Podobne
- Strona startowa
- Lovecraft H.P 16 Opowiadan (www.ksiazki4u.prv
- Campbell Joseph The Masks Of God Primitive Mythology
- Joseph P. Farrell Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat
- Joseph Campbel The hero with a thousand faces [pdf]
- Farrel Joseph P. Wojna nuklearna sprzed 5 tysicy lat
- Bulyczow Kir Nowe Opowiadania Guslarskie
- Chmielewska Joanna Najstarsza prawnuczka
- W dol Tim Johnston
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny
- King Stephen Miasteczko Salem (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobno był jednym z dwóch marynarzy, którzy porzucili statek z drewnem, widziano, jaksię przystawiał do jakiejś dziewczyny; ale stary rozpytywał o chłopca lat około czternastu, sprytnego, dziarskiego wyrostka.A kiedy ludzie tylko uśmiechali się w odpowiedzi, pocie-rał czoło ze zmieszaniem, po czym odchodził chyłkiem z obrażoną miną.Naturalnie, że nieznalazł nikogo, nie trafił nawet na najmniejszy ślad, nie dosięgła go żadna wiarogodna pogło-ska; ale jakoś nie umiał się już oderwać od Colebrook.% To pewnie przez ten zawód, i to zaraz po stracie żony, stary dostał bzika na punkcie po-wrotu syna % wywodził golibroda z miną świadczącą o wielkiej wnikliwości psychologicznej.Po jakimś czasie staruszek zaprzestał poszukiwań.Syn jego najwidoczniej odjechał; posta-nowił więc na niego czekać.Wierzył, że syn był co najmniej raz w Colebrook, które przekła-dał widać nad swoje rodzinne miasto.Musiał mieć po temu jakąś przyczynę, zdawał się ka-pitan rozumować, jakąś bardzo ważną przyczynę, która sprowadzi go z powrotem do Cole-brook.% Cha, cha, cha! Naturalnie, że do Colebrook, a gdzież by? To jedyne miejsce w Zjedno-czonym Królestwie, odpowiednie dla dawno przepadłych synów.Więc stary sprzedał swójdom w Colchester i raz dwa osiedlił się tutaj.Cóż, bzik jak każdy inny.Nie dostałbym bzika,oj, nie, gdyby tak który z moich chłopców dał drapaka.Mam tego osiem sztuk w domu.% Igolibroda popisywał się niezłomnością swego ducha wśród śmiechu, który wstrząsnął barem.To jednak dziwne, zwierzał się dalej ze szczerością właściwą wyższym umysłom, ale tegorodzaju rzeczy są jak gdyby zarazliwe.Na przykład jego zakład znajduje się blisko portu; iniech tylko jaki majtek wejdzie, żeby się ostrzyc lub ogolić, golarz, zobaczywszy nieznajomątwarz, nie może się nigdy powstrzymać od myśli: A nuż to syn starego Hagberda? Sam sięz tego wyśmiewa.To potężny bzik.Golarz pamięta czasy, kiedy ulegało mu całe miasto.Alenie stracił jeszcze nadziei co do starego.Leczy go mądrze obmyślanymi żartami.Siedzi stalepostępy swojej kuracji.Za tydzień, za miesiąc, za rok, kiedy stary kapitan odłoży do następ-nego roku datę powrotu syna, będzie już na drodze do tego, aby przestać o nim mówić zupeł-nie.Pod innymi względami stary jest zupełnie rozsądny, więc i to też musi nastąpić.Takiebyło niewzruszone zdanie golarza.Nikt mu nigdy nie przeczył; włosy golibrody posiwiały od owego czasu, a broda kapitanaHagberda zrobiła się bielusieńka i spływała majestatycznie na ubranie z żaglowego płótna nrl, które to ubranie uszył był sobie po kryjomu, używając zamiast nici szpagatu nasyconegosmołą.Pewnego pięknego poranku przywdział je nagle i wyszedł, w przeddzień zaś widzianogo wracającego do domu, jak zwykle, w żałobnym ubraniu z czarnego sukna.Wywołało tosensację na High Street; sklepikarze ukazywali się w drzwiach, ludzie po domach chwytalikapelusze i wypadali na ulicę; ogólne poruszenie z początku bardzo dziwiło kapitana, a potem114go przestraszyło; ale na wszystkie pytania zdumionych sąsiadów odpowiadał lękliwie i wy-mijająco: To tylko na tymczasem.O tym zdarzeniu od dawna już zapomniano; o kapitanie Hagberdzie zaś z czasem nie tylezapomniano, ile zaczęto go lekceważyć % przykry skutek spowszednienia % tak jak niekiedylekceważy się nawet słońce, jeśli nie da nam odczuć dotkliwie swojej potęgi.Z ruchów kapi-tana nie przebijało wcale niedołęstwo; chodził sztywno w swym żaglowym ubraniu, figuradziwaczna i zwracająca uwagę; tylko jego oczy błądziły może bardziej nieuchwytnie niż ongi.W jego zachowaniu poza domem nie było już tej pobudliwej czujności; stał się zakłopotany iniepewny, jak gdyby podejrzewał, że jest w nim coś z lekka kompromitującego, jakaś kłopo-tliwa dziwaczność; a jednak nie był w stanie zdać sobie sprawy, na czym właściwie polega tajego wada.Rozmawiał już teraz niechętnie z mieszkańcami miasteczka.Zażywał opinii okropnegosknery skąpiącego sobie na pożywienie.W sklepach pomrukiwał coś żałośnie pod nosem,kupując skrawki mięsa po długich namysłach, i odpierał wszelkie aluzje do swego ubrania.Stało się tak, jak przepowiedział golibroda.Wszystko wskazywało, że kapitan wyleczył sięjuż z choroby nadziei; i tylko panna Bessie Carvil wiedziała, że nie mówił nic o powrociesyna, ponieważ już go nie oczekiwał w przyszłym tygodniu , w przyszłym miesiącu lub na przyszły rok.Oczekiwał go jutro.Ze spotkań tych dwojga na dziedzińcu za domem i we frontowym ogródku wywiązała sięzażyłość; kapitan rozmawiał z Bessie po ojcowsku, rozsądnie i apodyktycznie, z odcieniemdespotyzmu.Aączyło ich nieograniczone zaufanie, które kapitan potwierdzał od czasu do cza-su serdecznym mrugnięciem.Doszło do tego, że panna Carvil poniekąd tych mrugnięć wy-czekiwała.Z początku niepokoiły ją: biedak miał zle w głowie.Potem nauczyła się z nichśmiać; nie było w tym przecież nic złego.A teraz Bessie zdawała sobie sprawę z podświado-mego, przyjemnego, niedowierzającego wzruszenia, które się ujawniało przez słaby rumie-niec.Kapitan mrugał na nią bynajmniej nie ordynarnie; jego szczupła, ogorzała twarz okształtnym orlim nosie miała pewien rodzaj dystynkcji, i to tym bardziej, że rozmawiając,spoglądał na nią wzrokiem spokojniejszym i bardziej inteligentnym.Taki piękny mężczyznao białej brodzie, czerstwy, prosto się trzymający, zaradny.Zapominało się o jego wieku.Twierdził, iż jego syn zdumiewająco był do niego podobny już od najwcześniejszego dzieciń-stwa.Kapitan oświadczył Bessie, że Harry skończy trzydzieści jeden lat w lipcu.W sam razwiek do ożenku z zacną, rozsądną dziewczyną, która potrafi ocenić miłe domowe ognisko.Harry był dzielnym chłopcem.Dzielnym mężem zawsze najłatwiej żonie kierować.Taki ma-łoduszny niedołęga, co to wszystko mu się w rękach rozłazi, ten dopiero potrafi kobietęunieszczęśliwić.A przy tym nie ma nic ponad dom; domowe ognisko, spokojny dach nadgłową: człowiek nie potrzebuje wyłazić z ciepłego łóżka bez względu na pogodę. I co ty nato, moja droga?Kapitan Hagberd należał swego czasu do marynarzy uprawiających swój zawód w pobliżulądu.Był jednym z licznych dzieci zbankrutowanego farmera, który natychmiast po utraciemajątku oddał syna do terminu na przybrzeżny statek; kapitan pozostał też u wybrzeży w cią-gu całego swego marynarskiego żywota.Z początku żywot ten musiał być ciężki; Hagberdnigdy go nie polubił; przywiązany był do lądu z jego niezliczonymi domami i spokojnymżyciem, skupiającym się dokoła domowego ogniska.Wielu marynarzy odczuwa i głosi uza-sadnioną niechęć do morza, ale w tym wypadku była to głęboka, silnie odczuta wrogość, jakgdyby ukochanie stalszego żywiołu zostało wpojone Hagberdowi przez wiele pokoleń.% Ludzie nie wiedzą, na co narażają swych chłopców, kiedy im pozwalają służyć na morzu% wykładał kapitan Bessie.% Lepiej by ich od razu oddali do więzienia.% Nie wierzył, aby wogóle można było się przyzwyczaić do tego zawodu.Uciążliwość życia na morzu wzrastajeszcze z wiekiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]