Podobne
- Strona startowa
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Zelazny Roger i Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Ellroy James Krew to wloczega
- A. Szymańska = Fundusze Unijne i Europejskie (Full 332 str)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- thelemisticum.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest to ryzyko, jakie musisz podjąć, jeśli pragniesz zdobyć Kamień.Strzeż się, królu Piktów! Pamiętaj, że za dawnych dni to właśnie twój lud przeciął nić, wiążącą ich z ludzkim życiem.Byli wtedy niemal ludźmi -.pokrywali całą tę ziemię i znali światło słońca.Teraz odeszli na ubocze.Nie znają słońca, unikają księżyca, nawet1 gwiazd nienawidzą.Daleko, daleko odeszli ci, którzy mogliby być ludźmi, gdyby nie włócznie twoich przodków.Mętna szarość pokrywała niebo, a słońce świeciło zimnym światłem, gdy Bran dotarł do Kurhanu Dagona, okrągłego wzgórka porośniętego trawą o dziwacznym wyglądzie.Po wschodniej stronie kopca widoczny był początek tunelu z grubo ociosanych głazów, najwyraźniej przechodzącego pod kurhanem.Wielki głaz zamykał wejście do grobowca.Bran chwycił go mocno i naparł z całej siły.Kamień nawet nie drgnął.Pikt wyjął miecz i wcisnął ostrze pod krawędź płyty.Używając broni jako dźwigni ostrożnie obluzował głaz i odwalił go na bok.Z otworu popłynął ohydny, trupi odór.Słabe słoneczne światło było raczej zaciemniane przez panujący w tunelu mrok, niż go rozjaśniało.Z mieczem w dłoni, gotów sam nie wiedząc na co, Bran szedł po omacku długim, wąskim tunelem, zbudowanym z ułożonych jeden na drugim głazów, zbyt niskim, by się w nim wyprostować.Albo jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, albo światło dnia zdołało jednak rozjaśnić ją nieco, dość że gdy wszedł do niskiej, okrągłej komory, zdołał rozpoznać jej kopulasty kształt.To niewątpliwie tutaj złożono kości tego, dla kogo wzniesiono ten grobowiec i usypano nad nim ziemię.Teraz żaden ślad nie pozostał po nich na kamiennej podłodze.Bran pochylił się nisko i natężając wzrok zauważył dziwny, zadziwiająco regularny rysunek podłogi: sześć dokładnie obrobionych płyt przylegało do siódmej, sześciobocznej.Wcisnął w szparę między nimi ostrze miecza i nacisnął ostrożnie.Krawędź środkowego kamienia podniosła się lekko.Trochę wysiłku i uniesiony kamień oparty został o pochyłą ścianę.Bran zajrzał w otwór.Dostrzegł tylko otchłanną czerń ciemnej studni i niewielkie, wytarte stopnie, wiodące wciąż w dół, aż ginęły z pola widzenia.Nie wahał się.Mimo dziwnego mrowienia między łopatkami, zsunął się do otworu czując, jak pochłania go lepka ciemność.Po omacku ześlizgiwał się i potykał na stopniach zbyt małych dla ludzkich stóp.Raz po raz łapiąc równowagę opierał się o ścianę studni - lękał się upadku w nieznane, nie znające światła głębie.Stopnie były zupełnie starte, mimo że wykuto je w litej skale.Im głębiej schodził, tym mniej przypominały schody, zmieniając się w zwykłe bryły wygładzonego kamienia.Kierunek szybu zmienił się nagle.Wciąż prowadził w dół, lecz jako ukośna sztolnia.Szedł nią w głąb, zaczepiając łokciami o wklęsłe ściany, pochylając głowę pod zaokrąglonym sklepieniem.Stopnie znikły zupełnie i skała wydawała się w dotyku śliska jak legowisko węży.Jakież istoty, zastanawiał się, pełzały w dół i w górę tą sztolnią; przez ile wieków?Tunel zwężał się i Bran leżąc nogami do przodu, z wysiłkiem przeciskał się, odpychając się rękoma.Wiedział, że zsuwa się głębiej i głębiej, do samych wnętrzności ziemi.Nie śmiał myśleć, jaka odległość dzieli go od powierzchni.W ciemnej otchłani zamigotało słabe, zwodnicze światełko, Bran uśmiechnął się bez radości.Jeśli ci, których szukał, zaatakują go teraz, jakże będzie mógł się bronić w tym wąskim przejściu? Lecz strach pozostawił za sobą już w chwili, gdy ruszał na tę wyprawę do piekła.Czołgał się, myśląc tylko o swym celu.Wreszcie otworzyła się wokół niego przestrzeń i mógł stanąć prosto.Nie widział stropu, wyczuwał jednak ogromną, przyprawiającą o zawrót głowy pustkę.Ciemność napierała ze wszystkich stron, mógł jednak dostrzec za sobą wejście do sztolni, która doprowadziła go w to miejsce - czarną plamę pośród czerni.Przed nim stał ołtarz, zbudowany z ludzkich czaszek.Sączył się z niego dziwny, budzący trwogę blask.Nie potrafił określić źródła światła, lecz nie było to ważne.Na ołtarzu leżał przedmiot mroczny jak noc - Czarny Kamień.Bran nie tracił czasu na dziękowanie losowi za to, że w pobliżu nie było strażników tej posępnej relikwia.Chwycił Kamień i ściskając go pod lewym ramieniem wczołgał się z powrotem do sztolni.Kiedy człowiek odwraca się do niebezpieczeństwa plecami, lodowate groźby bardziej trwożą niż wtedy, kiedy staje ku niemu twarzą.Bran czołgał się w 'górę ciemnym tunelem ściskając swą zdobycz i czuł, jak mrok skrada się za nim, pokazując kły w straszliwym uśmiechu.Zimny pot zalewał mu oczy.Spieszył się jak mógł, wytężając słuch na ciche dźwięki, zdradzające, że ścigające go plugawe kształty następują mu na pięty.Drżał, a krótkie włosy na karku stawały mu sztorcem, jakby od lodowatego wichru, wiejącego w plecy.Kiedy doszedł do pierwszego z wytartych stopni, czuł się, jakby osiągnął zewnętrzne granice świata śmiertelnych.Ruszył w górę, ślizgając się i potykając, aż z głębokim westchnieniem ulgi dotarł do grobowca, którego widmowa szarość wydała om się oślepiającym blaskiem południa w porównaniu ze stygijskimi głębiami, przez które przeszedł.Ułożył na miejscu środkowy kamień i pospieszył ku światłu dnia.Nigdy jeszcze nie powitał żółtego, zimnego słońca z większą wdzięcznością niż wtedy, kiedy rozproszyło cienie czarnoskrzydłych koszmarów strachu i szaleństwa, które, jak mu się zdawało, ścigały go z mrocznych głębin.Wepchnął na miejsce wielki głaz zamykający wejście do grobowca, poczym podniósłszy pozostawiony tu płaszcz zawinął w niego Czarny Kamień.Potem odszedł pospiesznie.Odraza wstrząsała jego duszą, dodając mu skrzydeł.Cicha szarość pokryła ziemię.Kraj wydawał się opuszczony, jak ciemna strona księżyca.Bran czuł jednak ukryte życie - pod stopami, w brunatnej ziemi - śpiące.Kiedy miało się zbudzić i w jaki straszny sposób?Przedzierając się przez wysokie trzciny dotarł do niewielkiego jeziorka, zwanego przez ludzi Stawem Dagona.Najmniejsza zmarszczka nie zakłócała błękitnej gładzi, by dać świadectwo życia strasznego potwora, zamieszkującego, zgodnie z legendą, tę toń, Bran zbadał uważnie martwy pejzaż.Nie dostrzegł żadnych śladów życia, ludzkiego czy nie.Sprawdził jeszcze, czy instynkt jego dzikiej duszy nie wyczuwa, czy jakieś niewidocznie oczy wbijają w niego swe śmiertelne spojrzenie.Nie, był sam jak ostatni żywy człowiek na ziemi.Pospiesznie odwinął Czarny Kamień.Nie starał się przeniknąć tajemnicy materiału, z którego wykonano ten lity blok ciemności, ani sekretu wyrytych na nim znaków.Zważył go w dłoniach i oceniwszy odległość rzucił mocno tak, że Kamień spadł niemal dokładnie na środku jeziora.Z posępnym pluskiem zamknęły się nad nim wody.Przez chwilę po powierzchni przebiegały lśniące błyski, potem wyrównała się i wygładziła, jak przedtem.IVCzarownica obejrzała się zaskoczona, gdy Bran stanął w drzwiach.Jej skośne oczy rozszerzyły się.ze zdumienia.- Ty! Żywy! I normalny!- Byłem w piekle i powróciłem - burknął.- Co więcej, znalazłem to, po co poszedłem.- Czarny Kamień? - krzyknęła.- Naprawdę ośmieliłeś się go ukraść? Gdzie on jest?- To nieważne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]