Podobne
- Strona startowa
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Trollope Joanna Najlepsi przyjaciele
- J.Chmielewska Slepe szczescie
- J.Chmielewska Skarby
- Chmielewska Joanna Lesio (www.ksiazki4u.prv.pl)
- Chmielewska Joanna Florencja Corka Diabla (www.ksi
- Chmielewska Joanna Nawiedzony Dom (www.ksiazki4u.p
- Chmielewska Joanna Krowa Niebianska (www.ksiazki4u
- Chmielewska Joanna Dwie glowy i jedna noga (2)
- Szklarski Alfred 8 Tomek w Gran Chaco
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— — Znaleźliśmy tę babę.Na litość boską, dlaczego nie przysłałaś jakiejś karty, depeszy, czegokolwiek?!— Bo zapomniałam adresu.Trafić, bym trafiła, ale nie pamiętałam ani ulicy, ani nazwiska tego dyrektora.Wiedziałam tylko, że coś z jarzyn, Rzepka albo Buraczek, ale bałam się, że znów będzie jak z tą Weszką…— Brukselski! — jęknęła Lucyna.— No proszę.Za Rzepkę mógł się obrazić…— Ale następnej nocy już cię tam nie było — przerwałam.— Gdzie się podziałaś?Teresa rozłościła się od razu.— To ja bym chciała wiedzieć, gdzie wyście się podzieli? Dojechałam wreszcie, przychodzę, pusty dom, żywego ducha nie ma, tylko jakaś idiotka w ogródku zawiadamia mnie, że pojechaliście do Szczecina! Myślałam, że już cała rodzina do reszty rozum straciła! Co wam do tych kapuścianych głów strzeliło? Po jakiego diabła pojechaliście do Szczecina?Zaprotestowaliśmy zbiorowo, gwałtownie i z oburzeniem.— Nie do Szczecina, tylko do Cieszyna! To ty musiałaś rozum stracić, żeby w coś takiego uwierzyć!— Ale do jakiego Cieszyna, ona wyraźnie mówiła, że do Szczecina! Jeszcze się parę razy upewniałam! I tę gosposię też diabeł na formę porwał! Musiałam sobie szukać prywatnego noclegu, znów się zaczęłam bać, a w dodatku milicja się mnie czepiała.I w tym Otmuchowie, jak stamtąd wyjeżdżałam, i w Polanicy, co i raz to mnie jakiś dopadał, żebym mu pokazywała dokumenty.Nie wiem, nie podobałam się im czy co? Wypytywali mnie, co tu robię i czy mnie nikt nie szuka.— No i dlaczego powiedziałaś, że nikt? — spytałam z wyrzutem.Lilka kopnęła mnie ostrzegawczo w kostkę.Na szczęście nikt z rodziny nie zwrócił uwagi na mój nadmiar wiedzy.Teresa nastroszyła się jak obrażona kwoka, zła i zdegustowana.— Po pierwsze, to myślałam, że się chcą przyczepić o ten nocleg u baby w domku campingowym, bo ja tam byłam nielegalnie, a w dodatku też jej dałam dolara.Tak sobie, w prezencie, na pamiątkę, ale mogło się im nie spodobać.Wcale nie zamierzałam się do tego przyznawać.Po drugie, to ja nie wiem, ci ludzie to jakaś podejrzana historia i oni przyjechali też z Kanady.Nie rozumiem, co to znaczy, ale nie życzę sobie siedzieć za cudze przestępstwa.Może to przemytnicy, może jakaś afera szpiegowska, już się rozpędziłam zawiadamiać milicję, że jestem wmieszana.A po trzecie, myślałam, że lada chwila wrócicie, wy albo ta gosposia, i najpierw chciałam się naradzić.Myślałam, że coś wiecie.W dodatku ludzie się na mnie gapili.Oglądali się za mną, jakbym co najmniej miała dwie głowy, nie wiem, czy ja rzeczywiście tak dziwnie wyglądam…?Rzut oka na resztę rodziny upewnił mnie, że wszyscy są jednakowego zdania.Raczej nie należało informować Teresy o sposobach, jakimi prowadziliśmy poszukiwania.Reklama napawała ją wyraźną odrazą.— Bo oni wiedzieli, że ty masz… — zaczął nagle ojciec.— A skąd się wzięłaś w Raciborzu? — przerwała mu pospiesznie moja mamusia.— Ta Odra naprawdę taka dobra do moczenia odcisków?— A właśnie! — powiedziała Teresa z irytacją.— Przenocować, przenocowałam w tej Polanicy, prywatnie, w jakiejś chałupie za miastem, ale pieniędzy już mi zupełnie zabrakło i musiałam płacić dolarami.Dolarów też mi zabrakło, więc postanowiłam jechać do Cieszyna, bo miałam nadzieję, że Lilka mi pożyczy…— Dolarów? przestraszyła się Lilka.— Nie, pieniędzy.A wy się w tym Szczecinie potopcie, skoro tak głupio upadliście na głowę…— Wcale nie byliśmy w Szczecinie!— Ale ja myślałam, że jesteście.Przebrałam się, kupiłam sobie czarne okulary, okropne, nic przez nie nie widać, to jakaś masa czy co… A na głowę włożyłam ścierkę.Wyglądałam jak głupia, więc myślałam, że mnie nie poznają…— Chyba przeciwnie… wtrąciła Lucyna niewinnie.— Co proszę?— Nic, nic.Chciałam powiedzieć, że mało się zmieniłaś…Teresa przyjrzała się jej podejrzliwie, ale ciągnęła rzecz dalej.— Poznali mnie jednak i złapali.I to gdzie, już blisko Cieszyna! Te autobusy jakoś okropnie głupio jeżdżą, we wszystkie strony z wyjątkiem właściwej.Pieniędzy starczyło mi tylko do Prudnika.Pojechałam, bo pomyślałam, że dalej może ktoś mnie weźmie na łebka i rzeczywiście.Jeden kierowca ciężarówki powiedział, że za dziesięć złotych może mnie dowieźć aż do Jastrzębia…Działo się to dokładnie w tej samej chwili, w której rozproszona po bagniskach rodzina oczekiwała miłosierdzia pańskiego.Całe szczęście, że nie znaliśmy w tym momencie losów Teresy.Gdybyśmy je znali, być może ręce by nam opadły i do końca życia nie zdołalibyśmy wygrzebać się z mokradła.Złapany przygodnie na łebka kierowca ciężarówki zboczył do paru wsi.Wyładowanie towaru w postaci jednej skrzynki tu, a kilku pudeł ówdzie, Teresa przeczekiwała w szoferce.Miejsce dla pasażera było przeraźliwie niewygodne, na dziurach i wybojach miotało nią na wszystkie strony, bo kierowca jechał z fantazją, na kolejnym postoju zdecydowała się zatem wysiąść chociaż na chwilę.Kawałek terenu był ogrodzony, wyglądało to na jakiś PGR, POM albo coś w tym rodzaju.Kierowca poparł ją.„Nawet lepiej” rzekł z aprobatą.— „Tam może być jaka kontrol, co ja się będę tłumaczył… Pani tu poczeka, a jak wyjadę, to pani wsiądzie”.Przejechał przez bramę i znikł jej z oczu razem z ciężarówką.Zasłoniły go budynki.Teresa oddaliła się nieco od drogi i usiadła w cieniu, w gęstej kępie drzew i krzaków.W widocznej przed nią w niewielkim oddaleniu wsi panował martwy spokój, ludzi nie było ani na lekarstwo, pomyślała sobie, że pewnie wszyscy w polu.Za ogrodzeniem, blisko niej, coś warczało okropnie, głusząc wszelkie inne dźwięki.Gdyby po łące za jej plecami przeleciało stado bawołów, tętent kopyt usłyszałaby zapewne pomimo owego warkotu.W żaden sposób jednakże nie mogła usłyszeć cichych, skradających się kroków ani też ostrożnego rozsuwania gałęzi.Nie miała najmniejszego pojęcia o czyjejkolwiek obecności w pobliżu i siedziała spokojnie w zaroślach, przyglądając się z daleka bramie aż do chwili, kiedy nagle wyczuła za sobą jakiś gwałtowny ruch.Chciała się odwrócić, spojrzeć, zerwać na nogi, ale żadnej z tych chęci zrealizować już nie zdążyła.Coś spadło jej na głowę i twarz, coś grubego, miękkiego i okropnie włochatego.Chciała krzyknąć, ale kłaki z tego czegoś wlazły je: do ust i zdusiły głos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]