Podobne
- Strona startowa
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Zelazny Roger i Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Faulkner William Azyl (SCAN dal 926)
- Adobe.Photoshop.7.PL.podręcznik.uzytkownika.[osloskop.net]
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żaden odgłos stamtąd nie dobiegał.- Sekretnymi drzwiami wracać nie możemy - mruczał.- Pełno tam trupów i straż pewnie trzymają.Myślą, że z nami już koniec, albo boją się zapuszczać w te korytarze.Wydłub no ten świecący kamyk.Gdym tu szedł, namacałem w ścianie wyloty bocznych korytarzy.Pójdziemy pierwszym z brzega.Gnić tutaj przecie nie będziemy.Ze świecącym klejnotem w lewej i z szablą ociekającą krwią w prawej ręce Cymmeryjczyk ruszył w dół korytarza.Szedł wolno, z wielkim trudem.W jego przekrwionych oczach malowało się tępe cierpienie.Co chwila zwilżał językiem spieczone wargi.Po pewnym czasie w nikłym świetle ukazał się czarny otwór, w który Conan skręcił bez wahania.Ile czasu posuwali się tak krok za krokiem, prowadzeni przez czarny tunel, oświetlony jeno bladym świetlikiem klejnotu - Natala nie wiedziała.Dotarli wreszcie do wysokich schodów, wdrapali się na nie i stanęli przed kamiennymi drzwiami zaryglowanymi złotą zasuwą.Dziewczyna z wahaniem spojrzała na chwiejącego się na nogach olbrzyma, w którego dłoni osłabłej drżało światełko, kołysząc w tę i z powrotem ich ogromnymi cieniami na kamiennym sklepieniu.- Otwierajże, dziewko! - wybełkotał Conan.- Tam nas czekają.Na Croma! Złożę ofiarę, o jakiej nie słyszano w tym mieście.Zrozumiała, że majaczy.Wyjęła z krwawej dłoni barbarzyńcy świecący klejnot, wyciągnęła złoty bolec i odsunęła zasuwę.Ujrzała podszewkę złocistej tkaniny.Odsunęła ją ostrożnie i z sercem w gardle zerknęła do wnętrza.Komnata, którą zobaczyła, była pusta, tylko pośrodku szemrała srebrna fontanna.Ciężka dłoń barbarzyńcy spoczęła na jej nagim ramieniu.- Na bok, dziewko - wymamrotał.- Będzie tu rąbanina.- Nie masz tu nikogo - uspokoiła go.- To woda szemrze.- Woda - oblizał sczerniałe wargi - przeto napijmy się przed śmiercią.Ujęła go za rękę i ostrożnie stąpając poprowadziła, niczym ślepca, ku srebrnej fontannie, z drżeniem serca czekając, kiedy zewsząd wpadną rycerze w purpurowych tunikach.- Ja dam baczenie, a ty pij - wymamrotał Conan.- Nie, jam nie spragniona.Legnij tu, obmyję twe rany.- Nie słyszę szczęku ich mieczy - zdziwił się, ramieniem trąc oczy, jak gdyby usiłował zedrzeć zaćmę.- Nie masz tu nikogo, Conanie.Macając przed sobą rękoma, pochylił się i zanurzył twarz w kryształowej strudze i pił, pił, jakby nigdy nie miał przestać pić.Gdy podniósł wreszcie głowę, w jego oczach już nie było szaleństwa.Z ulgą wyciągnął na posadzce swe potężne członki, ale szabli z dłoni nie wypuścił i wyraz czujności nie schodził z jego zmasakrowanej twarzy.Przemywała poszarpane rany, najgłębsze bandażując pasami z jedwabnej zasłony, którą rozdzierała.Pochłonięta swą delikatną pracą nie przestawała wszelako ani na chwilę szukać sposobu ratunku.Gdyby tutaj pozostali, mogą zostać odkryci.Nie wiedziała przecie, czy Xuthalczycy tropią ich, czy zapadli już w swoje sny.Obmywszy rany Cymmeryjczyka, Natala podniosła głowę - i zamarła.W alkowie, której uprzednio nie po-strzegła, w szczelinie zasłony dojrzała coś do ręki ludzkiej podobnego, woskowego.Jak najciszej, by nie obudzić podejrzeń Cymmeryjczyka, ujęła rękojeść sztyletu i podkradła się do alkowy.Błagając serce, aby ciszej biło, powoli odsuwała zasłonę.Naga, żółtawa kobieta spoczywała na podwyższeniu o kształcie katafalku, a za nią, tuż obok jej ramienia, stał nefrytowy dzban, pełen dziwnego, złocistego płynu.Był to zapewne ów cudowny eliksir, o którym mówiła Thalis.Natala przechyliła się ostrożnie, sięgnęła ponad śpiącą, ostrzem sztyletu niemal dotykając jej piersi - i chwyciła dzban.Obejmując ramieniem drogocenne naczynie, zastanawiała się, czy nie powinna śpiącej pogrążyć w śnie wieczystym, aby raz na zawsze zapobiec możliwości wzniecenia przez nią alarmu - nie mogła się wszakże zdobyć na zanurzenie sztyletu w łonie nieznajomej, zaciągnęła przeto na powrót zasłonę i powróciła do leżącego na posadzce Conana, na wpół jeno świadomego.Pochyliwszy się przytknęła dzban do warg barbarzyńcy.Pił posłusznie - ale wnet dziwnie się ożywił, jakby wielce zasmakował w owym napoju, wyjął naczynie z rąk dziewczyny i usiadł.- Na Croma! Skądże masz ten cudowny płyn?- Stał w tej alkowie - wskazała ręką.- Spoczywa tam jakaś uśpiona hurysa.Conan znów przechylił dzban i pił łapczywie.- Na Croma! - westchnął głęboko.- Czuję ogień w żyłach! Nowe siły we mnie wstępują! Toż to pewnie ów eliksir, owo wino cudowne!Porwał się na równe nogi.- Wracajmy tam, Conanie, wracajmy do tego korytarza, dopóki nie wydobrzejesz!- Przenigdy! - zawołał barbarzyńca.- Czyśmy szczury, by kryć się po norach? Odejdziemy z tego przeklętego miasta i niech no tylko ktoś spróbuje stanąć nam na drodze!- A twe rany?- Nie czuję już mych ran! - rzekł raźno.- Moc to może złudna, co z tego wina płynie, ale zaprawdę nie czuję już bólu!Podszedł do okna, którego Natala w ogóle uprzednio nie zauważyła.Zerknęła ponad jego ramieniem.Orzeźwiający wiatr poruszył jej jasne loki.Ponad nimi wznosiło się ciemne, aksamitne niebo, usiane gwiazdami.Pod nimi szarzała głucha, bezkresna pustynia.- Mówiła Thalis, że to miasto jest jednym wielkim pałacem - przypominał sobie Conan - przeto i w basztach na murach muszą się mieścić komnaty.I to właśnie taka komnata.Nie omylił nas dobry los.- Co zamyślasz? - spytała z obawą w głosie.- Tam na stole stoi kryształowy’ dzban - rzekł zamiast odpowiedzi.- Napełnij go wodą i mocno owiąż paskiem owej zasłony, tak, by było za co uchwycić.A ja ukroję kęs owych obić jedwabnych.Uczyniła, jak kazał, a gdy głowę podniosła, on właśnie wiązał skręcone pasma jedwabiu w długą linę, której jeden koniec przymocował do nogi masywnego stołu z kości słoniowej.- Poszukamy szczęścia na pustyni - oznajmił barbarzyńca.- O dzień drogi stąd jest przecie oaza, a jeszcze dalej owe bujne łąki.Tam się zatrzymamy, bym wylizał rany.Zaiste, to wino jest płynem czyniącym cuda! Niedawno byłem półtrupem, teraz góry mógłbym przenosić! Okryj się czymś.Natala zapomniała, że jest zupełnie naga, nie miała zresztą nic przeciwko temu, ale przecie żar i skwarne słońce mogłyby zniszczyć jej białą płeć, spowiła więc swą kibić w jedwabną szmatkę.Cymmeryjeżyk tymczasem podszedł do okna i z pogardliwą łatwością wyłamał miękkie, kute w złocie kraty.Biodra Natali opasał następnie jedwabna liną, zawiązując ją w pętlę, po czym przeniósł dziewczynę ponad zielonkawym parapetem, tak że zawisła jakieś trzydzieści stóp ponad ziemią, i z wolna opuścił na dół.Gdy tylko dotknęła stopami piasku i wyślizgnęła się z jedwabnej pętli, Conan wciągnął sznur, przywiązał doń dzbany z wodą i winem - i już po chwili stały obok dziewczyny, a po sznurze wzdłuż szklistego muru zsuwał się Cymmeryjczyk.Gdy sięgnął ziemi, Natala odetchnęła z ulgą.Stali oto ramię przy ramieniu u stóp potężnego muru, samotni pod gwiezdnym sklepieniem, otoczeni zewsząd piaskami pustyni.Jakież jeszcze niebezpieczeństwa czyhają na nich - nie wiedziała dziewczyna, ale teraz jej serce śpiewało z radości, bo cało przecie wyszli z tego upiornego miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]