Podobne
- Strona startowa
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Trollope Joanna Najlepsi przyjaciele
- J.Chmielewska Slepe szczescie
- J.Chmielewska Skarby
- Wyscig z czasem May K
- Chmielewska Joanna Lesio (www.ksiazki4u.prv.pl)
- Chmielewska Joanna Florencja Corka Diabla (www.ksi
- Chmielewska Joanna Nawiedzony Dom (www.ksiazki4u.p
- Chmielewska Joanna Krowa Niebianska (www.ksiazki4u
- Gabriel GarcĂa MĂĄrquez Crónica de una muerte anunciada
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nea111.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyróżnił się już na prezentacji, we wszystkich pardubickich koniach widoczna była ich potężna siła, półkrewki albo folbluty,: przepiękne konie i same mięśnie.I jeden Anglik na koniu, który przy tamtych wyglądał jak laleczka, delikatny, smukły, subtelny, krzyk się podniósł na trybunach, co to zwierzę tutaj robi, nie na daje się kompletnie, trener zwariował, dżokej też! Anglik nawet bez wierzchowca rzucał się w oczy, miał białe rękawiczki, koszulę w złote gwiazdy i bródkę prawie hiszpańską.Co robił na pierwszych czterech przeszkodach, Bóg raczy wiedzieć, w każdym razie objawił się przed Wielkim Taxisem, kiedy wszystkie konie już przeszły, o ile można mówić o przejściu w obliczu walących się do rowu jeden za drugim zwierząt i ludzi.Co się wygrzebało, poszło dalej i wówczas objawił się Anglik.Najechał na Wielki Taxis jak się należy i koń odmówił mu skoku.Zawrócił, najechał ponownie.Widać było, że koń byłby; skoczył, ale dla odmiany zawahał się jeździec.Znów zawrócił.Reszta gonitwy znikła za laskiem, nic nie było do oglądania, tylko ten jeden koń i cały tor skupił na nim uwagę.Już przy drugim najeździe zaczęły się krzyki, gwizdy, oklaski, za trzecim razem zatem Anglik rozpędził się rzetelnie, ambicja w nim zagrała i skoczył.Ale jak.! W momencie kiedy koń odrywał od ziemi przednie kopyta, jeździec wyrzucił nogi ze strzemion i wzięli przeszkodę niby razem, ale każdy oddzielnie.Anglik załatwił to skokiem tygrysim, ręce w przedzie, nogi z tyłu, na płask.Obaj zwalili się do rowu, tor ryczał przeraźliwie, widać było kłębowisko za żywopłotem, po chwili Anglik wylazł, wyciągnął konia za cugle, wsiadł.Koń był wyraźnie ciężko obrażony, niechętnym kłusem podążył do następnej przeszkody, Wielkiego Wału, wlazł na ten Wielki Wał i stanął.Zastygł w bezruchu absolutnym.Widoczny był na tle nieba niczym pomnik Colleoniego na cokole, trybuny dostały szału, koń z Anglikiem stał jakby sobie postanowił zostać tam na zawsze.Anglik go klepał po szyi, coś mówił do ucha, wyperswadował mu w końcu, bo koń zgodził się ruszyć.Zlazł z wału i poszli do lasu odpoczywać.Gonitwa ukazała się zza zagajnika, zainteresowanie Anglikiem osłabło, co najmniej sześć koni szło bez jeźdźców i same z siebie dobrowolnie, brały wszystkie przeszkody, śpiesząc się szaleńczo i przeszkadzając komu popadło.Anglik pojawił się ponownie dopiero po zakończeniu wyścigu, kiedy filmowano zwycięzców.Pchał się przed kamery do tego stopnia, ze dwóch chłopaków stajennych musiało go odciągnąć przemocą i wówczas zrozumiałam, o co mu naprawdę chodziło.Zapłacił te dwa tysiące koron wpisowego i zrobił przedstawienie wyłącznie po to, zęby móc później opowiadać wnukom, ze brał udział w Wielkiej Pardubickiej, skoczył przez Wielki Taxis i obaj z koniem uszli z życiem.!Udałam się potem na tor, obeszłam go własnymi nogami, obmacałam własnymi rękami i osobiście obmierzyłam.Czytałam kiedyś, ze przedwojenny rekord skoku konia w dal wynosił osiem i pół metra.Wielki Taxis, od płaskiego przed żywopłotem do płaskiego za rowem, miał dziesięć i pół i było to absolutne minimum, co stwierdziłam z największą dokładnością.I zaraz następnego roku widziałam coś, w co nikt nie uwierzył i w co nie uwierzyłabym sama, gdybym nie patrzyła na to własnymi oczami.Tor tym razem był lekki.Wielki Taxis jest bardzo szeroki.Gonitwa rozdzieliła się na dwie grupy, większość poszła prawą stroną, z lewej były tylko trzy konie, dwa w przedzie, a trzeci tuż za nimi.Na tym trzecim jechał niejaki Chaloupka, w zielonej koszuli, grałam go i byłam nim żywo zainteresowana, nie odrywałam zatem wzroku od tej lewej strony.Dwa pierwsze konie skoczyły, zwaliły się do rowu, widać było łby, kopyta, brzuchy, jeźdźców, wszystko razem skotłowane i na to skoczył trzeci koń z Chaloupką.Zamarłam, przestałam mrugać oczami, musiał, po prostu musiał runąć w to całe kłębowisko! Poszedł płaskim skokiem szorując brzuchem po żywopłocie, wydawało się, ze już się zwali, tymczasem nie, robiło to wrażenie jakby dżokej go uniósł, przeszedł nad kotłowaniną w rowie, nad tymi brzuchami, łbami, kopytami wierzgającymi w powietrzu, wylądował i poszedł dalej!Obok mnie stał mój ówczesny mąż, mający dużo rzetelnego pojęcia o koniach.Wpatrzony był w prawą stronę przeszkody.Prawie oberwałam mu rękaw od marynarki.- Przeszedł! - wrzeszczałam dziko.- Przeszedł! Skoczył!!!- Nie wierzę - odparł krótko typowy mężczyzna.- No przecież idzie! Patrz! Tam leci!- Nie wierzę.Nie uwierzył mi nigdy i nawet nie miałam do niego pretensji.Są to zjawiska na granicy cudów, widzi się i jeszcze własnym oczom nie daje się wiary.Wtedy właśnie zaistniało tam coś więcej, z dziedziny już nie końskiej, a ludzkiej.Rzecz była nie do pojęcia albo może wręcz przeciwnie, łatwo wytłumaczailna, chociaż sama nie wierzę w nią do dziś dnia, wypisz wymaluj tak samo, jak głupi chłop w Chaloupkę, który przeszedł Wielki Taxis.Jedna trybuna była akurat w remoncie i ciasnota panowała nieziemska.O żadnych wyznaczonych miejscach nie mogło być mowy, każdy siada! gdzie popadło, siedziska trzeba było pilnować jak worka złota.Pojechaliśmy we czworo, mąż, ja, mój syn i jego narzeczona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]