dziękuję w imieniu Weasela. Matt wyciągnął dłoń, którąBen mocno uścisnął.Wsiadł do samochodu, uruchomił silnik i ruszył w kierunku miasteczka.Zwie-cący jasno neon zniknął za pierwszym zakrętem.Szosę spowijała całkowita ciem-ność.Na pewno teraz tu straszy, pomyślał Ben.Weasel jęknął przerazliwie.Ben drgnął nerwowo i samochód skręcił nagle naśrodek szosy.Dlaczego mi to przyszło do głowy?Nikt mu nie odpowiedział.7Otworzył małą szybkę, tak że do wnętrza wpadał strumień zimnego powie-trza, dzięki czemu w chwili, gdy zatrzymał samochód przed pensjonatem, Weaselczęściowo odzyskał przytomność.Ben wprowadził go po tylnych schodach do kuchni, oświetlonej fluorescen-cyjnym blaskiem zegara zainstalowanego w kuchence.Weasel ponownie jęknął,a potem wymamrotał ledwo zrozumiale: To wspaniała kobieta, Jack.Ale mężatka.W kuchni pojawił się jakiścień.Była to Eva, w podomce i papilotach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]