Podobne
- Strona startowa
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Sarah Masters Voices 1 Sugar Strands
- Mastering Delphi 6
- Mastering Delphi 6 (2)
- Chattam Maxime Otchłań zła 03 Diabelskie zaklęcia
- Brenner Mayer Alan Zaklecie katastrofy (SCAN dal 7 (2)
- Tolkien J.R.R Wyprawa (2)
- Advanced 3D Game Programming with DirectX 9
- Chmielewska Joanna Wszelki wypadek (3)
- Brantome Żywoty pań swowolnych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślał o Lesterze, o twarzy posągu.Lester zawsze wydawał się tak zdrowy.Pomyślał o Quintusie Millerze.Zbliżała się trzecia rano, gdy wydało mu się, że słyszy w pokoju jakiś dźwięk.Podniósł głowę z poduszki, z natężeniem wpatrując się w ciemność.Noc była teraz absolutnie spokojna.Ruch na szosie ograniczał się do rzadkich przejazdów ciągników z naczepą.W motelu panowała cisza.Ale oto rozległ się znowu: szszszszsz.szszszszsz.szszszszsz; dokładnie tak, jak w ścianach Dębów.Jacka przeszedł mróz.Uniósł pościel i bokiem przesunął się po łóżku, starając się robić to tak cicho, jak tylko możliwe.Ale ciągnący się dźwięk trwał nadal i zbliżał się coraz bardziej.Szszszszsz.szszszszsz.szszszszsz.Zamarł, próbując nie oddychać.Być może dźwięk go ominie, nie zdawszy sobie sprawy, że on jest tutaj.Zamknął oczy w nadziei, że gdy tak zrobi, dźwięk ucichnie, ale natychmiast znów je otworzył, bo me chciał być przezeń zaskoczony niczego nie widząc.Daj, Boże, by pociągnęło się stąd dalej.W tym samym momencie ujrzał wznoszący się koło łóżka ciemny garb.Wzorzysty, brązowy dywan motelowy przybrał kształt chłopca.Był to Randy, wyrastający z podłogi.Jack padł na łóżko, wpatrując się weń w przerażeniu.- Randy? - wymówił.- Randy? Kapłan, tato.Chcemy kapłana.- Randy.czy to ty? Randy?Przyprowadź nam kapłana.To jego chcemy.Chcemy odrąbać mu palce i wyssać szpik z kości.Zdrętwiały ze strachu Jack wyciągnął obie ręce i chwycił Randy'ego za dywanowe ramiona.Nie wolno ci dotykać mnie, tato.Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć.- Randy, na litość boską, chcę żebyś wrócił!Jack pociągnął syna, próbując wyplątać go z dywanu.Ale Randy'emu natychmiast odpadła głowa i całym ciężarem, pokryta dywanem, potoczyła się po łóżku.Lodowato zimna krew trysnęła z jego szyi, zalewając pościel.Jack wrzeszczał i wrzeszczał, zmartwiały ze strachu.Wrzeszczał tak głośno, że się obudził.Faktycznie wcale nie wrzeszczał, tylko wydawał chrapliwy dźwięk haahhhhh! Młócąc ręką przewrócił stojącą obok łóżka szklankę wody i zmoczył pościel.Obok łóżka nie chwiał się wcale bezgłowy Randy, żadna dywanowa głowa nie leżała na pościeli.Było dziesięć po szóstej; padało nadal, ale już się rozjaśniło.Leżał na plecach przez pięć minut, oddychając głęboko dla uspokojenia.Przespał przynajmniej trzy godziny i czuł się znacznie odświeżony.Wreszcie wygramolił się z łóżka i przez telefon zamówił do pokoju kawę z tostami.Odsunął zasłony.Krople deszczu osiadły na szybie jak piegi.Za motelowym parkingiem widać było mknące przez mżawkę ciężarówki w drodze do La Crosse, Eau Claire czy Duluth albo na południowy wschód do Chicago.Dziś odzyska Randy'ego.Przysiągł to sobie.Bez względu na to, czego to będzie wymagać, dzisiaj o zachodzie słońca syn znajdzie się bezpieczny w jego ramionach.Pijąc kawę kartkował książkę telefoniczną.Naliczył dwudziestu dwóch Bellów, lecz żaden nie mieszkał w Portage.Odnalazł jednak numer do Świętego Ignacego.Zatelefonował tam, ale nikt nie odbierał.Ostatecznie było całkiem nieprawdopodobne, aby ktoś miał wysiadywać w kościele o szóstej rano, nawet w Portage.Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie tam pojechać.Miejscowość leżała zaledwie o jakieś trzydzieści mil od motelu.Z powodu deszczu dotarcie do Portage pochłonęło mu ponad godzinę.W chwili gdy zakręcał na popękany betonowy parking koło kościoła Świętego Ignacego, oczy miał przemęczone od wpatrywania się w mżawkę, szyję zesztywniałą, a plecy robiły wrażenie, jakby ściśnięto je imadłem.Zaciągnął ręczny hamulec, odpiął pas bezpieczeństwa i przeciągnął się.Kościół Świętego Ignacego na południowym skraju Portage był małym, szarym budynkiem z bloczków żużlobetonowych, nakrytym dachem z pomalowanej na zielono blachy falistej.Po jednej jego stronie znajdował się skład drewna, po drugiej stacja benzynowa.Kościół pysznił się dzwonnicą z jednym dzwonem oraz drewnianymi drzwiami wejściowymi w łuk u góry, z wmontowanymi witrażami.Gdyby nie to, można by go wziąć za magazyn farb albo hangar na łodzie, albo dowolny inny rodzaj składnicy.Wysiadł ze swego kombi i pośpieszył przez betonowy podjazd, podniósłszy kołnierz płaszcza dla osłony przed deszczem.Miał właśnie wspiąć się po drewnianych schodach do drzwi wejściowych, gdy rozległo się głośne:- Nikogo tam nie ma! Hej, panie! Nikogo tam nie ma!- Co? - Jack zawrócił na beton.Pryszczaty nastolatek z ogromną blond plerezą wyglądał z dyżurki przy garażu.- Nikogo tam nie ma - powtórzył, gdy Jack podszedł bliżej.- Zrobił pauzę, a potem jak widać zrozumiał, że nieznajomy może kierować się do kościoła, by się po prostu pomodlić.- No - dodał - z wyjątkiem Boga.- Szukam pewnego kapłana - powiedział Jack.Chłopak pociągnął nosem.- Ojciec Dermot, jego panu trzeba.Ale dziś go tu nie ma.- Szukałem ojca Bella.- Ojca Bella? Nigdy nie słyszałem o żadnym ojcu Bellu.Pan na pewno trafił do właściwego kościoła? Jack kiwnął głową.- Ojciec Bell był tutaj księdzem dawno przed wojną.- Mój tata był na wojnie.Czwarty Pułk Piechoty Morskiej.- Miałem na myśli wojnę, która była przed tą wojną.- Hę? - zapytał oszołomiony chłopiec, marszcząc nos.W tym momencie pojawił się okrągłogłowy mężczyzna w wytłuszczonym kombinezonie, wycierając dłonie w kawał porwanej szmaty.- Hej, co się stało z moją kawą, krostowaty? - zapytał.Popatrzył na Jacka i rzucił: - Dzień dobry.- Zapomniałem - odparł chłopiec.- On zapomniał - pożalił się okrągłogłowy.- Zapomniałby, gdzie ma pieprzony tyłek, gdyby jego ciało nie zginało się w połowie.Chłopak zniknął w dyżurce.- Szukam księdza - powiedział Jack - który był kiedyś tutaj, u Świętego Ignacego.Zastanawiam się, czy mógł pan o nim słyszeć.Ojciec Bell.- Oczywiście - odparł bez wahania okrągłogłowy.- Znam ojca Bella.- Żyje jeszcze?- Oczywiście.Teraz mieszka tam, w Green Bay, w jednym z tych domów dla obywateli w złotym wieku.Jego córka Hilda przyjaźni się z moją żoną, wymieniają przepisy kuchenne.- Jego córka? - zapytał Jack.- Oczywiście.Rzucił księdzowanie, całe lata nim go poznałem.Ale wszystko jedno, i tak wciąż go nazywają ojcem Bellem.Jakby takie przezwisko, wie pan.Albo jak wychodzi się z wojska, ludzie nadal nazywają cię pułkownikiem.- Przerwał, by rozedrzeć się na całe gardło: - Ile czasu ci potrzeba na zrobienie jednego pieprzonego kubka kawy? Co ty, u diabła, robisz, hodujesz krzewy kawowe?! - Skończył wycierać ręce, zmiął szmatę w kulę i cisnął ją z imponującą dokładnością do kubła na śmiecie po przeciwnej stronie dziedzińca.- Ta pieprzona pogoda, czy człowiek nie ma ochoty, żeby się zabić? Jack odezwał się z wahaniem:- Córka ojca Bella.czy może mi pan powiedzieć, gdzie ona mieszka?Okrągłogłowy chwycił go z całej siły za ramię.- Pojedzie pan tędy prosto, aż dojedzie pan do pierwszego zakrętu na prawo.Zakręci pan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]