Podobne
- Strona startowa
- Cameron Christian Tyran 1 Tyran
- Fowler Christopher Siedemdziesišt siedem zegarów
- Christoppher A. Faraone, Laura K. McClure Prostitutes and Courtesans in the Ancient World (2006)
- Jacq Christian wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian(1)
- wietlisty Kamień 01 Nefer Milczek Jacq Christian
- Dominik Myrcik Na krawedzi prawdy
- Rosemary Rogers Słodka dzika miłoÂść
- Guarino Mario Bank Boga i bankierzy papieza
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odzyska Leigh.Skoro nie lubi jego samochodu, wszystko jedno dlaczego - trudno.Może kupi niedługo inny wóz i powie jej, że sprzedał Christine, a tymczasem plymouth będzie stał bezpiecznie tutaj, w Garażu Darnella.Skoro Leigh nie będzie o tym wiedziała, na pewno nie sprawi jej to przykrości.Pozostał jeszcze Will.Wyjazd w najbliższy weekend będzie ostatnią rzeczą, jaką zrobi dla Darnella.Czuł, że i tak posunął się już stanowczo za daleko.Niech sobie Will myśli, że stchórzył, jeżeli sprawi mu to przyjemność.Było wysoce wątpliwe, czy władze uniwersyteckie potraktowałyby przychylnie adnotację na jego podaniu o przyjęcie na studia, z której wynikałoby, że został przyłapany na przemycie alkoholu i narkotyków.Roześmiał się cicho.Naprawdę czuł się znacznie lepiej.Jak oczyszczony.W drodze do garażu zjadł całą pizzę, choć zdążyła już zupełnie wystygnąć.Był potwornie głodny.Zdziwiło go trochę, że jeden kawałek zniknął w tajemniczy sposób - szczerze mówiąc, napełniło go to nawet niepokojem - ale zaraz przestał o tym myśleć.Pewnie zjadł go w tym okresie, którego teraz nie mógł sobie przypomnieć, albo wyrzucił za okno.To by była dopiero heca! Nie smakuje mi ta pizza, więc wio, za okno! Roześmiał się ponownie, tym razem znacznie pewniej niż poprzednio.Wysiadł z samochodu, trzasnął drzwiami i ruszył w kierunku biura Willa, aby dowiedzieć się, co ten przygotował dla niego na wieczór.Nagle przypomniał sobie, że jutro jest ostatni dzień lekcji przed feriami świątecznymi, i radośnie przyśpieszył kroku.W tej samej chwili otworzyły się małe drzwi w ścianie garażu, sąsiadujące z dużymi, przez które wjeżdżały samochody, i wszedł przez nie jakiś mężczyzna.Junkins.Znowu.Spostrzegłszy, że Arnie patrzy na niego, podniósł rękę.- Jak się masz, Arnie.Arnie zerknął na Willa; siedzący za szybą Darnell wzruszył ramionami i skoncentrował się na swoim sandwiczu.- Dobry wieczór.Czym mogę panu służyć?- Szczerze mówiąc, nie wiem - odparł Junkins.Uśmiechnął się, ale jego badawczy wzrok ominął Arniego i spoczął na Christine, przesuwając się po niej i szukając śladów uszkodzeń.- A chciałbyś coś dla mnie zrobić?- Jak jasna cholera - warknął Arnie.Stopniowo ogarniał go gniew.Rudy Junkins wciąż uśmiechał się, nie zrażony.- Przejeżdżałem tędy, więc pomyślałem sobie, że wpadnę na chwilę.Jak ci się wiedzie?Wyciągnął rękę, lecz Arnie tylko na nią spojrzał.Zupełnie nie przejęty Junkins opuścił ją, podszedł do Christine i zaczął się jej dokładnie przyglądać.Arnie obserwował go z mocno zaciśniętymi, zbielałymi wargami.Za każdym razem, kiedy detektyw dotykał czerwono-białej karoserii, do głowy uderzała mu kolejna fala gniewu.- Może wykupi pan sobie abonament albo coś w tym rodzaju - zaproponował.- Tak jak na mecze koszykówki.Junkins odwrócił się i spojrzał na niego pytająco.- Zresztą nieważne - mruknął Arnie.Junkins nadal mierzył go spojrzeniem.- Nie uważasz, że to cholernie dziwna historia z Reppertonem i jego kumplami? - zapytał.Pieprzę to - pomyślał Arnie.Nie mam zamiaru zawracać sobie głowy tym zasrańcem.- Byłem wtedy w Filadelfii - powiedział na głos.- Na turnieju szachowym.- Wiem o tym.- Boże! Pan naprawdę mnie sprawdza!Junkins podszedł powoli do Arniego.Już się nie uśmiechał.- Tak, to prawda.Sprawdzam cię.Trzej chłopcy, którzy najprawdopodobniej brali udział w zniszczeniu twojego samochodu, nie żyją, podobnie jak czwarty, który w ten wtorek znalazł się z nimi zapewne zupełnie przypadkowo.To bardzo niezwykły zbieg okoliczności.Jeżeli o mnie chodzi, to stanowczo zbyt niezwykły.Pewnie, że cię sprawdzam.A czego się spodziewałeś?Arnie był tak zaskoczony, że na chwilę zapomniał o swoim gniewie.- Myślałem, że to wypadek.- bąknął niepewnie.- Że upili się, wypadli z szosy i.- Brał w tym udział jeszcze jeden samochód.- Skąd pan o tym wie?- Przede wszystkim ze śladów na śniegu.Niestety wiatr zatarł je tak bardzo, że nie mogliśmy zrobić porządnej fotografii, ale na rozbitym szlabanie przy wjeździe do parku znaleźliśmy ślady czerwonego lakieru.Camaro Buddy’ego nie było czerwone, tylko niebieskie.- Zmierzył Arniego świdrującym spojrzeniem.- Ślady czerwonego lakieru znaleźliśmy też na ciele Moochiego Welcha.Były tam wbite.Wbite, Arnie, rozumiesz, co to znaczy? Czy wiesz, z jaką prędkością samochód musi uderzyć w człowieka, żeby odpryski lakieru wbiły się w jego ciało?- Powinien pan wyjść na ulicę i zacząć liczyć czerwone samochody - odparł Arnie lodowatym tonem.- Zanim doszedłby pan do Basin Drive, miałby ich pan już co najmniej dwadzieścia.- Pewnie, że tak - zgodził się detektyw.- Tyle tylko, że posłaliśmy te odpryski do laboratorium FBI w Waszyngtonie, gdzie mają próbki wszystkich rodzajów i odcieni lakieru, jakich używa się w tym kraju.Dzisiaj przysłali nam odpowiedź.Domyślasz się, jak brzmiała? A może chcesz zgadnąć?Arniemu serce waliło jak młotem.W skroniach czuł nieznośne pulsowanie.- Skoro pan tu jest, domyślam się, że ten lakier to była „jesienna czerwień”.Kolor Christine.- Brawo, wygrał pan pięć dolarów.Czy gra pan dalej?Junkins zapalił papierosa i spojrzał na Arniego przez zasłonę z dymu.Przestał udawać dobry nastrój; jego wzrok był ciężki jak głaz.Arnie uniósł ręce w przesadnym geście rezygnacji.- „Jesienna czerwień”, świetnie.Christine została polakierowana na zamówienie klienta, ale ten sam kolor stosowano w fordach od 1959 do 1963 roku, w thunderbirdach, w chevroletach od 1962 do 1964, a w połowie lat pięćdziesiątych można było kupić ramblera pomalowanego „jesienną czerwienią”.Remontuję mój wóz od pół roku i mam całą masę książek na ten temat.Trzeba z nich korzystać, kiedy robi się coś takiego, bo inaczej można wszystko spieprzyć już na samym początku.„Jesienna czerwień” była bardzo popularnym kolorem.Wiem o tym i pan też o tym wie.- Utkwił w Junkinsie nieruchome spojrzenie.- Mam rację?Detektyw nic nie odpowiedział, tylko w dalszym ciągu wpatrywał się w Arniego nieruchomym, ciężkim, niepokojącym wzrokiem.Arnie doświadczał czegoś takiego po raz pierwszy w życiu, lecz mimo to rozpoznał to spojrzenie.Chyba każdy by je rozpoznał.Świadczyło o głębokich, uzasadnionych podejrzeniach.Przeraziło go.Jeszcze kilka miesięcy, a może nawet kilka tygodni temu nie wywołałoby żadnej innej reakcji, teraz jednak również napełniło go wściekłością.- Maca pan jak ślepiec, panie Junkins.Co konkretnie ma pan mi do zarzucenia? Czemu mnie pan prześladuje?Junkins roześmiał się, cofnął o krok i obszedł go szerokim półkolem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]