Podobne
- Strona startowa
- Carey Jacqueline [ Dziedzictwo Kusziela 02] Wybranka Kusziela
- Lem Stanislaw Opowiadania wybrane
- Demostenes Mowy wybrane
- Ziemkiewicz Rafal A Czerwone dywany odmierzony krok
- Thinking and Destiny
- Gayle Wald Crossing the Line, Racial Passing in Twentieth Century U.S. Literature and Culture (2000)
- Grochola Katarzyna Upoważnienie do szczescia (2)
- King Stephen Miasteczko Salem
- Moorcock Michael Zwiastun Burzy Sagi o Elryku Tom VIII
- McNaught Judith 01 Raj
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Instynktownie odskoczył pod ścianę, wyciągając z kieszeni nóż.Uła-mek sekundy.Prawa ręka, skok, uderze nie.Bez chwili namysłu rzu-cił się na przeciwnika, mierząc w gardło, tak, żeby tamten nie zdą-żył krzyknąć.Pózniej, kiedy miał więcej czasu i powody do takich rozmyślań,długo się zastanawiał, dlaczego w ostatniej chwili zmienił kierunekuderzenia.Powinien zabić natychmiast, żeby facet ani zipnął i wiać.Gdyby to był bezpieczniak, ta chwila słabości mogła zadecydować owszystkim.Prawda, czekający na niego bezpieczniak nie opijałby sięprzedtem gorzałą.Ale ten ciężki, przepity oddech, przeciwnika, do-tarł do Hornena ułamek sekundy pózniej, kiedy już przewrócił go napodłogę i siedział mu na karku, gotów w każdej chwili poderżnąć gar-dło.Czyli coś jednak nie pozwalało tak po prostu zabić, jeżeli niemiał absolutnej pewności, że klient na to zasłużył.Szregi ten Szre-gi, którego pamiętał opieprzyłby go za to.Na akcję nie wolno za-bierać ze sobą sumienia, to może zbyt wiele kosztować.Rób swoje inie kombinuj, myśleć mogłeś przedtem.Sam byłem sobie winien, żelazłem za tobą.W każdym razie Hornenskierował rękę w bok, opalając tylkoostrzem noża ścianę.Zacisnął rękę na szyi leżącego i ściągnął jegogłowę ku sobie, aż zatrzeszczały kręgi szyjne. Kurwa.Hornen. wychrypiał tamtem. Puść, to ja.Nie spodziewał się, że usłyszy ten głos jeszcze kiedykolwiek w ży-ciu.Poluzował trochę chwyt, ciągle trzymając wyłączony nóż przyszyi leżącego. Szregi? zapytał ze zdziwieniem.Nie musiał pytać.Poznałbyten głos nawet w piekle. To ja.puść, łeb mi urwiesz.Puścił.Szregi stuknął czołem o brudną, cementową płytę i przezdługą chwilę dyszał ciężko, masując dłonią obolałe gardło.Rozdział 5 Musimy dziś przyznać szczerze i otwarcie to my jesteśmy win-ni! Lata poświęceń ze strony tych, którzy w krwawym trudzie ujęli wdłonie ster naszych losów przyzwyczaiły nas do wygody, do ogląda-nia się na władzę i czekania, aż rozwiąże ona za nas wszystkie naszeproblemy.Zapomnieliśmy o tym, że dobrobyt możemy sobie zapew-nić tylko my sami, naszą własną, rzetelną pracą.(fragment deklaracji przyjętej na XLIV Kongresie Związku Mło-dych Entuzjastów).Pod bramą domu Brabeca czekał już na wychodzącego Prosta flaj-ter żandarmerii.Powrót do bazy trwał dokładnie tyle, żeby zrzucićcywilny płaszcz i nałożyć mundurową bluzę z dystynkcjami kapita-na.W kilkanaście minut po posadzeniu wozu na bocznym parkinguFrost znajdował się już w szybkobieżnej windzie, zjeżdżającej do pod-ziemnych kondygnacji bazy.Jako jeden z nielicznych ludzi w okoli-cy zachowywał spokój.Nie przejmował się paniką w bazie.Co naj-wyżej bawił go widok zwożonych w pośpiechu zaspanych, niepodo-pina-nych oficerów albo obsady pola wzlotów, modlącej się żarliwie,żeby dostojny gość nie zażyczył sobie przypadkiem obejrzeć popi-sowego startu eskadry przechwytują-cej.Pewnym, spokojnym kro-kiem dotarł do głównej sali odpraw i wylegitymowawszy się kapra-lowi, wszedł do środka.Usadowił się w fotelu, poprzestawszy na przywitaniu generała MetaWarnoffa jedynie nieregulaminowym skinięciem głowy i rozpocząłzwięzłą relację ze spotkania u Brabeca.Warnoff poczuł się zirytowany tym spoufaleniem młodszego o kil-ka stopni i o całe pokolenie oficera.Na razie jednak nie uznał za sto-sowne dać mu tego do zrozumienia.Na razie bowiem kapitan CzengFrost był jego, Meta Warnoffa, wspólnikiem, a obaj razem byli wświetle regulaminów kandydatami do spotkania z plutonem egze-kucyjnym.Co nie przeszkadzało War-noffowi solidnie sobie obiecać,że po wszystkim nauczy kapitana należytego szacunku dla szarż.Oficjalnie Czeng Frost zajmował w hierarchii bazy pozycję niezbytwysoką; jednego z dwóch zastępców szefa żandarmerii w Hynien.Alesam szef i jego pierwszy zastępca nie należeli do ludzi, którym War-noff mógł zaufać.A ponieważ generał potrzebował żandarmerii, Frostmógł sobie chwilowo pozwalać na drobne niesubordynacje.Czeng Frost był lubiany przez podwładnych i mógł liczyć wśródnich na posłuch.Wynikało to przede wszystkim z faktu, że nie lubi-li go przełożeni.Dowódca bazy, generał Verd, dawno już oświadczyłmu, żeby cieszył się ze swojego stopnia i funkcji, bo wyżej nie pod-skoczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]