Podobne
- Strona startowa
- IGRZYSKA ÂŒMIERCI 01 Igrzyska ÂŒmierci
- Howatch Susan Bogaci sš różni 01 Bogaci sš różni
- Michael Judith Œcieżki kłamstwa 01 Œcieżki kłamstwa
- Collins Suzanne Igrzyska Âœmierci 01 Igrzyska Âœmierci
- Trylogia Lando Calrissiana.01.Lando Calrissian i Mysloharfa Sharow (2)
- AutoCad 2005 PL podrecznik uzytkownika
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- Joanna Chmielewska Wszystko czerwone
- Koneczny.Feliks Cywilizacja zydowska
- Lackey Mercedes Lot Strzaly (SCAN dal 1116)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bynajmniej nie brzmiało to jak usprawiedliwienie.O mało sięnie uśmiechnął.- Mogłaś mnie zwyczajnie poprosić.- Czyżby? Mam dziwne wrażenie, że nie okazałbyś się skłonnydo filantropii - powiedziała z ironią.- A ja naprawdę potrzebowałampieniędzy.Z pewnością.Jeśli ktoś porzuca kochankę, nie osładza jej rozstaniaza pomocą złota, chyba że jest głupio sentymentalny.On nie był.- A co się stało z amerykańskim kupcem? - zagadnął.- Czy to pułapka? - spytała, zamiast odpowiedzieć.- Z twojąjakże pociągającą osobą w charakterze przynęty? Czy za chwilę twójczłowiek nie wsadzi mi noża między łopatki?Nie odpowiedział.246- Napijesz się czegoś, Caroline?-Tutaj? Raczej nie.Można złapać wszelkie możliwe choroby.Zwykle miałeś wyższe wymagania, Thaddeusie.- Za to tu mamy zapewnioną dyskrecję.Cała w czerni, Caroline byłaby niemal niewidzialna, gdyby nielśnienie jasnej, nieskazitelnej cery.I w oczach miała ten sam blask;były niczym wody jeziora o północy, tajemnicze i niezgłębione.Cóżto była za szaleńcza rozkosz - kochać się z nią, tak nieuchwytną.Całkiem jakby kochać się z księżycem.Gdyby księżyc miał równie wyrafinowany erotyczny smak, rzeczjasna.- Dlaczego ode mnie odeszłaś? - Nie mógł się powstrzymać, abynie zadać tego pytania.Wzruszyła ramionami.Cóż, była to całkiem zrozumiała odpowiedz.Na tyle, na ile mógłsię po niej spodziewać szczerości.Trochę ją rozumiał: pierwsze latajej życia to była nieustanna wrzawa, zgiełk, zamieszanie.Tylko w takim otoczeniu czuła się pewnie.On jednak w miarę upływu lat polubił trwałość i spokój.Bynajmniej nie cieszyły go zdarzenia z ostatnich paru tygodni; znużonybył tym, że musi zabijać.- Nie mogę pozwolić na to, żebyś mi groziła, Caroline.- Tak, teraz już to wiem - powiedziała lekko.- Twój człowiekz nożem wyjaśnił mi to dosyć przekonująco.Dlaczego ci zależało,żeby się dziś ze mną zobaczyć, Thaddeusie? Chciałeś mi po prostupowiedzieć, że nie możesz pozwolić, abym ci groziła? - przedrzezni-ła jego wyniosły ton.Nie mógł powstrzymać uśmiechu.- Potrzebuję twojej pomocy, Caroline.Roześmiała się.- No cóż, wreszcie zaczynasz być sobą.Powinnam była wiedzieć,że nie zamierzasz mnie błagać, abym do ciebie wróciła.A wróciłabyś? - przemknęła mu przez głowę szalona myśl.Nie,nie będzie jej błagał.Właściwie nie był nawet pewien, czy naprawdę247by chciał, aby do niego wróciła.Pomimo że ze wszystkich ludzi, z jakimi miał w życiu do czynienia.tak, ona rozumiała go najlepiej.Alewiązało się z tym zarówno poczucie bezpieczeństwa, jak i zagrożenie.Jedno i drugie równie wielkie.- Sprawa jest prosta - rzekł.- Chciałbym, żebyś uwiodła wicehrabiego Grantham i ustaliła, co robi z córką Makepeace'a.I czy ma to cośwspólnego ze mną.A potem przyjedziesz tu raz jeszcze i opowiesz mi,co udało ci się ustalić, tak żebym mógł zdecydować, co dalej.-Wicehrabiego Grantham? To znaczy Kita Whitelawa? - Byłazaskoczona.Skinął głową.Twarz Caroline przez chwilę nie wyrażała nic poza zdziwieniem.Jak gdyby zastygła w tym wyrazie.- Kit - powtórzyła cicho.Milczała przez chwilę, wpatrując sięnieobecnymi oczyma w jakiś odległy punkt.- Dlaczego sądzisz, żemogłabym to zrobić, Thaddeusie?- On mnie przez cały czas nienawidzi, Caroline.Z twojego powodu.Ucieszyło ją to.W mroku błysnęły w uśmiechu jej drobne białezęby.- Naprawdę tak myślisz? Ale to już dojrzały mężczyzna.- Tak.Dojrzały mężczyzna, który ma słabość do kobiet i któryraczej nie potrafi ci się oprzeć.Skinęła głową.Zresztą niemal o każdym dojrzałym mężczyzniemożna było powiedzieć to samo.-Ni e ożenił się?-Nie.- A kto to jest Susanna Makepeace?- Myślę, że to jedna z córek Richarda Lockwooda i Anny Holt.Caroline cofnęła się gwałtownie.- Ona i Kit? - szepnęła.- Ale dlaczego?-Ni e wiem, Caroline - powiedział niecierpliwie Morley.- I właśnie dlatego cię potrzebuję: żeby to ustalić.Tylko że on jestteraz szpiegiem.Nie jest.- szukał przez chwilę właściwego słowa248- człowiekiem miękkim.Ani łatwym.W gruncie rzeczy jest człowiekiem przebiegłym i niebezpiecznym.W tym momencie Caroline pojęła, że zadanie nie będzie tak łatwe i przyjemne, jak jej się z początku wydawało.Zastanawiała się.Bawiła się przez chwilę rękawiczkami, rozejrzała się po wnętrzu gospody, skrzywiła na widok wypełniającej ją klienteli.W końcu powróciła wzrokiem do Morleya.-Jak miałabym to zrobić? Uzyskać wiadomości, jakie są ci potrzebne?- Powiedz mu, że się mnie boisz.%7łe potrzebujesz jego pomocy.Wtedy ci nie odmówi.- Przestaniesz czyhać na moje życie, jeśli się zgodzę ci pomóc?- A przestaniesz dawać mi powody, abym czyhał na twoje życie?- spytał niemal frywolnie.Uśmiechnęła się lekko, ale nie odpowiedziała.Uznała to zazgodę.-Jak twoja noga ostatnimi czasy? - spytała po chwili.-Boli.Odzywa się zwłaszcza podczas posiedzeń parlamentu.A raczej się drze.Zagłusza co nudniej szych mówców.Zaśmiała się.- To przez tę wilgoć.Być może kąpiele u wód.- Pojadę, jak skończy się sesja Izby Gmin.Skinęła głową.- Powinieneś.Kiedyś przecież pomogło, prawda?Jak dobrze go znała.Nagle poczuł, że trudno mu mówić.Skinął tylko głową.- W porządku, Thaddeusie.Zrobię to.Odchrząknął.- Gdzie będziesz dziś spała?- Może u ciebie? - zaproponowała lekko.Wziął ją za rękę.Ich palce splotły się w znajomym, boleśnie słodkim geście.- Stary jestem, Caroline.- Zobaczymy - mruknęła.24917Susanna?Susanna stała przy oknie i wpatrywała się w kwitnące pod nimróże.Większość zaczynała już więdnąć, pokonana przez upał.Mniejwięcej takjakjej duch.Przez całą długą drogę do domu Kit podtrzymywał błahą konwersację o wszystkim i niczym.Kiedy w końcu przyjechali na miejsce, podał jej dłoń i pomógł wysiąść z powozu, dżentelmen w każdym calu.Pomógł także wnieść kuferek z rzeczami.A potem skłoniłsię, dotknął kapelusza, uśmiechnął się miło i odszedł.Dżentelmen,dżentelmen, dżentelmen.Czuła się osaczona przez maniery.Co się z nim dzieje, na Boga?- Susanna?Maniery były nienaganne, lśniące niczym zbroja, jak zbroja nieprzeniknione i jak zbroja niezachęcające.Przywdział tę zbroję od pierwszejchwili, gdy przybyli do Londynu, i dzięki temu trzymał ją na dystans.Tylko w ciemności potrafiła go skłonić, by mówił o sobie.Tak jakby to,co zostało powiedziane po ciemku, w ogóle się nie liczyło.Był jak dziecko, które zakrywa twarz rączkami i myśli, że jest niewidzialne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]