Podobne
- Strona startowa
- Cameron Christian Tyran 1 Tyran
- Fowler Christopher Siedemdziesišt siedem zegarów
- Christoppher A. Faraone, Laura K. McClure Prostitutes and Courtesans in the Ancient World (2006)
- Jacq Christian wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 01 Nefer Milczek Jacq Christian
- PoematBogaCzlowieka k.6z7
- Spellman Cathy Cash Malowane wiatrem 02
- Kodeks postepowania cywilnego
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mizuyashi.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— I od tej pory zawsze byliśmy razem… na wozie i pod wozem, przeważnie pod wozem, prawda? A teraz znaleźliśmy się na dnie.Mamy tylko ciotki Michaela, które uważają, że dobrze mi się powodzi.Nie wiedzą, że on przegrał wszystkie pieniądze.Nie wolno nam nikomu o tym powiedzieć.Wtedy wcale się tym nie przejmowałam.Każdy ma jakieś wady.Kochał nas oboje, Terry, i tylko to się liczy.Jego krewni zawsze byli wrogo do niego nastawieni i mówili mu same przykre rzeczy.Ale my nie damy im takiej szansy.Chciałabym mieć jakichś własnych krewnych.Niedobrze nie mieć żadnej rodziny.Taka jestem zmęczona, Terry… i okropnie głodna.Nie mogę uwierzyć, że mam dopiero dwadzieścia dziewięć lat… czuję się na sześćdziesiąt dziewięć.Nie jestem naprawdę dzielna… tylko udaję.Przychodzą mi do głowy same głupie pomysły.Wczoraj poszłam pieszo aż na Ealing, żeby zobaczyć się z kuzynką Charlottą Green.Myślałam, że jeśli dotrę tam o wpół do pierwszej, zatrzyma mnie na lunchu.A potem, kiedy stanęłam przed jej domem, poczułam się jak żebraczka.Po prostu nie mogłam tam wejść.Więc wróciłam tutaj.I postąpiłam nierozsądnie.Albo powinno się być naprawdę pieczeniarzem, albo w ogóle o tym nie myśleć.Chyba nie mam silnego charakteru.Terry znów stęknął i wetknął swój czarny nos prosto w oko Joyce.— Masz śliczny nos, Terry… zimny jak lody.Och, jak ja cię kocham! Nie mogę się z tobą rozstać.Nie mogę się ciebie „pozbyć”, nie mogę… nie mogę… nie mogę…Terry zawzięcie lizał ją swym ciepłym językiem.— Dobrze to rozumiesz, mój piesku.Zrobiłbyś wszystko, żeby pomóc swojej pani, prawda?Terry zeskoczył z jej kolan i powlókł się chwiejnym krokiem w kąt pokoju.Wrócił trzymając w pysku poobijaną miskę.Joyce nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.— Tylko tyle potrafisz? To wszystko, co możesz zrobić dla swojej pani? Och, Terry… Terry… nikt nas nie rozłączy! Jestem gotowa na wszystko.Chyba naprawdę jestem gotowa na wszystko.Usiadła na podłodze obok psa.— Wiesz, Terry, to jest tak.Guwernantki ani osoby opiekujące się staruszkami nie mogą mieć psów.Tylko mężatkom wolno mieć psy — małe, puszyste, drogie pieski, z którymi chodzą po zakupy… a jeśli ktoś woli starego, ślepego teriera… no cóż, dlaczego nie?Rozchmurzyła się i w tym samym momencie ktoś zapukał dwa razy do drzwi frontowych.— Listonosz.To ciekawe.Zerwała się z podłogi i zbiegła po schodach.Wróciła z listem.— To może być… Oby tylko… Rozdarła kopertę.Droga Pani,Przeprowadziliśmy dokładną ekspertyzę obrazu.Według nas nie jest to autentyczny Cuyp i w zasadzie nie posiada żadnej wartości.Z poważaniem,Sloane & RyderJoyce stała z listem w ręku.— No właśnie — powiedziała zmienionym głosem.— Nie ma już na co liczyć.Ale my zawsze będziemy razem.Jest na to sposób… i nie będzie to żebranina.Kochany Terry, muszę wyjść.Zaraz wrócę.Zbiegła po schodach do telefonu, który znajdował się w mrocznym zakątku przedpokoju.Poprosiła centralę o połączenie z pewnym numerem.W słuchawce odezwał się jakiś mężczyzna.Ton jego głosu zmienił się, kiedy zdał sobie sprawę, kto do niego dzwoni.— Joyce, moja kochana.Chodź dziś ze mną na kolację, a potem na dancing.— Nie mogę — odparła Joyce pogodnym tonem.— Nie mam się w co ubrać.Uśmiechnęła się posępnie na myśl o pustych wieszakach w spróchniałej szafie.— Co powiedziałabyś na to, żebym zaraz do ciebie przyjechał? Jaki adres? Mój Boże, gdzie to jest? Widzę, że spuściłaś trochę z tonu, co?— Całkowicie.— No cóż, przynajmniej jesteś szczera.Do zobaczenia.W jakieś trzy kwadranse później samochód Arthura Hallidaya zatrzymał się przed jej domem.Przerażona pani Barnes zaprowadziła gościa na górę.— Moja droga… cóż to za wstrętna nora.Co u licha zmusiło cię do zamieszkania w tej brudnej klitce?— Duma i parę innych nieopłacalnych uczuć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]