Podobne
- Strona startowa
- Collins Jackie Hollywood 3 Dzieci z Hollywood
- Assollant Alfred Niezwykłe choć prawdziwe przygody kapitan
- Szklarski Alfred Tomek na wojennej sciezce (SCAN
- Hitchcock Alfred Tajemnica golebia o dwoch pazurach
- Stuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lod
- § Altana Nichols Mary
- Charrette Robert N Wybieraj swych wrogow z rozwaga (3)
- Joanna Chmielewska Skradziona kolekcja
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- 2473
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam0012.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ty, Jezusie, któryś ją ocalił, odpuść mi, nie mów jej tego.Urodziłem się w wiekubezbożnym i wiele trzeba mi odpokutować.Biedny synu Boży, ty zapomniany, nie nauczono129mnie kochać ciebie.Nigdy nie szukałem cię w świątyniach; ale dzięki niebu, gdzie bądz cięznajdę, nie nauczyłem się jeszcze nie drżeć przed tobą.Raz przed śmiercią bodaj wargi mojeucałowały cię na sercu, które jest pełne ciebie.Miej to serce w opiece, póki będzie biło; zo-stań na nim, święta obrono; pamiętaj, że nieszczęśliwy nie śmiał umrzeć w swej boleści wi-dząc cię przybitym na krzyżu; ocaliłeś bezbożnika od zbrodni; gdyby wierzył, byłbyś go po-cieszył.Przebacz tym, którzy wszczepili weń niewiarę, skoroś ty go natchnął skruchą; prze-bacz wszystkim, którzy bluznią; nie ujrzeli cię bez wątpienia nigdy, gdy byli w rozpaczy!Radości ludzkie są pełne szyderstwa, są wzgardliwe i bezlitosne; o Chryste! Szczęśliwi tegoświata myślą, iż nigdy nie będą potrzebowali ciebie! Przebacz; kiedy ich duma cię znieważa,własne łzy obmyją ich wcześniej lub pózniej chrztem świętym.%7łałuj ich: sądzą, że są bez-pieczni od burz; aby przyjść do ciebie, potrzebują surowych lekcji nieszczęścia.Nasza mą-drość, sceptycyzm są w naszych rękach niby zabawka dziecka; przebacz nam, iż się nam ma-rzy, że jesteśmy bezbożni, ty, któryś się uśmiechał na Golgocie.Ze wszystkich naszych go-dzinnych nędz najgorszą jest ta, iż zapominamy w nich o tobie.Ale ty widzisz: to jeno cienie,które pierzchają pod twym spojrzeniem.Ty sam, żaliś nie był człowiekiem? Cierpienie zro-biło cię Bogiem; narzędzie męki posłużyło ci, byś wstąpił do nieba i zaniosło cię z otwartymiramionami na łono wspaniałego ojca.Nas także boleść przywiodła do ciebie, jak ciebie doojca; w cierniowej koronie spieszymy schylić się przed twym ołtarzem; dotykamy twychkrwawych stóp jeno zakrwawionymi rękami.Wycierpiałeś mękę po to, aby cię kochali zmę-czeni.Pierwsze promienie słońca zaczęły wnikać do pokoju; wszystko budziło się stopniowo,powietrze napełniało się odległym i mętnym gwarem.Wyczerpany znużeniem, opuściłemwezgłowie Brygidy, aby spocząć trochę.Kiedym wychodził, suknia porzucona na fotelu zsu-nęła się pod me stopy: wypadła z niej złożona ćwiartka papieru.Podniosłem ją; był to list,poznałem pismo Brygidy.Koperta nie była zapieczętowana; otwarłem i przeczytałem co na-stępuje:23 grudnia 18. Kiedy otrzymasz ten list, będę daleko; może nie otrzymasz go nigdy.Los mój związanyjest z człowiekiem, któremu poświęcałam wszystko; żyć beze mnie jest mu niepodobień-stwem, spróbuję więc umrzeć dla niego.Kocham cię; żegnaj, żałuj nas.Przeczytawszy obróciłem papier i ujrzałem adres: Do pana Henryka Smith, w N ***, poste restante.ROZDZIAA VIINazajutrz, w południe, w słoneczny dzień grudniowy młody człowiek i młoda kobieta szlipod rękę przez ogród Palais-Royal.Weszli do złotnika, gdzie wybrali dwa jednakie pierścion-ki, i zamieniwszy je z uśmiechem, włożyli je na palce.Po krótkiej przechadzce udali się, abyspożyć śniadanie w wykwintnej jadłodajni, w pokoiku, skąd rozciąga się przed oczyma naj-cudniejszy w świecie widok.Skoro służący odszedł i zostali sam na sam, oparli się o oknościskając się łagodnie za ręce.Młodzieniec był w podróżnym ubraniu; widząc radość na jegotwarzy, można by go wziąć za nowożeńca zapoznającego pierwszy raz młodą żonę z życiem iuciechami Paryża.Wesołość jego miała łagodność i spokój, jak bywa u ludzi szczęśliwych.Od czasu do czasu spoglądał na niebo, znów zwracał się do towarzyszki, wówczas łzy błysz-czały w jego oczach; pozwalał im płynąć i uśmiechał się nie ocierając ich.Kobieta była bladai zamyślona; patrzała wciąż na niego.W rysach jej malowało się jakby głębokie cierpienie;nie czyniąc wysiłków, aby je kryć, nie śmiała wszakże opierać się wesołości, którą miała130przed oczyma.Kiedy towarzysz uśmiechał się, uśmiechała się i ona, ale nie sama z siebie;odpowiadała mu, gdy zwracał się do niej, jadła, co jej podsuwał, ale była w niej jakaś cisza,która ożywiała się jedynie chwilami.W jej leniwej bierności łatwo można było rozpoznaćową miękkość duszy, ową senność istoty słabszej z dwojga istot, które się kochają, a z któ-rych jedna istnieje tylko w drugiej i ożywia się jedynie echowo.Młody człowiek odczuwał toi zdawał się dumny i wdzięczny; ale z samej jego dumy można było wyczytać, że szczęściejest dlań czymś nowym.Kiedy kobieta smutniała nagle i spuszczała oczy ku ziemi, on silił sięwlać w nią ducha, przybierał minę swobodną i pewną siebie; ale nie zawsze mu się udawało:on sam mieszał się niekiedy.To skojarzenie siły i słabości, wesela i zgryzoty, niepokoju ipogody byłoby niezrozumiałym dla obojętnego widza; mógłby, na przemian, mniemać, że toma przed sobą dwoje najszczęśliwszych, to znów najnieszczęśliwszych istot na ziemi; ale,nawet nie znając ich sekretu, wyczułby, że oni cierpią wspólnie; jaką bądz była ich tajemnaudręka, widać było, iż położyli na swych zgryzotach pieczęć potężniejszą od samej miłości:przyjazń.Gdy się ściskali za ręce, spojrzenia ich zostawały czyste; mimo iż byli sami, mówilipółgłosem.Jak gdyby przygnieceni myślami, oparli wzajem czoła o siebie, ale ich wargi niestykały się.Patrzyli na siebie z tkliwym i uroczystym wyrazem, jak ludzie słabi, którzy chcąbyć dobrzy.Skoro zegar wydzwonił pierwszą, kobieta wydała głębokie westchnienie i nawpół odwracając się, rzekła:- Oktawie, a gdybyś się mylił!- Nie, droga - odparł młody człowiek - bądz pewna, nie mylę się.Będzie ci trzeba cier-pieć wiele, długo może, a mnie zawsze; ale wyleczymy się oboje: ty z pomocą czasu, ja -Boga.- Oktawie, Oktawie - powtórzyła - czyś pewien, że się nie mylisz?- Nie sądzę, droga Brygido,.byśmy mogli zapomnieć o sobie wzajem, ale sądzę, iż w tejchwili nie możemy sobie jeszcze przebaczyć, a trzeba przebaczyć sobie koniecznie, nawetgdybyśmy nie mieli nigdy się spotkać.- Dlaczego nigdy nie spotkać? Czemu kiedyś.Jesteś tak młody! - Dodała z uśmiechem:- Za najbliższą twą miłością spotkamy się bez niebezpieczeństwa.- Nie, droga, wiedz, że nigdy nie potrafię cię ujrzeć obojętnie.Oby ten, któremu cię zo-stawiam, któremu cię oddaję, okazał się godny ciebie! Smith jest dzielny, dobry i uczciwy, alemimo całego uczucia dla niego widzisz sama, że jeszcze mnie kochasz; gdybym chciał zostaćalbo cię zabrać z sobą, zgodziłabyś się.- To prawda - odparła kobieta.- Prawda? prawda? - powtórzył młody człowiek spoglądając na nią z nieopisanym wyra-zem - naprawdę, gdybym zechciał, poszłabyś ze mną?Po czym mówił łagodnie dalej.- Dlatego właśnie nie trzeba, abyśmy się spotkali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]