Podobne
- Strona startowa
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Donaldson Stephen R Moc ktora oslania
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- White Stephen Program (2)
- Stephen King Mroczna Wieza t3 Ziemie jalowe (rtf)
- Choderlos De Laclos Niebezpieczne zwiazki (2)
- Lesio
- Robert Jordan Ten Ktory Przychodzi Ze Switem
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartakus.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to Richie Boddin,biały jak ściana, z wyjątkiem czarnych, rozżarzonych oczu i soczyście czerwo-nych ust.A jego zęby.Charlie Rhodes obrzucił spojrzeniem wnętrze autobusu.338Czy to Mike Philbrook? A to Audie James? Boże, chłopcy Griffena, Hal i Jack,siedzący na samym końcu ze zdzbłami siana we włosach! Ale przecież oni nie jeż-dżą moim autobusem! Mary Kate Greigson i Brent Tenney, przytulone do siebie.Jedna w nocnej koszuli, druga w dżinsach i flanelowej koszuli, założonej nie dość,że tył na przód, to jeszcze na lewą stronę, jakby dziewczyna nagle zapomniała, jaknależy się ubierać.I Danny Glick.Boże, przecież.przecież on nie żyje od dwóch tygodni! Słuchajcie wykrztusił Charlie, pokonując opór zmartwiałych warg.Słuchajcie, szczeniaki.Rakieta wyślizgnęła mu się z dłoni.Rozległo się soczyste sapnięcie, gdy Ri-chie Boddin, z twarzą wciąż wykrzywioną potwornym uśmiechem, pociągnął zalewarek zamykający pneumatyczne drzwi.Pasażerowie autobusu, wszyscy, ilu ichbyło, zaczęli podnosić się z miejsc. Nie wyszeptał Charlie, próbując się uśmiechnąć. Słuchajcie, to jakaśpomyłka.To ja, Charlie Rhodes! Wy.Wy.Potrząsnął głową, wyciągając w ich stronę dłonie, jakby chciał pokazać, żenależą naprawdę do niego, Charlie ego Rhodesa.Cofał się krok za krokiem, ażwreszcie oparł się plecami o szeroką, przednią szybę. Nie. wychrypiał.Zbliżali się, szeroko uśmiechnięci. Błagam, nie.Zniknął pod kłębowiskiem ciał.28Ann Norton zmarła podczas krótkiej podróży windą z parteru szpitala napierwsze piętro.Jej ciałem wstrząsnął krótki dreszcz, a z kącika ust pociekła struż-ka krwi. W porządku mruknął jeden z posługaczy. Możesz wyłączyć syrenę.29Eva Miller miała sen.Był to dziwny sen, graniczący z koszmarem.Wielki pożar z roku 1951 szalałpod bezlitosnym niebem, błękitnym nad horyzontem, a niemal zupełnie białymi gorącym nad głową.Słońce błyszczało na dnie tej ogromnej, odwróconej misyniczym miedziana, lśniąca moneta.Wszędzie unosił się gryzący zapach dymu.W miasteczku zaprzestano wszelkiej działalności; ludzie stali na ulicach, spo-glądając na południowy wschód, w kierunku moczarów i na północny zachód,w kierunku lasu.Dym czuć było w powietrzu już od samego rana, lecz teraz,o pierwszej po południu, za pastwiskiem Griffena widać było wyraznie jaskrawe,339wijące się płomienie.Ten sam wiatr, który umożliwił pożarowi pokonanie prze-ciwognia, teraz zasypywał Salem białym popiołem, przypominającym padającynie wiadomo czemu w środku lata śnieg.Ralph jeszcze żył, ale był w tartaku, walcząc o jego uratowanie.We śnie jed-nak wszystko się pomieszało, bo znalazło się w nim miejsce także dla Eda, choćw rzeczywistości poznała go dopiero jesienią w roku 1954.Zupełnie naga obserwowała pożar z okna sypialni na piętrze.W chwili, gdyod tyłu dotknęły jej bioder szorstkie, brązowe dłonie, wiedziała, że to Ed, choćnie mogła dostrzec nawet śladu jego odbicia w szybie.Nie teraz, Ed, próbowała powiedzieć.Jeszcze za wcześnie.Prawie o dziewięćlat.Jednak jego dłonie były uparte.Przeniosły się na jej brzuch, jedna z nich za-częła delikatnie gładzić okolice pępka, a potem obie powędrowały w górę i chwy-ciły mocno jej piersi.Chciała mu powiedzieć, że stoją w oknie i że w każdej chwili może ich zo-baczyć ktoś ze zgromadzonych na ulicy, lecz słowa nie chciały przejść jej przezgardło, a w następnej chwili poczuła jego usta na ramieniu, karku, wreszcie szyi.Gryzł ją, wysysając z niej krew, a ona po raz ostatni spróbowała zdobyć się naprotest.Nie rób tego, Ralph może zobaczyć.Tym razem jednak również jej się nie udało, a potem przestała o tym w ogólemyśleć.Nie obchodziło jej, kto ich zobaczy, nagich i złączonych w uścisku.Czując wciąż na szyi jego usta i zęby wpatrywała się zamglonym spojrzeniemw ogień.Unosił się z niego gęsty, czarny jak noc dym, który wzbijał się ku me-talicznemu niebu, zamieniając dzień w noc.Mimo to płomienie były doskonalewidoczne, pulsując szkarłatem i czerwienią niczym zbuntowane kwiaty w sercumrocznej dżungli.A potem rzeczywiście zapadła noc i miasteczko zniknęło jej sprzed oczu, leczogień dalej szalał w ciemności, przyjmując coraz to nowe, fantastyczne kształty,aż wreszcie zamienił się w obrysowaną krwawym konturem twarz o orlim nosie,głęboko osadzonych, rozpalonych oczach, pełnych, zmysłowych ustach częścio-wo zasłoniętych obfitymi wąsami i zaczesanych do tyłu włosach. Szafa na strychu usłyszała dobiegający z jakiegoś wielkiego oddaleniaglos, lecz nie miała najmniejszych wątpliwości, że należał do niego. Powinnabyć w sam raz.A potem przygotujemy schody.Lepiej zawczasu o wszystkimpomyśleć.Głos ucichł.Płomienie przygasły.Pozostała tylko ciemność i ona, pogrążona w niej całkowicie, śniąca lub dopie-ro zaczynająca śnić.Przemknęła jej niewyrazna myśl, że sen będzie długi i słodki,choć z gorzkawym posmakiem i całkowicie nieuchwytny.Odezwał się inny głos, głos Eda. Wstań, kochanie.Musimy zrobić, co nam kazał.340 Ed? To ty, Ed?Ujrzała nad sobą jego twarz, nie ognistą, lecz przerażająco bladą i dziwniepustą.Mimo to kochała go chyba bardziej, niż kiedykolwiek.Marzyła o tym, żebyją pocałował. Chodz, Evo. Czy to sen, Ed? Nie, to nie sen.Przez chwilę poczuła ogromny strach, lecz zaraz potem przykre uczucie znik-nęło, a zamiast niego pojawiło się zrozumienie.I głód.Rzuciwszy przelotne spojrzenie w lustro dostrzegła tylko swoją pustą, pogrą-żoną w mroku sypialnię.Drzwi na strych były zamknięte, a klucz znajdował sięw dolnej szufladzie komody, lecz to nie miało żadnego znaczenia.Teraz nie będąpotrzebowali już żadnych kluczy.Prześlizgnęli się jak cienie przez szparę między krawędzią drzwi a futryną.30O trzeciej nad ranem krew płynie w żyłach wolniej, niż zwykle, a sen jest wy-jątkowo głęboki.Dusza jest wówczas albo pogrążona w błogosławionej nieświa-domości, albo miota się rozpaczliwie, rozglądając z przerażeniem wokół siebie.Nie istnieją żadne stany pośrednie.O trzeciej nad ranem świat, ta stara dziwka, niema na twarzy żadnego makijażu i widać, że brakuje mu nosa i jednego oka.We-sołość staje się płytka i krucha, jak w zamku Poego otoczonym przez CzerwonąZmierć.Nie ma grozy, bo zniszczyła ją nuda, a miłość jest tylko snem.Parkins Gillespie powłócząc nogami przemierzył odległość dzielącą jego biur-ko od ekspresu do kawy.Wyglądał jak bardzo chuda małpa, wyniszczona jakąściężką chorobą.Na biurku leżała plansza Samotnika.W nocy kilka razy słyszałprzerazliwe krzyki, przeciągły, rozdzierający uszy dzwięk klaksonu, a także tupotczyichś pośpiesznych kroków.Nie wyszedł, żeby zbadać, co kryje się za tymi ta-jemniczymi odgłosami.Na jego pooranej głębokimi bruzdami, zapadniętej twarzywyryły swe piętno myśli, które nie dawały mu spokoju tej nocy.Powiesił sobie naszyi krzyż, medalik ze świętym Krzysztofom i hippisowski znak pokoju; gdybyktoś go zapytał, dlaczego to zrobił, nie potrafiłby udzielić jasnej odpowiedzi, alez całą pewnością przyniosło mu to pewną ulgę.Postanowił, że jeśli uda mu sięprzetrwać tę noc, z samego rana pojedzie gdzieś bardzo daleko, zostawiając napółce swoją odznakę szeryfa.Mabel Werts siedziała przy stole w kuchni przed filiżanką zimnej kawy.Poraz pierwszy od sześćdziesięciu lat żaluzje w oknach były zaciągnięte, a lornetkaschowana do futerału.Po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat nie chciała niczegowidzieć ani słyszeć.Noc aż kipiała od ponurych plotek, z którymi nie chciała miećnic wspólnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]