Podobne
- Strona startowa
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (SCAN dal
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Donaldson Stephen R Moc ktora oslania
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- White Stephen Program (2)
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem
- Ziemianski Andrzej Achaja Tom 2 (2)
- Jan od Krzyża, Dzieła
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obserwował - niczym bezsilny więzień patrzący na grabież miasta, którym niegdyś władał - jak jego umysł ugina się pod nieustannie rosnącym naporem widmowych głosów i wspomnień.Miał nadzieję, że to się skończy, kiedy wspomnieniami dojdzie do chwili, kiedy Roland pozwolił mu runąć w przepaść pod górami.A jednak nie.Zamiast tego wszystko zaczęło się od nowa, jak nastawiona na ciągłe odtwarzanie taśma, grająca dopóty, dopóki się nie zerwie lub ktoś jej nie wyłączy.W miarę jak to straszliwe rozdwojenie jaźni pogłębiało się, realia dotychczasowego życia tego nowojorskiego chłopca stawały się coraz bardziej oderwane od rzeczywistości.Wiedział, że chodził do szkoły, że był w kinie podczas weekendu i na niedzielnym obiedzie z rodzicami tydzień temu (a może dwa?), ale pamiętał o tym w taki sam sposób, w jaki chory na malarię pamięta najgorszy atak tej choroby.Ludzie byli cieniami, głosy odbijały się echem i nakładały na siebie i nawet proste czynności, jak zjedzenie kanapki lub wyjęcie butelki coli z automatu w gimnazjum, przychodziły mu z najwyższym trudem.Jake mozolnie pokonywał te dni, oszołomiony nieustannym gwarem kłótliwych głosów i rozbieżnymi wspomnieniami.Jego obsesja na tle drzwi - wszelkiego rodzaju drzwi - pogłębiała się i ani na chwilę nie tracił nadziei, że za jednymi z nich znajduje się świat rewolwerowca.Chociaż nie było to aż takie dziwne, ponieważ tylko na to mógł liczyć.A jednak dzisiejsza gra była już zakończona.I tak nie miał żadnej szansy na zwycięstwo.Poddał się.Poszedł na wagary.Szedł przed siebie na wschód plątaniną ulic, ze zwieszoną głową, nie mając pojęcia, dokąd zmierza i co zrobi, kiedy tam dotrze.* * *Po pewnym czasie trochę otrząsnął się z przygnębienia i zaczął dostrzegać otaczającą go rzeczywistość.Stał na rogu Lexington i Pięćdziesiątej Czwartej, wcale nie pamiętając, w jaki sposób się tutaj znalazł.Dopiero teraz zauważył, że jest naprawdę piękny ranek.Dziewiątego maja, kiedy zaczęło się jego szaleństwo, też było ładnie, ale dziś było dziesięć razy piękniej.Może był to dzień, w którym wiosna rozgląda się wokół i zauważa nadchodzące lato, silne i przystojne, z zalotnym uśmiechem na opalonej twarzy.Jasne słońce odbijało się w szklanych ścianach budynków śródmieścia, a cienie przechodniów wydawały się czarne i wyraźne.Niebo nad głowami było czyste i nienagannie błękitne, usiane tu i ówdzie pulchnymi deszczowymi chmurkami.Na ulicy dwaj biznesmeni w drogich, dobrze skrojonych garniturach stali przed ogrodzeniem z desek, wzniesionym wokół budowy.Śmiali się, coś sobie podając.Zaciekawiony Jake ruszył w ich kierunku i podszedłszy bliżej, zobaczył, że biznesmeni grają w kółko i krzyżyk, kosztownym piórem Mark Cross kreśląc znaki na ogrodzeniu.Jake uznał, że są naprawdę porąbani.Kiedy podchodził do nich, jeden z mężczyzn narysował kółko w prawym górnym rogu, a potem pociągnął skośną linię przez środek diagramu.- Znów ci się ukichało! - rzekł jego kolega, wyglądający na wysoko postawionego członka zarządu lub zasobnego maklera, po czym piórem Mark Cross narysował następny diagram.Pierwszy biznesmen, zwycięzca, zerknął w lewo i spostrzegł Jake’a.Uśmiechnął się.- Piękny dzień, no nie, dzieciaku?- Jasne - odparł Jake, z zadowoleniem stwierdzając, że właśnie tak uważa.- Zbyt ładny, żeby iść do szkoły, co?Tym razem Jake się roześmiał.Piper School, w której były pauzy, a nie przerwy, i gdzie wychodziło się na chwilkę, a nie do sracza, nagle wydała mu się bardzo odległa i nieważna.- Pewnie pan to wie.- Chcesz zagrać? Billy nie mógł wygrać ze mną jeszcze w piątej klasie i w dalszym ciągu nie potrafi.- Zostaw chłopaka w spokoju - powiedział ten drugi, trzymając w dłoni pióro Mark Cross.- Tym razem przejdziesz do historii.Mrugnął do Jake’a, a ten, ku swemu własnemu zdziwieniu, odpowiedział mrugnięciem.Poszedł dalej, zostawiając mężczyzn zajętych grą.Rosło w nim przeświadczenie, że wydarzy się coś cudownego - może już zaczęło się dziać - i nogami zdawał się ledwie dotykać chodnika.Zapalił się znak IDŹ i Jake zaczął przechodzić przez Lexington Avenue.Tak gwałtownie zatrzymał się na środku ulicy, że o mało nie wpadł na niego posłaniec na dziesięciobiegowym rowerze.Był piękny wiosenny dzień - to prawda.Lecz nie dlatego tak dobrze się czuł, tak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co go otacza, i nie dlatego był taki pewny, że wydarzy się coś wspaniałego.Głosy umilkły.Nie odeszły na dobre - przeczuwał to - ale na razie ucichły.Dlaczego?Jake nagle pomyślał o dwóch spierających się w pokoju mężczyznach.Siedzieli naprzeciw siebie przy stole, wymyślając sobie z rosnącą wściekłością.Po chwili zaczęli nachylać się do siebie, wyzywająco wysuwając szczęki i opluwając się wzajemnie kropelkami śliny.Niebawem zaczną tłuc się pięściami.Zanim jednak do tego dojdzie, usłyszą miarowy łoskot - głuchy łomot bębna i hałaśliwe uderzenia czyneli.Przestaną się kłócić i popatrzą na siebie zdziwieni.„Co to?” - zapyta jeden.„Nie wiem” - odpowie drugi.„Chyba jakaś parada.”Podbiegną do okna i to rzeczywiście jest parada.Orkiestra w mundurach maszeruje w nogę, a słońce odbija się od ich trąbek, śliczne dziewczęta żonglują buławami i wymachują długimi, opalonymi nogami, limuzyny wiozą sterty kwiatów i machające rękami osobistości.Mężczyźni patrzą przez okno, zapomniawszy o kłótni.Z pewnością znów zaczną się kłócić, ale na razie stoją ramię w ramię jak dwaj najlepsi przyjaciele, obserwując paradę.* * *Dźwięk klaksonu wyrwał Jake’a z zadumy, przerywając wizję tak żywą jak realistyczny sen.Uświadomił sobie, że stoi na środku Lexington i zmieniły się światła.Gorączkowo rozejrzał się wokół, spodziewając się, że zobaczy nadjeżdżającego niebieskiego cadillaca, lecz naciskający na klakson facet siedział za kierownicą żółtego sportowego mustanga i uśmiechał się do niego.Wydawało się, że wszyscy mieszkańcy Nowego Jorku nawdychali się rano gazu rozweselającego.Jake pomachał facetowi i przebiegł na drugą stronę ulicy.Gość w mustangu pokręcił palcem koło skroni, pokazując chłopcu, co o nim myśli, po czym też pomachał mu ręką i odjechał.Jake przez chwilę stał na rogu ulicy, wystawiając twarz do majowego słońca, uśmiechając się i ciesząc dniem.Podejrzewał, że tak czują się więźniowie skazani na śmierć na krześle elektrycznym, kiedy dowiadują się, że odroczono wykonanie wyroku.„Glosy wciąż milczały.”Pytanie tylko, czy to parada chwilowo odwróciła ich uwagę? Albo niezwykłe piękno tego wiosennego poranka?Jake nie sądził, żeby to było powodem.Nie uważał tak, gdyż znowu miał tę dziwną pewność, którą po raz pierwszy poczuł trzy tygodnie wcześniej, kiedy dochodził do rogu Pięćdziesiątej i Czterdziestej Szóstej.Tylko że dziewiątego maja wyczuwał nadchodzący koniec, a dziś było to promienne uczucie zadowolenia i oczekiwania.Jakby.jakby.- To Biel! - wykrzyknął głośno.- Nadejście Bieli!Poszedł Pięćdziesiątą Czwartą, a kiedy dotarł do rogu Drugiej, ponownie przeszedł pod parasolem ka-tet.* * *Skręcił w prawo, a potem przystanął, odwrócił się i poszedł z powrotem na róg.Teraz musiał przejść po Drugiej Alei, owszem, to nie ulegało wątpliwości, ale znów znalazł się po niewłaściwej stronie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]