Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny (2)
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny
- Marsden John Kroniki Ellie 03 Przycišgajšc burzę
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Pattison Eliot Inspektor Shan Kosciana gora
- Dean R. Koontz Nocne dreszcze
- Le Guin Ursula K Tehanu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cholernie czysta.Za bardzo.Nie wierzysz chyba?.- Istnieje jakaś zmowa, żeby nie wierzyć w różne rzeczy dotyczące tryfidów - powiedziałem, dodając zaraz: - Może ich tu być więcej.Obejrzeliśmy dokładnie pobliskie kryjówki, aleśmy nic nie znaleźli.- Napiłbym się czegoś - powiedział Coker.Gdyby nie warstwa kurzu na ladzie, mały bar w zajeździe wyglądałby zupełnie normalnie.Naleliśmy sobie po szklaneczce whisky.Coker wypił swoją duszkiem.Widziałem, że jest mocno zaniepokojony.- Nie podoba mi się to.Wcale mi się nie podoba.Bili, tyś powinien znać te straszydła lepiej niż większość ludzi.Tryfid nie mógł przecież.chcę powiedzieć, że on przypadkiem znalazł się w tym miejscu, co?- Myślę.- zacząłem.Naraz urwałem, słysząc dobiegające z zewnątrz szybkie terkotanie.Podszedłem do okna i otworzyłem je Wpakowałem postrzelonemu już tryfidowi cały ładunek z drugiej lufy, tym razem tuż nad pniem.Terkotanie ustało.- Jeżeli chodzi o tryfidy - powiedziałem, gdyśmy napełnili szklaneczki po raz drugi - cała rzecz w tym, czego o nich nie wiemy.- Powtórzyłem Cokerowi kilka teorii Waltera.Wybałuszył oczy.- Nie sądzisz chyba na serio, że to ich grzechotanie jest jakąś “mową"?- Dotychczas nie jestem tego pewien - przyznałem.- Mogę tylko powiedzieć, że to jakiś rodzaj sygnalizacji.Ale Walter był zdania, że to prawdziwa “mowa", a on wiedział o tryfidach więcej niż ktokolwiek ze znanych mi ludzi.Wyrzuciłem ze śrutówki dwie puste łuski i nabiłem ją ponownie.- I rzeczywiście wspominał o przewadze, jaką tryfid miałby nad człowiekiem ślepym?- Owszem, ale to było sporo lat temu - zaznaczyłem.- Mimo wszystko dziwny zbieg okoliczności.- Jesteś impulsywny jak zawsze - powiedziałem.- Każde zrządzenie losu można przedstawić jako dziwny zbieg okoliczności, jeżeli człowiek bardzo się o to stara i dość długo czeka.Wypiliśmy i chcieliśmy już wyjść.Coker spojrzał przez okno.Potem chwycił mnie za ramię i wskazał palcem.Dwa tryfidy kołysząc się wychynęły zza rogu i sunęły do żywopłotu, który był przedtem kryjówką pierwszego.Poczekałem, aż przystaną, a następnie odstrzeliłem obydwóm wierzchołki.Wydostaliśmy się - przez okno będące poza zasięgiem jakichkolwiek ukrytych tryfidów i rozglądając się pilnie, podeszliśmy do ciężarówek.- Jeszcze jeden zbieg okoliczności? Czy też przyszły zobaczyć, co się stało z ich pobratymcem? - spytał Coker.Opuściliśmy wieś i jechaliśmy dalej wąskimi, bocznymi drogami.Miałem wrażenie, że w okolicy jest teraz więcej tryfidów, niż widzieliśmy poprzednio - a może po prostu byłem teraz bardziej świadom ich obecności? Jechaliśmy dotychczas przeważnie głównymi szosami, może dlatego spotykaliśmy ich mniej.Wiedziałem z doświadczenia, że unikają twardej nawierzchni, o którą zapewne ocierały swoje kończyny - korzenie.Teraz nabrałem przekonania, że istotnie widzimy ich więcej, zaświtała mi też myśl, że reagują chyba na naszą obecność.Nie byłem już wcale pewien czy te, które od czasu do czasu widzieliśmy nadciągające przez pola, przypadkiem tylko zmierzały w naszym kierunku.Bardziej rozstrzygający incydent zdarzył się, kiedy jeden z tryfidów zaatakował mnie spoza żywopłotu, który właśnie mijałem.Na szczęście nie miał wprawy w celowaniu do pojazdu w ruchu.Uderzył o ułamek za wcześnie, pozostawiając na przedniej szybie kropkowaną sieć trucizny.Przejechałem, zanim zdążył uderzyć raz jeszcze.Odtąd jednak mimo gorąca trzymałem boczne szyby zamknięte.W ciągu ubiegłego tygodnia myślałem o tryfidach tylko wtedy, kiedy je napotykałem.Te, co widziałem przy domu Joselli, napełniły mnie niepokojem, podobnie jak te, co zaatakowały naszą grupę w Hampstead Heath, przeważnie jednak pochłaniały mnie inne, bardziej doraźne troski.Ale teraz, przypominając sobie całą naszą podróż, stan rzeczy w Tynsham, zanim panna Durrant zabrała się energicznie do oczyszczenia terenu za pomocą śrutówek, oraz wygląd miasteczek, przez które przejeżdżaliśmy, zacząłem się zastanawiać, jaką też rolę mogą odgrywać tryfidy w zniknięciu mieszkańców.Przez, następną wieś jechałem wolno, rozglądając się uważnie.W kilku frontowych ogródkach leżały ciała najwidoczniej już od wielu dni, a prawie zawsze w pobliżu można było dojrzeć tryfida.Wyglądało na to, że tryfidy urządzają zasadzki tylko tam, gdzie jest miękka ziemia, żeby móc przez czas oczekiwania wkopywać się w nią korzeniami.Przy domach, których drzwi otwierały się wprost na brukowaną ulicę, nie, widać było nigdy ani trupów, ani tryfidów.Można się było domyślić, co się stało w większości wsi - mieszkańcy wychodzący na poszukiwanie żywności poruszali się względnie bezpiecznie, dopóki byli na brukowanych odcinkach, ale z chwilą gdy z nich zbaczali lub tylko przechodzili pod jakimś murem lub parka - nam ogrodu, mogli się znaleźć w zasięgu śmiercionośnych wici.Niektórzy spośród trafionych wydawali zapewne krzyk bólu, u gdy nie powracali, ci, co czekali w domach, coraz bardziej bali się wyjść.Od czasu do czasu jednak głód wypędzał kogoś z ukrycia.Nieliczni mieli może dość szczęścia, żeby dobrnąć z powrotem, większość jednak gubiła drogę i błąkała się, dopóki nie padła z wyczerpania lub nie natrafiła na czyhającego tryfida.Pozostali domyślali się przypuszczalnie, co się dzieje.Jeżeli przy domu był ogród, słyszeli zapewne świst wici i wiedzieli, że mają do wyboru tylko śmierć głodową w domu albo taki sam los, jaki spotkał tych, co z niego wyszli.Wielu tedy trwało w murach, żywiąc się tym, co jeszcze było w spiżarni, i czekając na ratunek, który nigdy nie miał nadejść.W podobnej opresji był zapewne ów mężczyzna z oberży w Steeple Honey.Myśl, że w innych wsiach i miasteczkach, przez które przejeżdżaliśmy, mogą w poszczególnych domach istnieć jeszcze wyizolowane grupy ludzi, nie była przyjemna.Zarysowywał się znów ten sam dylemat, którym musieliśmy się zmagać w Londynie - poczucie, że według wszelkich zasad człowieka cywilizowanego powinno się ich odnaleźć i jakoś im pomóc, a zarazem obezwładniająca świadomość, że każde tego rodzaju usiłowanie zakończy się nieuchronnie beznadziejną klęską, jak to już było przedtem.Ten sam dylemat.Co można zrobić przy najlepszej nawet woli? Nic, można przedłużyć tylko męki skazanych.Uspokoić na krótki czas własne sumienie, by potem patrzeć bezradnie na zerowe rezultaty zmarnowanych wysiłków.Na nic się nie zda, musiałem powiedzieć sobie stanowczo, wkraczanie na teren ogarnięty trzęsieniem ziemi, kiedy domy jeszcze się walą - ratunek i pomoc należy nieść wtedy, kiedy drgania już ustaną.Ale głos rozsądku nie rozpraszał wcale przygnębienia.Stary doktor miał wielką słuszność, mówiąc o trudności przestawienia się na nowy sposób myślenia.Tryfidy stanowiły komplikację nieprzewidzianą i olbrzymią.Istniało oczywiście bardzo dużo szkółek poza plantacjami naszej firmy.Ogrodnicy hodowali tryfidy dla nas, dla prywatnych nabywców lub na sprzedaż rozlicznym pomniejszym odnogom przemysłu przetwórczego, a większość szkółek ze względów klimatycznych znajdowała się na południu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]