Podobne
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (SCAN dal 1129)
- Robinson Spider i Jeanne Gwiezdny taniec
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (2)
- Jan Chryzostom Pasek Pamietniki (2)
- Carroll Jonathan Calujac ul (2)
- Terry Pratchett Ciemna strona slonca
- Kos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza huny
- IGRZYSKA ÂŚMIERCI 02 W pierÂścieniu ognia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- adam0012.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciągnął on siędosyć daleko w głąb wyspy, przechodząc to przez lasy, to znowu przez ładne łąki i równiny.W niektórych miejscach pędził z szumem, w innych płynął bardzo wolno i rozlewał się wróżnej wielkości jeziorka.Obydwa brzegi okrywała bujna roślinność.Napotkałem dziki tytoń,ale krzew ten na nic mi się przydać nie mógł.Znużony drogą, uszedłszy przeszło dwie mile,przenocowałem na drzewie.Na drugi dzień wszedłem w obszerne lasy, których olbrzymie drzewa zasłaniały mi niebo.Cisza tu panowała niezmierna.Zdawało się, że wszystkie zwierzęta pierzchły z tej posępnej igłuchej puszczy.Lękałem się napotkać jadowite węże, zwykle w takich miejscach przebywa-jące, na szczęście jednak nie widziałem ich wcale.Spiesznie, o ile można, przebywałem las, ażeby jak najprędzej wydostać się na pole.Pozalasem ciągnęła się piękna dolina, z północy dotykająca boru.Od wschodu i zachodu otaczałyją wzgórza skaliste, od południa zasłaniały znacznej wysokości góry.Długość jej mogła wy-nosić milę, szerokość nieco więcej niż pół mili angielskiej.Pyszna zieloność trawy, zaścielającej dolinę nadobnym kobiercem, nadzwyczajnie mię za-chwyciła.Tu i ówdzie rosły gaiki palm kokosowych, urozmaicając okolicę, z boku zaś błękit-na wstęga czystej jak kryształ rzeczki dopełniała piękności tego miłego ustronia.Dodajmy do55tego, że góry, zasłaniające je od południa, łagodziły skwar klimatu, nie dopuszczając gorące-go wiatru.Pół dnia przepędziłem w tym miejscu, zwiedzając we wszystkich kierunkach rozkosznądolinę.Zdawało mi się, że jestem w jakimś przepysznym ogrodzie.Dlaczegóż nie znalazłemjej zaraz po moim przybyciu na wyspę i nie obrałem tutaj mieszkania!Zachwycenie moje jeszcze się powiększyło, gdy w jednym miejscu znalazłem dużo dzi-kich melonów.Były one wprawdzie kwaskowate, ale przez przesadzanie i pielęgnowanie mo-gły nabrać właściwego i przyjemnego smaku.Urwałem parę i wrzuciłem do kosza.Noc przepędziłem na stromej skale, zabezpieczającej mnie od napadu drapieżnych zwie-rząt.Lecz powiedziawszy prawdę, nie bałem się ich zupełnie, bo nie widziałem dotąd ani jed-nego.Nazajutrz zamiast iść dalej, zacząłem się namyślać, czy by nie lepiej było przenieść się tu-taj ze wszystkimi bogactwami.Ale zastanowienie, iż stąd morza wcale nie widać, nakłoniłomnie do pozostania przy moim warownym zamku.Tutaj bowiem, mieszkając lat kilkanaście,nie ujrzałbym pewnie okrętu, mogącego wybawić mnie z wyspy.Jednakże po długiej rozwadze przyszło mi na myśl zrobić tutaj letnie mieszkanie i czasami,dla urozmaicenia, bawić czas niejaki.Mają królowie letnie rezydencje, magnaci wille, dlacze-góż byś ty, panie Robinsonie, jedyny władco tej pięknej wyspy nie miał sobie założyć letnie-go pałacu?Nie zwłócząc długo, wziąłem się do ścinania bambusów, a nagromadziwszy potrzebnąilość materiału, zbudowałem chatkę podobną nieco do zagrody, dla kóz zrobionej.%7łerdkibambusowe wkopywałem w ziemię, o trzy centymetry jedna od drugiej w czworobok.Zcianyprzeplatałem chrustem, a dach pokryłem liściem kokosowym.Ażeby zaś kozy albo inne zwie-rzęta nie dostały się do mej chaty, ogrodziłem ją parkanem z żerdek.Robota ta zabrała miblisko dwa tygodnie.Wielki był czas do powrotu.Co też tam biedne moje kozy porabiają.Może im siana niestarczyło i pozdychały z głodu.Myśl ta dreszczem mię przeniknęła.Porzuciłem więc czarow-ną dolinę i puściłem się ku domowi.Przed odejściem jednak, na wzgórzu, z którego było wi-dać morze, ułożyłem stos kamieni jako znak dokąd na wycieczce zaszedłem, ażebym pózniejmógł rozpoznać to miejsce, jeżeli z innej strony zapuszczę się na wędrówkę po wyspie.Zaledwie wszedłem do lasu, gdy niebo zachmurzyło się i deszcz zaczął padać.Przez trzygodziny przeszło siedziałem we wnętrzu wypróchniałego drzewa, chroniąc się przed burzą.Ale i przez ten czas nie próżnowałem, zbierając próchno drzewa, obficie tu się znajdujące, amogące mi posłużyć do rozniecenia ognia.Po ustaniu deszczu, opuściwszy mą kryjówkę, znalazłem się w bardzo przykrym położe-niu.Słońce ukryło się za chmurami, a ja zupełnie zapomniałem, w którą stronę iść należy, anirozpoznać nie mogłem, skąd przyszedłem.Trzeba było puścić się na los szczęścia.Kilka go-dzin przeszło na daremnym błąkaniu się po lesie.Nareszcie się ściemniło, i musiałem znowuna drzewie szukać noclegu.To mię zaniepokoiło niezmiernie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]