Podobne
- Strona startowa
- Silverberg Robert W dol do Ziemii
- Tim McNeese The St. Lawrence River (2005)
- Willocks Tim Dwanacioro z Paryża
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (3)
- Makuszynski Kornel Panna z mokra glowa
- Pierscien z krwawnikiem Helena Sekula
- Bez dogmatu Sienkiewicz
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 2 PoÂśrodku Kręgu
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1 (2)
- Miasteczko Salem
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I zrozumiała, że to jest najgorsze nigdysię nie dowiedzieć.Miała nadzieję, że jeśli nie ma Boga i nieba, to przynajmniej będzie mogłaobjawić im się ten jeden ostatni raz, żeby powiedzieć wszystko, czego nie powiedziała, kiedymiała okazję.I zaczęła to mówić, pospiesznie, gorączkowym szeptem, bo na zewnątrz rozległysię kroki, ciężkie kroki na zmarzniętym śniegu, najpierw odległe, pózniej coraz głośniejsze.Niesłyszała sanek ani brzęku kluczy.Zamiast tego drzwi zadrżały i zobaczyła, że ostrze siekieryznika z rozpłatanego drewna.Zamknęła oczy.Nie było słychać nic oprócz jej szeptu.Mówiła dorodziców i do Dudleya.Będzie widziała ich twarze, nie jego.Twarze taty, mamy i Seana.Próbowała zobaczyć go tak, jak musiał wyglądać teraz, jej mały braciszek.Jest w tym wieku coona wtedy.Wyższy, szczuplejszy, bardziej podobny do taty.Już nie chłopiec, ale młodymężczyzna.Na koniec wyobraziła sobie siebie, ale nie taką jak teraz, tylko taką jak wtedy,i włożyła tę swoją zapamiętaną twarz w rodzinny portret.Znów byli razem, w całości, jakokrągłe stworzenie, które znalazło swoją zgubę.Chwilę pózniej ściana za jej plecami zadrżała.Otworzyła oczy.W drzwiach znów pojawiło sięostrze siekiery, głębiej niż przedtem, a potem znów się wycofało.Usłyszała jego ciężki oddech.Wziął kolejny zamach.Siekiera wgryzła się w roztrzaskane drewno całą głowicą i zaczęła wiercićsię w poszarpanej szczelinie jak przerażone zwierzę.Znowu się uwolniła i znowu opadła.Nierozumiała.Nie rozumiała.Zgubił klucze?Siekiera opadła ponownie, przez pokój poleciały kawałki drewna, a ostrze wycofało się i jużnie wróciło.Dziura w drzwiach była wystarczająco duża, by dało się dostrzec lśniący w świetleksiężyca śnieg na drzewach.Pózniej drzewa coś zasłoniło; zrozumiała, że to jego głowa.Wstrzymała oddech.W ciemnym otworze pojawiły się białe palce.Drzwi się zatrzęsły.Palce sięcofnęły.Znowu uderzyła siekiera.Tym razem głowica się nie zatrzymała, tylko parła dalej, w dół, połuku, aż deska pękła do samej podłogi, a drzwi zatrzęsły się we framudze.Potem przez chwilęnic się nie działo, a potem drzwi zatrzęsły się mocno raz, i drugi raz, i w końcu puściływ eksplozji światła, śniegu i drzazg, a za nimi, jak ktoś, kto nastąpił na spróchniałą deskę, wpadłdo środka jakiś mężczyzna.Runął na kolana i tak został, ciężko dysząc i przyciskając siekierę dopodłogi, jakby uwięziony w prostokącie zimnego blasku.W końcu podniósł wzrok.W świetleksiężyca jego twarz wyglądała upiornie.W każdym by tak wyglądała.Resztki krwi spływałyz jego ust niczym czarny syrop, a w piersi coś terkotało, jakby każdy oddech przechodził przezmokrą szmatę.Zrzuciła śpiwór.Billy patrzył, jak oddziela się od posłania niczym kości od ciała, chuda, blada,ubrana w jakieś szmaty.Patrzył na jej splątane ciemne włosy, brudne bose stopy.Na łańcuchi obręcz bujającą się na jej kostce niczym jakaś groteskowa biżuteria.A potem spojrzeli sobiew oczy i zobaczyli w nich swoje żałosne odbicia.Położyła dłoń na jego ramieniu.Po raz pierwszy od dawna dotykała drugiego człowieka innegoniż on.Walczyła z pragnieniem wyrwania mu siekiery.Moja, daj mi ją. Billy, gdzie on jest?Wypluł krew, charknął i ukląkł.Otarł usta i rozejrzał się wokół. Boże powiedział. Billy zaczęła, ale stracił równowagę, przewrócił się do tyłu i opadł ciężko na futrynę.Wyprostował nogi, najpierw jedną, potem drugą.Teraz mogła dosięgnąć tylko jego butów.Położyła dłoń na siekierze i przysunęła ją do siebie.Patrzył na nią, sennie mrugając.Pokój wypełnił się światłem księżyca, chłodem i zapachemBilly ego.Zapachem papierosów, spalin, żywicy, śniegu i błota.Zapachem brudnych włosów,wymiocin i alkoholu.Zapachem potu, ciała, niewyprawionej skóry i czegoś metalicznegoi pierwotnego, co musiało być jego krwią.Zapachem świata. Billy powtórzyła. Gdzie on jest? Kto? Ten mężczyzna.Ten, który cię postrzelił.Billy podniósł rękę w nieokreślonym geście. Zabity.Nożem. Ty go zabiłeś?Kiwnął głową. Nie żyje? Billy, czy on nie żyje?Westchnął.Zamknął oczy. Nie wiem.Zsiniały mu usta, zaczął dzwonić zębami.Popatrzyła na jasne drzewa i góry za jego plecami.Nie mogła wyjrzeć dość daleko, żebyzobaczyć księżyc, ale wiedziała, że tam jest, jasny i cały.W pokoju robiło się zimno, ale tego nie czuła.Płonęła.Jej serce łomotało w wychudłej piersi. Billy. Złapała go za stopę i potrząsnęła. Billy.Otworzył oczy.Były szkliste i senne.Próbował złapać ostrość. Billy, mówiłeś, że szeryf tu jedzie.To prawda? Jedzie tu?Skrzywił się, zrozumiała, że boli go kostka, i poluzowała uchwyt.Pokręcił głową. Nie wiem.Komórka. Tak? zapytała. Tak? Masz komórkę? Gdzie? Gdzie jest twoja komórka, Billy? Wyciągnęła do niego rękę. Nie tutaj.Na dole.W aucie.Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Dlaczego ją tam zostawiłeś? Idz stęknął. Do auta.Zadrżał.Podniósł dłoń i z wysiłkiem sięgnął do kieszeni.Usłyszała brzęk kluczy.Wyciągnął doniej pięść.Mogła je po prostu wziąć.Dotknęła jego zakrwawionej rękawiczki i wzięła. Moje ślady.W dół.Okej?Kiwnęła głową i ścisnęła klucze.To nie były te.Chyba to rozumiał.Miał w oczach tyle smutku. Przepraszam szepnął, wzdrygając się. Już nie mogę.Rąbać. W porządku.Odpocznij.Przyniosę ci wody.Zaczęła wstawać, ale podniósł dłoń.Chciał powiedzieć coś jeszcze. Któraozina?Odwróciła się i odruchowo zerknęła na podłogę, ale nie było na niej słonecznego pieniążka. Dziesiąta.Może wpół do jedenastej.Kiwnął głową. Twoja rodzina.Spojrzała na niego.Znieruchomiała. Rodzina powtórzył. Na dole.Ciągle szukają.Opuściła głowę i znów położyła dłoń na jego bucie.Jej chude ramiona zadrżały.Po chwiliwytarła twarz, podniosła wzrok i powiedziała, że przyniesie mu wody.Dzwoniąc łańcuchem, poszła do łazienki, wzięła prawie puste wiadro, wróciła do pokojui gwałtownie się zatrzymała, bo zobaczyła, że Billy nie żyje.Postawiła wiadro na podłodze.W sosnach na zewnątrz szumiał wiatr.Znieg zawirował nadeskach i osiadł przy nodze Billy ego.Obejrzała się na ciemny piecyk i leżący przy nim ostatnikawałek drewna.Potem spojrzała na zewnątrz, na to, co dało się zobaczyć w księżycowymkorytarzu za drzwiami. Pospieszcie się, jeśli tu idziecie powiedziała, podnosząc siekierę.60Nigdy nie używała siekiery, ale kształt trzonka i waga głowicy powiedziały jej, w jaki sposób sięto robi.Stanęła nad łańcuchem, podniosła siekierę najwyżej, jak pozwalał sufit, i z całej siłyopuściła ją na dół.Poleciały iskry, głowica się ześlizgnęła, trzonek zadrżał w jej dłoniach jak cośżywego.Dyszała, od wysiłku zakręciło jej się w głowie; była wściekła na swoje ciało.Pochyliła sięi wzięła łańcuch w dłonie.Znalazła tylko lśniące zadrapanie na zmatowiałym ogniwie.Nie udałojej się go uszkodzić.Zrozumiała.Aańcuch jest za mocny, siekiera zbyt tępa, jej ciało za słabe.Powietrze wypełniał kwaśny metaliczny zapach podobny do zapachu dymu ze sztucznych ogni naczwartego lipca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]