Podobne
- Strona startowa
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan
- Hitchcock Alfred Tajemnica golebia o dwoch pazurach
- Alfred Musset Spowied dziecięcia wieku
- de musset alfred spowied dziecięcia wieku
- Alfred Szklarski Tajemnicza wyprawa Tomka (2)
- Lem Stanislaw Dzienniki gwiazdowe t.1 (2)
- Feist Raymond E Adept magii (SCAN dal 734)
- Grisham John Wezwanie
- Kraszewski Józef Ignacy Półdiable weneckie
- Salvatore R.A Star Wars czesc 2. Atak Klonow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiem ci o tym dziwnym wydarzeniu na dobranoc.Poza tym nie taki musi być diabeł straszny, jak go malują.Na pewno tutaj nie ma piranii, bo nie wierzę w skuteczność indiańskiego bębnienia dłońmi w wodę.Wkrótce się o tym przekonamy.Ubrał się i zaczął oporządzać złowione ryby.Wprawnie wypatroszył je i poodcinał łby, które razem z okrwawionymi wnętrznościami z rozmachem wrzucił do wody.Przez krótką chwilę nic się nie działo.Nowicki spojrzał na przyjaciela kpiącym wzrokiem, ale zaraz zrzedła mu mina.W miejscu, gdzie zanurzyły się ochłapy, woda wzburzyła się i poczerwieniała.W kotłowaninie widać było grzbiety, a nawet łby piranii walczących między sobą o smakowity żer.Wkrótce powierzchnia wody znów się wygładziła.– No, kapitanie, co teraz powiesz? – zagadnął Smuga.– Szczęście, że nie miałeś jakiejś rany na ciele.– Widocznie nie było mi jeszcze pisane przenieść się do Abrahama na piwo – odparł Nowicki.– Było, minęło, więc nie ma o czym gadać.Po zjedzeniu upieczonych ryb Nowicki starannie wygasił ognisko.Obydwaj położyli się w hamakach ćmiąc fajki.– Obiecałeś, kapitanie, opowiedzieć o jakimś niezwykłym wydarzeniu – odezwał się Smuga.– Któż to prorokował ci, że nie umrzesz śmiercią naturalną?– Prawdę powiedziawszy, sam nie wiem, kto to był – rozpoczął Nowicki.– Zdarzyło się to parę lat temu, zanim zacząłem jeździć z tobą i ojcem Tomka na wyprawy.Płynąłem wtedy na małym, starym i trzeszczącym trampie z Liverpoolu do Afryki Południowej.Wieźliśmy broń i amunicję dla Brytyjczyków toczących wojnę z Burami[43].Przeciążona wysłużona krypa była właściwie wielką, otwartą beczką prochu.Toteż, gdy w Biskajach[44] wpadliśmy w gwałtowny sztorm, cała załoga z kapitanem na czele miała dusze na ramieniu.Rozhuśtany tramp mógł w każdej chwili wylecieć w powietrze.Na domiar złego, zaraz po nadejściu sztormu, paskudnie skręciłem nogę i musiałem leżeć w koi.Przywiązałem się sznurem, bo wzburzone morze rzucało statkiem jak piłką.Fale przelewały się przez pokład, wiązania trzeszczały, więc różne myśli plątały się po łepetynie.Noga nieźle mi doskwierała, nie dawała zasnąć.Czasem tylko zapadałem w drzemkę.Wczesnym rankiem otworzyłem oczy.Zawierucha wciąż jeszcze wyprawiała harce ze statkiem.W kabinie panował półmrok.Naraz spostrzegam, że przy moich nogach obok koi czai się jakaś dziwna szara sylwetka.Konturem przywodziła mi na myśl zakapturzonego mnicha.Przyglądam się, ale w szarym konturze nie widać twarzy ani oczu.Instynktownie wyczuwam jednak, że dziwna zjawa bacznie mi się przygląda.“Ki diabeł?” – pomyślałem zdumiony.Szczypię się w pośladek: nie, nie śpię i wyraźnie widzę zjawę.Naraz bezgłośnie odezwała się do mnie: “Nie bój się, i tak nie umrzesz śmiercią naturalną”.Nie słyszałem głosu, a jednak słowa te przeniknęły do mej świadomości.Zacząłem odwiązywać opasujący mnie sznur.Zjawa tymczasem z wolna się rozpływała i zanim usiadłem, zniknęła.Przez parę dni czułem się trochę nieswojo, ale później pomyślałem, że nikt nie przechytrzy swego losu, co ma być, to i tak się stanie, gdy nadejdzie oznaczona pora.– Czy wierzysz w przeznaczenie? – zapytał Smuga.– Jak tu nie wierzyć! – już trochę sennym głosem mruknął Nowicki.– Nawet piranie mnie nie tknęły, bo widocznie nie nadszedł jeszcze mój czas.W chwilę później Smuga usłyszał ciche pochrapywanie.“Wspaniałe chłopisko – pomyślał.– Przesądny, ale nie zna uczucia lęku.Żelazne nerwy.On nie mógł ulec halucynacji.Cóż, dzieją się na świecie rzeczy, o których nawet filozofom się nie śniło.Jeszcze przez jakiś czas Smuga czuwał, aż w końcu zmorzył go sen.Kiedy Nowicki się przebudził, już świtało.Jakiś wewnętrzny niepokój poderwał go z hamaka.Smuga jeszcze spał.Wziął sztucer i ruszył nad rzekę.Najpierw upewnił się, że łódź leży ukryta w zaroślach.Wyciągnął ją na brzeg rzeki, sprawdził, czy wiosła i drąg do popychania są w porządku.Naraz, jakby wiedziony instynktem, spojrzał w dół rzeki.W dali na prawym brzegu błysnął nad dżunglą różowożółty odblask, który wkrótce przemienił się w czerwone kłęby przeplecione czarnym dymem.W pierwszej chwili Nowicki pomyślał, że to pożar lasu, ale zaraz porzucił tę myśl.Łuna się nie rozszerzała, ogień płonął w jednym miejscu.– To sprawka Kampów, puszczają z dymem czyjąś sadybę – mruknął.– A więc zaczęło się, wojna!Pobiegł do Smugi.– Janie! Wstawaj! – zawołał.– Kampowie rozpoczęli rebelię! Na lewym brzegu łuna nad dżunglą!Pobiegli nad rzekę.W dali czerwone odblaski zaczęły blednąc.Jeszcze kilka razy buchnęły czerwono-czarne kłęby.Wkrótce pożar przygasł.– Janie, zdawało mi się, że słyszę jakieś krzyki – odezwał się Nowicki.– Głos po wodzie daleko się niesie.– Ja również złowiłem uchem odgłosy strzałów – powiedział Smuga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]