Podobne
- Strona startowa
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Zelazny Roger i Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Jose Saramago Miasto Slep
- M. Weis, T. Hickman Smoki zimowej nocy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie sądzę, żebym wytrwał dłużej." Z okrzykiem uderzył młotem w brąz odrzwi.Zadźwięczał rezonansem niczym wielki dzwon.Uderzył ponownie i łoskot zagrzmiał po raz wtóry, potężniejszy jeszcze niż poprzednio.Trzeci cios i drzwi z brązu rozprysnęły się niczym szkło.Wewnątrz, w odległości stu kroków od roztrzaskanych drzwi krąg światła obejmował sokoła przykutego łańcuchem do żerdzi, na której siedział.Pozostałą część rozległej komnaty wypełniała ciemność, ciemność, w której można było dosłyszeć słaby trzepot setek skrzydeł.Zrobił krok do wnętrza pomieszczenia, a sokół wychynął z mroku i przeleciał nad nim, pazurami sięgając do twarzy.Zakrył ręką oczy - pazury rozorały mu przedramię i chwiejnie powędrował ku żerdzi.Ptaki nadlatywały teraz już nieprzerwanie, sokoły nurkowały, uderzały weń, szarpały go, ale parł ciężko naprzód, zlany krwią, która ściekała mu po ramionach i barkach, po przedramieniu, którym osłaniał oczy, utkwione w grzędzie z sokołem.Zgubił gdzieś młot, nie wiedział kiedy ani gdzie, rozumiał jednak, że jeśli wróci, by go poszukać, umrze, zanim mu się to uda.Kiedy dotarł do grzędy, ostre pazury zdążyły rozdrapać go niemal do kości.Spojrzał spod ramienia na sokolicę siedzącą na żerdzi, a ona odpowiedziała spojrzeniem bez zmrużenia oczu.Łańcuch, który opinał jej nogę, przymocowany był do deski maleńkim zamkiem wykutym na kształt jeża.Ujął łańcuch obiema dłońmi, nie dbając o to, że pozostałe sokoły otoczyły go wirem skrzydeł i ostrych pazurów, i wykorzystując resztki sił, jakie mu jeszcze zostały, zerwał go.Ból i sokoły pochłonęła ciemność.Otworzył oczy, czuł się tak, jakby jego twarz, ramiona i oczy pocięto setką noży.To nie miało znaczenia.Faile klęczała przy nim, jej ciemne oczy o nakrapianych tęczówkach wypełniał niepokój, ocierała jego twarz kawałkiem materii doszczętnie już przesiąkniętym krwią.- Mój biedny Perrin - powiedziała cicho.- Mój biedny kowal.Jesteś tak strasznie pokaleczony.Z wysiłkiem, którzy przysporzył mu jeszcze więcej bólu, odwrócił głowę.Znajdowali się w prywatnym gabinecie Gwiazdy, a obok jednej z nóg stołu leżała drewniana figurka jeża, przełamana na pół.- Faile - wyszeptał do niej.- Mój sokole.Rand wciąż znajdował się w Sercu Kamienia, ale wszystko było tu inne.Nie było walczących ludzi, żadnych ciał, nikogo prócz niego.Znienacka przez Kamień przetoczył się dźwięk wielkiego dzwonu, aż kamienie pod jego stopami zadrżały.Uderzenie powtórzyło się trzykrotnie, za trzecim razem jednak umilkło nagle, jakby dzwon pękł.Ponownie wszystko ogarnęła cisza."Co to za miejsce? - zastanawiał się.- A co ważniejsze, gdzie jest Ba'alzamon?"Jakby w odpowiedzi na nie wypowiedziane pytanie, płomienny grot, dokładnie taki, jakich używała Moiraine, wystrzelił z cieni zalegających w kolumnadzie, celując prosto w jego pierś.Odruchowo zasłonił się mieczem, samym tylko instynktem uwolnił strumienie saidina, powódź mocy, która sprawiła, że jego miecz rozbłysnął jaśniej jeszcze niźli bijąca weń pręga ognia.Jego niepewna równowaga na granicy istnienia i zatraty zachwiała się.Jeszcze chwila a porwie go niepowstrzymany potok.Piorun ognia uderzył w ostrze Callandora.i rozdzielił się na jego krawędzi, spływając po bokach.Poczuł, jak kaftan zaczyna się tlić od bliskiego kontaktu ze strumieniem ognia, w nozdrza uderzył zapach palonej wełny.Za jego plecami dwa zęby skrzepłego ognia, płynnego światła, wgryzły się w potężne kolumny z czerwonego kamienia, który zaczął niknąć od uderzenia, a płonące pręgi sięgały ku kolejnym powierzchniom, trawiąc je z taką samą chciwością.Grzmot potoczył się po Sercu Kamienia, wtórując padającym kolumnom, które roztrzaskiwały się w chmurach kurzu, rozsiewając wokół odpryski kamienia.Wszystko jednak, czego dosięgały żarłoczne pazury światła, roztapiało się w nicość.Ze skłębionych cieni dobiegł go ryk gniewu, a płonąca pręga czystej, białej energii zniknęła.Rand wziął zamach Callandorem, jakby chciał uderzyć w coś znajdującego się dokładnie przed nim.Białe światło otulające mgłą jego ostrze, sięgnęło płomieniem naprzód, rozciągnęło się i cięło przestrzeń między kolumnami, z której dobiegał ryk.Polerowany kamień ustąpił przed stężoną Mocą niczym delikatny jedwab.Rozrąbane kolumny zadrżały; ich górne połowy odcięte runęły z sufitu, roztrzaskując się na posadzce w wielkie kęsy kamienia z poszarpanymi brzegami.Kiedy łoskot ścichł nieco, usłyszał w jego tle odgłos obcasów na kamieniach.Tamten uciekał.Trzymając Callandora w pogotowiu, Rand pognał za Ba'alzamonem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]