Podobne
- Strona startowa
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Zelazny Roger i Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Grisham John Wspolnik
- Diolosa Claude Medycyna chinska
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przecież nie chciał ich skrzywdzić.- Światłości - wychrypiał.- Nie chcę nikogo niszczyć.Ponownie poczuł pył zgrzytający między zębami, wypełniający zaschnięte usta.Mat zerknął na niego w milczeniu.Ostrożnie."Jeszcze nie oszalałem" - pomyślał ponuro.W trzech obozowiskach położonych na zboczu krzątali się Aielowie.Potrzebował ich, taka była prawda.Pomysł wykorzystania ich przyszedł mu na myśl już wtedy, gdy po raz pierwszy dopuścił możliwość, że imiona: "Smok Odrodzony" oraz "Ten Który Przychodzi Ze Świtem" mogą odnosić się do jednego człowieka.Potrzebował ludzi, którym mógł zaufać, ludzi, którzy za nim pójdą, nie powodowani tylko lękiem, który w nich wzbudzał czy żądzą władzy.Ludzi, którzy nie chcieli go wykorzystać do swych własnych celów.Spełnił wymagania Proroctw, a teraz ich wykorzysta.Wykorzysta, nie ma bowiem innego wyjścia.Dotąd nie popadł w obłęd - w tej kwestii nie miał wątpliwości - ale wielu nazwie go szaleńcem, zanim ukończy swe dzieło.Swój wyścig ze słońcem przegrali w chwili, gdy dotarli do stóp zbocza Chaendaer, gdy żar runął z nieba jak cios pałki.Rand wspinał się tak szybko, jak tylko było można na nierównym zboczu, pokonując zagłębienia, wzniesienia i strome urwiska; w gardle zamarł już dawno smak ostatniego łyka wody, słońce zaś suszyło koszulę równie prędko, jak zwilżał ją pot.Mat też nie potrzebował ponaglania.Przed niskimi namiotami Mądrych stała Bair ze skórzanym workiem z wodą w dłoniach, jego powierzchnia lśniła skroploną parą.Oblizując spękane wargi, Rand przysiągłby, że z miejsca, w którym się znajdował, potrafi dostrzec błyszczącą rosę.- Gdzie on jest? Coś z nim zrobił?Słysząc ten ryk, Rand zamarł w pół kroku.Na szczycie grubego, granitowego występu, sterczącego niczym wyprężony kciuk ze zbocza góry, stał Couladin, mężczyzna o włosach barwy ognia.Wokół podstawy występu zebrali się pozostali członkowie klanu Shaido, wszyscy obserwowali uważnie Randa i Mata.Niektórzy zasłonili twarze.- O kim mówisz? - zawołał w odpowiedzi Rand.Głos mu się łamał z pragnienia.Rozwścieczonemu Couladinowi oczy wychodziły z orbit.- O Muradinie, człowieku z mokradeł! Wszedł tam dwa dni przed tobą, a jednak to wy wyszliście pierwsi.Nie mógł przepaść tam, gdzie wam udało się przeżyć! Zamordowaliście go!Randowi zdało się, że słyszy krzyk dobiegający od strony namiotów Mądrych, lecz zanim zdążył choć mrugnąć, Couladin wyprężył się niczym atakujący wąż i cisnął w niego włócznią.W ślad za nią z szybkością błyskawicy pomknęły kolejne dwie, rzucone przez Aielów zgromadzonych u podstawy granitowego występu.Rand instynktownie pochwycił saidina i w jednej chwili trzmał już w dłoni miecz wykuty z ognia.Ostrze zamigotało w jego rękach - Wir Wiatru na Górze; jakże trafna nazwa - rozcinając dwa drzewca.Matowi ledwie udało się odbić trzecie zamachem czarnej włóczni.- Dowód! - zawył Couladin.- Weszli do Rhuidean uzbrojeni! To jest zakazane! Popatrzcie na krew, którą są zbroczeni! Oni zamordowali Muradina!Nie skończył jeszcze mówić, a już zamierzył się kolejną włócznią; tym razem pomknęło za nią kilkanaście innych.Rand rzucił się w bok, ledwie dostrzegając kątem oka, jak Mat skacze w drugą stronę, jednak nim obaj padli na ziemię, wiązka włóczni doleciała tam, gdzie dopiero przed momentem stał, roztrącając się wzajemnie.Poderwał się błyskawicznie na nogi i aż zamarł, patrząc na sterczące z kamienistego podłoża drzewca.Tworzyły idealnie regularny krąg wokół miejsca, z którego uskoczył.Przez chwilę nawet Couladin oszołomiony stał bez ruchu, gapiąc się tępo na cud.- Dosyć! - krzyknęła Bair, zbiegając ze zbocza prosto na znieruchomiałych mężczyzn.Długa, baniasta spódnica nie ograniczała jej ruchów, mimo siwych włosów pokonywała zbocze, skacząc jak młoda dziewczyna, i to dziewczyna ogarnięta napadem furii.- Pokój Rhuidean, Couladin!Cienki głos Mądrej ciął powietrze, świszcząc niczym żelazny pręt.- Już dwukrotnie próbowałeś go naruszyć! Raz jeszcze, a zostaniesz skazany na banicję! Daję ci na to moje słowo! Ty i każdy, kto sięgnie po broń!Zatrzymała się, lekko poślizgnąwszy się tuż przed Randem.Stanęła twarzą w kierunku Shaido, unosząc do góry worek z wodą, jakby to była tarcza lub raczej broń.- Niechaj ten, kto wątpi w me słowa, podniesie tylko rękę! Zgodnie z Umową Rhuidean zostanie wyzuty z cienia, będzie mu odmówiony wstęp do wszelkiej siedziby, stanicy czy namiotu.Własny szczep będzie nań polował jak na dzikiego zwierza.Niektórzy Shaido pośpiesznie odsłonili twarze - choć tylko niektórzy - do Couladina jednak nic nie potrafiło przemówić.- Oni są uzbrojeni, Bair! Weszli do Rhuidean uzbrojeni! To jest.!- Milczeć! - Bair pogroziła mu pięścią.- Ty masz czelność mówić o broni? Ty, który chciałeś naruszyć Pokój Rhuidean i mordować z obnażoną przed światem twarzą? Oni nie wzięli broni, ja zaświadczam o tym.- Statecznym ruchem odwróciła się do niego plecami, jednak spojrzenie, którym omiotła Randa i Mata było niewiele łagodniejsze od tego, którym obdarzyła Couladina.Skrzywiła się na widok dziwnej włóczni w ręku Mata, wyposażonej w ostrze przypominające klingę miecza.Spytała: - Czyś znalazł ją w Rhuidean, chłopcze?- Dano mi ją, stara kobieto - odburknął chrapliwie Mat.– Zapłaciłem za nią i zamierzam ją zatrzymać.Prychnęła.- Obaj tak wyglądacie, jakbyście się tarzali po nożowej trawie.Co.? Nie, opowiecie później.- Mierząc wzrokiem wykuty z Mocy miecz Randa, zadygotała.- Pozbądź się tego.I pokaż im znaki, zanim ten głupiec Couladin spróbuje ich znowu podburzyć.Przez to swoje zacietrzewienie gotów jest, bez mrugnięcia okiem, doprowadzić do wygnania całego swego klanu na banicję.Szybko!Przez chwilę gapił się na nią bez słowa.Znaki? Potem przypomniał sobie piętno, które pokazał mu kiedyś Rhuarc, piętno człowieka, który przeżył Rhuidean.Pozwolił mieczowi zniknąć, rozwiązał tasiemkę przy lewym mankiecie koszuli i podwinął rękaw do łokcia.Wokół przedramienia wił się kształt sylwetki podobnej do tej, która widniała na sztandarze Smoka, falista pręga zwierza ze złotą grzywą, pokrytego purpurowymi i złotymi łuskami.Spodziewał się tego naturalnie, ale i tak przeżył wstrząs.To coś wyglądało jak fragment skóry, jak jakieś nie istniejące, niesamowite stworzenie, które się w niej zagnieździło.Ręka była niby taka jak zawsze, lecz łuski iskrzyły się w słońcu niczym wypolerowany metal; miał wrażenie, że jeśli dotknie złotej grzywy falującej nad nadgarstkiem, poczuje pod czubkami palców każdy pojedynczy włosek.Podniósł szybko obnażoną rękę tak wysoko, by Couladin i jego ludzie mogli ją zobaczyć.Wśród członków klanu Shaido rozległy się szmery; Couladin tylko coś warknął bez słów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]