Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Peter Charles Hoffer The Brave New World, A History of Early America Second Edition (2006)
- Lever Charles Jezeli nie mozesz pokonac muru, zbuduj drzwi
- Darwin Charles O powstawaniu gatunków drogš doboru naturalnego
- Charles Bukowski Pulp
- Klub Pickwicka t.1 Dickens Ch
- Jonathan Edwards The Sermons of Jonathan Edwards; A Reader (1999)
- Wojna i pokoj t.3 i 4 Tolstoj
- Mara Dyer 03
- Czechow Antoni Trzy siostry (5)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.(Dora z ciotką poszły na herbatędo panien Spenlow.)- Mam ci coś powiedzieć, Trot - rzekł nieśmiało.- Czy ci nie przeszkadzam?- Ani trochę.Proszę, panie Dicku.- Trotwood - rzekł kładąc palec na nosie.- Zanim usiądę, pozwolę sobie zrobićpewną uwagę.Znasz ciotkę?- Tak sądzę - odparłem.- Zadziwiająca to kobieta!Powiedziawszy to, westchnął, jak gdyby zrzucił z siebie ciężar, i siadającspojrzał na mnie z większą niż zwykle powagą.- A teraz, chłopcze - zaczął - postawię ci pytanie.- Tyle, ile się panu, kochany panie, podoba.- Co pan myśli o mnie? - spytał krzyżując na piersi ramiona.- Myślę, że pan jest starym, kochanym przyjacielem.- Dziękuję ci, chłopcze! - zawołał śmiejąc się i ściskając mi ręce - dziękuję, alenie w tym rzecz.Chciałem cię spytać, co o mnie myślisz w tym względzie.Wymownym ruchem wskazał swe czoło.Przez chwilę, zmieszany, nie wiedziałem, co odpowiedzieć.Sam mnie wybawiłz kłopotu.- Słaby, co? - spytał.- Ta-a-k, może - odrzekłem.- A co! - zawołał uradowany.- Odjęli, widzisz, pełno trosk z tamtej głowy,przygniatając nimi moją.Zacierał ręce, jak gdyby chciał wyrazić wielkie jakieś zmieszanie.- Jakoś to mi pomieszali - mówił.Skinąłem tylko głową.- Słowem - mówił zniżając głos do szeptu - mam bzika, co?Chciałem mu zaprzeczyć.- Nie, nie - przerwał mi - wprawdzie ona w to nie wierzy, ale ja wiem, że takjest.Oho! Gdyby nie ona, byłbym dawno najnieszczęśliwszym pod słońcemstworzeniem i Bogu tylko wiadomo, jak nędzne wiódłbym w zamknięciu życie! Alewywdzięczam się jej, wywdzięczam.Nie wydaję ani pensa z pieniędzy, które zarabiamprzepisując.Odkładam je i sporządziłem testament, w którym wszystko jej zapisuję.Będzie bogata! Zobaczysz.Wyjął z kieszeni chustkę, otarł oczy, po czym znów starannie złożył chustkę iszybkim ruchem schował ją do kieszeni, co wyglądało, jak gdyby zarazem schował tammoją ciotkę.- Uczony jesteś, Trot - mówił - mądry, i sam wiesz, jak znamienitym uczonymjest doktor! Wiesz także, jakim mnie zaszczyca zaufaniem.Nie jest zarozumiały,chociaż taki rozumny! Owszem, skromny, tak skromny, że przestaje chętnie nawet zemną, nieukiem.Wypisałem też imię jego na latawcu i wysłałem tam, wysoko, wraz zeskowronkami.Latawiec pysznił się wypisanym na nim imieniem i obłoki też.Upewniłem go, że istotnie doktor zasługiwał na takie odznaczenie.- A piękna, śliczna jego żona - ciągnął - to gwiazda, jasna gwiazda! Widziałem,jak błyszczy - tu przysunął się ku mnie i położył mi na kolanach rękę - ale są chmury,chłopcze, są chmury!Zdawał się wzruszony.Potakiwałem mu głową.- Jakie chmury? - spytał nagle, wpatrując się we mnie bacznie.Odpowiedziałem mu na to z cicha, lecz wyraznie, tak jak się coś objaśniadziecku.- Są pomiędzy nimi nieporozumienia pewne, tajemnicze, zrodzone może zróżnicy wieku, na niczym może nie oparte.Pan Dick powtarzał moje słowa, po każdym skłaniając głowę.Gdy skończyłem,milczał chwilę, trzymając wciąż rękę na mych kolanach.- Doktor się na nią nie gniewa? - spytał wreszcie.- Nie - odrzekłem.- Kochają.- Rozumiem!Zawołał to z taką żywością, przymrużając oczy i rozsiadając się na krześle, żemgo o większego niż kiedy bądz posądził bzika.Nagle spoważniał.Wyciągnął z kieszenichustkę do nosa i wraz z nią przypomniał sobie ciotkę.- Zadziwiająca kobieta! - rzekł, a po chwili dodał: - Czemuż ona temu niezaradzi?- Przedmiot to zbyt drażliwy!- A ty, uczony chłopcze? - dotknął mnie wskazującym palcem.- Dla tejże samej przyczyny - odrzekłem.- Rozumiem! - zawołał porywając się z miejsca i trzęsąc się cały z zadowoleniatak mówił:- Szalona pałka, bzik, wariat, ktoś, kogo znasz zapewne, zrobi to, czegonajmędrsi nie mogą uczynić.Ja ich pogodzę, zobaczysz, pogodzę! Spróbuję.Na mnienikt się przecie gniewać nie będzie, nie wezmie mi za złe.Wszak jestem tylko panemDickiem, kto tam na mnie, choć i głupstwo jakie palnę, zważać będzie?Odetchnął głęboko.W tej samej chwili rozległ się u bramy turkot dorożki.Ciotka i Dora wracały.- Ani słowa o tym, cośmy dopiero mówili - szepnął mi do ucha - ani słowa.Jeślima być bieda, niech spada na tego głuptaska Dicka.Już od jakiegoś czasurozmyślałem nad tym, a teraz rozumiem.Dobrze!Nie powiedział już na ten temat ani słowa więcej, lecz przez resztę wieczorudawał mi ciągle znaki milczenia, w zdumienie wprawiając ciotkę.Przeszło parę tygodni, a ku wielkiemu memu zdziwieniu nie słyszałem nicwięcej o powziętych przez pana Dicka zamiarach.Zdawało mi się nawet, że mu towywietrzało z myśli.Pewnego wieczoru Dora nie chciała wyjść z domu i sam z ciotką poszedłem dodoktora.Jesień już była, wieczór wilgotny, liście szeleszcząc pod naszymi stopaminapełniały powietrze wonią przypominającą mi Blunderstone.Wiatr stare nawoływałwspomnienia.Zciemniło się, zanim doszliśmy do mieszkania doktora.Pani Strong wracaławłaśnie z ogrodu, gdzie pan Dick pozostał jeszcze ścinając róże.Doktor zajęty był wswej pracowni z kimś, kto miał odejść natychmiast.Weszliśmy do bawialnego pokojui usiedliśmy w cieniu okna.Między takimi przyjaciółmi jak my ceremonie byłyzbyteczne.Zaledwie usiedliśmy, wpadła z gazetą w ręku pani Markleham wołając:- O! Na Boga! Annie! Czemuś mnie nie ostrzegła, kto jest w gabinecie!- Mogłamże wiedzieć - łagodnie odrzekła córka - że mamie potrzebna tawiadomość?- Potrzebna? - oburzyła się padając na kanapę Herod-baba.- Nigdym się takjeszcze nie przestraszyła.- Czy mama wchodziła tam? - spytała Annie.- Czy wchodziłam?! - zawołała z emfazą - naturalnie, że wchodziłam, i jaksądzicie, panno Trotwood, panie Dawidzie, na co natrafiłam? Poczciwiec tensporządzał testament.Córka jej spojrzała wystraszona.- Sporządzał testament - prawiła Herod-baba kładąc gazetę na stoliczku iuderzając po niej ręką.- Co za przezorność, co za poczciwość! Muszę powiedzieć, jakto było.Muszę, aby dać świadectwo tej poczciwej duszy.Wiadomo zapewne pani,panno Trotwood, że w tym domu oczy stracić można.Niepodobna doczekać sięświatła.A i jednego przyzwoitego w całym domu nie ma fotela, gdzie by wygodnie, zgazetą w ręku usiąść było można.Chyba w pokoju mego zięcia.Podążyłam tam,dostrzegłszy światło, i cóż ujrzałam? Oto dwóch jegomości ów, prawników zapewne,stojących przy biurku.Doktor z piórem w ręku mówił.Annie, duszko, słuchaj, comąż twój mówił! Oto własne jego słowa: Wyrażam tym, panowie - mówił, Annie, czysłyszysz? - Wyrażam tym pełne me zaufanie do pani Strong i zostawiam jejbezwarunkowo wszystko, co posiadam.Jeden z jegomościów powtórzył: bezwarunkowo wszystko , a ja ze wzruszonym macierzyńskim sercem zawołałam: Przepraszam i wybiegłam z pokoju.Pani Strong otworzyła drzwi i wyszła na balkon, gdzie oparła się o barierę.- Czyż nie podziwiasz pani, panno Trotwood, i ty, panie Davy, czy niepodziwiacie - paplała stara - przezorności, dobroci doktora? Widzę teraz dobrze, że namoje wyszło.Gdy mnie doktor zaszczycił był odwiedzinami i oświadczył się o córkę,powiedziałam Annie, pamiętam co do słowa, powiedziałam jej: Duszko, zobaczysz, żedoktor zrobi dla ciebie więcej nawet, niż mu obowiązek będzie nakazywać.Posłyszeliśmy dzwonek, prawnicy odchodzili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]