Podobne
- Strona startowa
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Donaldson Stephen R Moc ktora oslania
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- White Stephen Program (2)
- Pullman Philip Mroczne materi Zorza polnocna (Zloty Kompas)
- PoematBogaCzlowieka k.7z7
- Chmielewska Joanna Florencja, corka Diabla
- Melissa Marr Wróżki 03 Krucha WiecznoÂść
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Susannah.”Odłożył długopis.Dlaczego te słowa i zdania tak na niego działały? To o Nowym Jorku wydawało się oczywiste, ale co z pozostałymi? A skoro o tym mowa, to dlaczego akurat ta książka? To, że było mu przeznaczone ją kupić, nie ulegało wątpliwości.Był przekonany, że gdyby nie miał przy sobie pieniędzy, po prostu złapałby ją i uciekł z księgarni.Tylko dlaczego? Czuł się jak igła kompasu.Igła nic nie wie o biegunie magnetycznym, ale zawsze wskazuje odpowiedni kierunek, czy jej się to podoba, czy nie.Jake miał pewność jedynie co do tego, że jest bardzo, bardzo zmęczony i jeśli się zaraz nie położy do łóżka, to zaśnie przy biurku.Zdjął koszulę i znów spojrzał na okładkę „Charliego Puf-Puf”.Ten uśmiech.Nie ufał temu uśmiechowi.Ani trochę.* * *Sen nie nadszedł tak szybko.Głosy znów zaczęły się spierać, czy jest żywy, czy martwy, i nie dawały mu zasnąć.W końcu z zamkniętymi oczami usiadł na łóżku, przyciskając pięści do skroni.„Przestańcie!” - wrzasnął do nich w myślach.„Natychmiast przestańcie! Milczałyście cały dzień, milczcie i teraz!”„Zamilknę, jeśli on przyzna, że nie żyję” - upierał się jeden głos.„Zamilknę, jeśli on tylko rozejrzy się wokół i przyzna, że jestem jak najbardziej żywy” - odciął się drugi.Jake miał ochotę wrzeszczeć.Nie zdoła dłużej powstrzymywać krzyku, który wzbierał mu w gardle jak wymioty.Otworzył oczy, zobaczył swoje spodnie przewieszone przez oparcie krzesła i nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.Wstał z łóżka, podszedł do krzesła i pomacał prawą przednią kieszeń spodni.Srebrzysty klucz wciąż tam był i w chwili gdy Jake zacisnął na nim palce, głosy umilkły.„Powiedz mu” - nakazywał, nie mając pojęcia komu.„Powiedz, Żeby złapał klucz.To ten klucz odpędza głosy.”Wrócił do łóżka i, zaciskając w dłoni klucz, zasnął trzy minuty po tym, jak przyłożył głowę do poduszki.Rozdział trzeciDrzwi i demonEddie już prawie zasnął, gdy czyjś głos powiedział mu wyraźnie do ucha: „Powiedz, żeby złapał klucz.To ten klucz odpędza glosy.”Gwałtownie usiadł, rozglądając się wokół.Susannah mocno spała u jego boku.To nie był jej głos.Ani najwyraźniej nikogo innego.Już od ośmiu dni podążali przez las ścieżką Promienia i tego wieczoru rozbili obóz w głębokiej i wąskiej dolinie.W pobliżu po lewej spory strumień z szumem mknął po kamieniach, zmierzając w tym samym kierunku co oni: na południowy wschód.Po prawej wznosiło się strome i porośnięte paprociami zbocze.Nie było tu żadnych intruzów, tylko śpiąca Susannah i czuwający Roland.Rewolwerowiec siedział skulony pod kocem na brzegu strumienia, spoglądając w ciemność.„Powiedz, żeby złapał klucz.To ten klucz odpędza głosy.”Eddie zastanawiał się tylko chwilę.Roland był bliski utraty zmysłów i szala tej chwiejnej równowagi przechylała się na jego niekorzyść, a, co najgorsze, nikt nie zdawał sobie z tego sprawy lepiej niż on sam.W tej sytuacji Eddie był gotowy chwytać się słomki.Zamiast poduszki używał złożonej sarniej skóry.Wsunął pod nią dłoń i wyjął owinięty w skórę pakiecik.Podszedł do Rolanda i z niepokojem stwierdził, że rewolwerowiec usłyszał go dopiero wtedy, kiedy Eddie znalazł się niecałe cztery kroki od jego pleców.Był taki czas - stosunkowo niedawno - kiedy Roland wiedziałby, że Eddie nie śpi, zanim młodzieniec usiadł na posłaniu.Usłyszałby zmianę rytmu jego oddechu.„Był czujniejszy na plaży, nawet półżywy po spotkaniu z homarokoszmarami” - pomyślał ponuro Eddie.Roland w końcu odwrócił głowę i spojrzał na niego.Oczy miał błyszczące z bólu i gorączki, lecz Eddie się zorientował, że nie to jest najważniejsze.Dostrzegł w nich rosnące zdziwienie, które niemal na pewno zmieni się w szaleństwo, jeśli ktoś temu nie zapobiegnie.Poczuł przypływ współczucia.- Nie możesz spać? - zapytał Roland.Mówił powoli, jak odurzony.- Prawie mi się udało, ale zbudziłem się - odparł Eddie.- Słuchaj.- Sądzę, że jestem bliski śmierci.- Roland spojrzał na Eddiego.Z jego oczu znikł błysk i patrząc w nie teraz, Eddie miał wrażenie, że spogląda w dwie ciemne studnie bez dna.Zadrżał, bardziej pod wpływem tego spojrzenia niż tego, co Roland mu powiedział.- I czy wiesz, co pragnę zastać na polanie na końcu mojej drogi, Eddie?- Rolandzie.- Ciszę - rzekł Roland.Westchnął przeciągle.- Po prostu milczenie.To mi wystarczy.Koniec tego.wszystkiego.Przycisnął pięści do skroni i Eddie pomyślał: „Widziałem, jak niedawno ktoś inny tak robił.Tylko kto? Gdzie?”Oczywiście to było śmieszne, bo już od prawie dwóch miesięcy nie widział nikogo oprócz Rolanda i Susannah.A jednak czuł, że to prawda.- Rolandzie, robiłem coś.- zaczął Eddie.Roland skinął głową.Jego usta wykrzywił nikły uśmiech.- Wiem.Co to takiego? Czy w końcu jesteś gotów to wyjaśnić?- Myślę, że to może być częścią ka-tet.Oczy rewolwerowca ożyły.W zadumie spojrzał na Eddiego, ale nie odezwał się słowem.- Spójrz.Eddie zaczął odwijać pakunek ze skóry.„To nic nie da!” - nagle usłyszał głos Henry’ego, tak głośny, że Eddie aż się zachwiał.„To jedynie głupia drewniana rzeźba! Tylko rzuci na nią okiem i parsknie śmiechem.Wyśmieje cię! Och, patrzcie na to! - powie.Czy maminsynek coś wyrzeźbił?”- Zamknij się - mruknął Eddie.Rewolwerowiec uniósł brwi.- Nie ty.Roland bez cienia zdziwienia kiwnął głową.- Brat często cię odwiedza, prawda?Przez chwilę Eddie gapił się na niego, z rzeźbą wciąż schowaną w skórzanym zawiniątku.Potem się uśmiechnął.Nie był to przyjemny uśmiech.- Nie tak często jak kiedyś, Rolandzie.Bogu dzięki za Jego drobne łaski.- Tak.- potwierdził Roland.- Zbyt wiele głosów może bardzo ciążyć człowiekowi na sercu.Co to takiego, Eddie? Pokaż mi, proszę.Eddie pokazał mu kawałek drewna.Klucz, prawie skończony, wyłaniał się z jesionowego klocka, jak głowa kobiety na dziobnicy statku.lub rękojeść miecza z bloku kamienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]