Podobne
- Strona startowa
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Donaldson Stephen R Moc ktora oslania
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- White Stephen Program (2)
- Stephen King Mroczna Wieza t3 Ziemie jalowe (rtf)
- php manual pl (2)
- Fromm Erich Ucieczka od wolnosci
- Marchocki Mikolaj Historia Wojny Moskiewskiej
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Sądzę, że nasz przyjaciel może nie dożyć końca burzy - odparł po prostu Johnny.- Być może już nie żyje.Ralph podniósł na niego wzrok i skinął głową.David siedział w kucki przed telewizorem, dłonie trzymał między kolanami i z głęboką uwagą wpatrywał się w Johnny'ego.- Dlaczego? O co tu chodzi?- Nie widziałaś go? - zainteresowała się Mary.- Oczywiście, że widziałam.Tyle że nie dziś.Dziś tylko słyszałam, jak jeździ.jak chodzi.Jak mówi do siebie.Od wczoraj rzeczywiście go nie widziałam.- Czy tu, w okolicy, jest coś radioaktywnego? - spytał Ralph.- Czy było tu kiedyś coś.bo ja wiem, składowisko odpadów nuklearnych, może magazyny wojskowe? Głowice rakiet, coś w tym rodzaju? Ten gliniarz wyglądał tak, jakby rozpadał się na kawałki.- Nie sądzę, żeby była to choroba popromienna - wtrąciła Mary.- Widziałam zdjęcia ofiar i.- Chwileczkę! - Johnny podniósł ręce.- Mam pewien pomysł.Sadzę, że powinniśmy usiąść spokojnie i przedyskutować nasze problemy.Zgadzacie się? W najgorszym razie unikniemy nudy.W najlepszym być może wpadniemy na jakiś pomysł.- Spojrzał na Audrey, obdarzył ją najbardziej promiennym ze wszystkich swych uśmiechów i z radością stwierdził, że się rozluźniła.Zaledwie odrobinę, ale co tam.Najwyraźniej dysponował jednak swym słynnym urokiem, a przynajmniej jakimiś jego resztkami.- No i z pewnością będzie to bardziej konstruktywne niż puszczanie cieni na ekran.Jego uśmiech przybladł lekko, kiedy obrócił się i obejrzał sobie całe to towarzystwo: Audrey, stojącą na krawędzi wykładziny w tej swojej seksy sukience, którą nie bardzo umiała nosić; Davida, siedzącego w kucki przy telewizorze; Steve'a i Cynthię, którzy przysiedli na oparciach miękko wyściełanych foteli, wyglądających jakby również pochodziły z licytacji wyposażenia Circle Ranch; Mary, stojącą plecami do ekranu, z rękami splecionymi na piersiach, przez co sprawiała wrażenie surowej nauczycielki; Toma Billingsleya, przyglądającego się zawartości barku z rękami na odmianę założonymi za plecy; Ralpha, rozpartego w fotelu, z jednym okiem tak spuchniętym, że prawie nie było go widać.Stowarzyszenie Przeżycia Colliego Entragiana.Wszyscy obecni.Proszę to zaprotokołować.Co za banda.Manhattan Transfer pośrodku pustyni.- Jest jeszcze jeden powód, dla którego powinniśmy porozmawiać - powiedział.Zerknął na cienie, które sylwetki członków stowarzyszenia rzucały na ekran.Przez chwilę wszystkie wydawały mu się cieniami wielkich ptaków.Przypomniał sobie Entragiana, mówiącego mu, że ścierwniki pierdzą, jedyne spośród wszystkich ptaków; Entragiana, mówiącego, że przekroczyli próg, poza którym “dlaczego” przestaje mieć znaczenie i on o tym doskonale wie.Pomyślał, że być może straszniejszych słów nie słyszał nigdy w życiu.Były straszne, wydawały się bowiem prawdziwe.Powoli skinął głową, jakby odpowiadał jakiemuś swemu wewnętrznemu głosowi.- Widziałem w życiu wiele niezwykłych rzeczy - mówił dalej - ale nigdy nie miałem czegoś, co można chyba nazwać doświadczeniem paranormalnym.Zapewne aż do dziś.Najbardziej przeraża mnie jednak to, że owo doświadczenie może trwać dalej.Nie wiem, po prostu nie wiem.Jedno, co mogę powiedzieć na pewno, to to, że w ciągu kilku ostatnich godzin działy się rzeczy, których nie potrafię wyjaśnić.- O czym ty gadasz? - Audrey wyglądała tak, jakby lada chwila miała się rozpłakać.- Czy to, co już się stało, nie jest wystarczająco straszne? Czy trzeba dorobić do tego historię jak.jak.jak z opowieści przy ognisku?- Jest - przyznał Johnny.Powiedział to cichym, spokojnym, pełnym współczucia głosem, którego brzmienie zdumiało nawet jego samego.- Tylko że to niczego nie zmienia.- Lepiej mówię i słucham, kiedy nie umieram z głodu - stwierdziła trzeźwo Mary.- Ale tu chyba nie ma nic do jedzenia, prawda?Tom Billingsley przesunął stopami po wykładzinie.Był wyraźnie zawstydzony.- No.nie, właściwie nie, proszę pani.Właściwie przychodziliśmy tu wieczorami, żeby popić i pogadać o dawnych czasach.- Tego się właśnie spodziewałam - westchnęła Mary.Stary weterynarz machnął ręką w stronę prawego wejścia.- Parę nocy temu Marty Ives przyniósł niewielką torbę czegoś tam.Prawdopodobnie sardynek.Uwielbiał sardynki z krakersami.- Uuuch! - stęknęła Mary, ale wbrew samej sobie wyraźnie się tym zainteresowała.Johnny uznał, że za dwie do trzech godzin zainteresują ją nawet anchovies.- Sprawdzę, może przyniósł coś jeszcze - zaproponował Billingsley, ale w jego głosie nie było nadziei.David poderwał się ze swego miejsca przed telewizorem.- Jeśli pan chce, ja pójdę.Stary tylko wzruszył ramionami.Nadal wpatrywał się w Audrey.Wydawało się, że sardynki Marty'ego Ivesa całkiem przestały go interesować.- Kontakt będzie na ścianie po lewej, zaraz jak zejdziesz ze sceny - powiedział jeszcze.- Na wprost zobaczysz półki.Jeśli któryś z nas przynosił jakieś jedzenie, prawie zawsze kładł je tam.Może znajdziesz też jakieś krakersy.- No, szanowni panowie, trzeba powiedzieć, że choć być może piliście odrobinę za wiele, ale przynajmniej pamiętaliście o przyzwoitej zakąsce - stwierdził Johnny.- Nie powiem, pochwalam.Stary weterynarz zerknął na niego, wzruszył ramionami i powrócił do kontemplacji nóg Audrey Wyler.Audrey albo nie zauważyła, jak się w nie wpatruje, albo nic jej to po prostu nie obchodziło.David ruszył w stronę wyjścia, przystanął, zawrócił i wziął swoją czterdziestkępiątkę.Zerknął na ojca, Ralph jednak nie patrzył na niego - tępy wzrok utkwił w widownię, w czerwone pluszowe fotele, rząd za rzędem znikające w mroku.Chłopiec ostrożnie schował rewolwer do kieszeni dżinsów, tak że wystawała z niej wyłącznie rękojeść i poszedł poszukać jedzenia.Kiedy przechodził obok Billingsleya, spytał:- Czy gdzieś tu można się umyć?- Jesteśmy na pustyni, synu.Na pustyni w opuszczonych budynkach przede wszystkim zakręca się wodę.- O, rany! Cały jestem wysmarowany mydłem.Wszędzie mnie swędzi.Odszedł przez scenę; Johnny widział, jak staje przy wyjściu i pochyla się, wyciągając rękę.W chwilę później zapłonęło światło.Johnny odprężył się i dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że oczekiwał, iż coś zaatakuje chłopca, a także zdał sobie sprawę z tego, że Billingsley przygląda mu się uważnie.- To, co ten chłopak zrobił tam.to jak wyszedł z celi.po prostu dokonał niemożliwego - stwierdził stary.- Więc widocznie nadal siedzimy w pierdlu - odparował Johnny.Miał wrażenie, że zabrzmiało to dobrze, że mówi jak na niego przystało, ale to, co powiedział Billingsley, jemu też zaświtało już w głowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]