Podobne
- Strona startowa
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 2 Korzystaj z nocy
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.1 (SCAN dal 90
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi
- Smith Martin Cruz Skrzydla nocy
- M. Weis, T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Weis M., T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Choderlos De Laclos Niebezpieczne zwiazki (2)
- Ziemkiewicz Rafal A Czerwone dywany odmierzony krok (3)
- Matywiecki Piotr Twarz Tuwima
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odrzucił stalaktyt i wyciągnął się aby jej dotknąć.Delikatnie zerwał koronę z zaskorupiałego czoła.- Panie! Twoje dzieci potrzebują.Przerażająca lawina kości i kłów.Szablozębny wyskoczył z ciemności.Niwecząc ciszę swym zabójczym rykiem, nieoczekiwanie rzucił się na plecy giganta.Zaskoczony Dwassllir obrócił się w ostatniej chwili, tak że połowicznie uniknął silnego uderzenia.Przeciwnicy znaleźli się na podłodze naprzeciw tronu.Szczęki zacisnęły się na ramieniu Dwassllira.Tygrys zagrabił z furią jego plecy.Pazury głęboko rozcięły ciało.Kane podbiegł szybko - błysnęło ostrze miecza.Ale jego ruchy były niezdarne i kot natychmiast odrzucił go swoją łapą.Kane poczuł ociężałość.Potrząsnął mętną głową, aby dojść do siebie.Klęcząc, Dwassllir wył z bólu.Swoimi wielkimi rękoma rozpaczliwie usuwał mordercze pazury.Jego dłoń natrafiła na pochodnię.Olbrzym rozpoznał ją natychmiast i grzmotnął palącym się końcem w twarz potwora.Przypalony oślepiającym żarem, Szablozębny popuścił śmiertelny uścisk z wściekłym wrzaskiem.Karzące kopnięcie giganta odrzuciło ich od siebie.Z zakrwawionego żołądka kota kopciło się.Purpurowa ciecz trysnęła z głęboko zranionego ramienia giganta.Stań ze mną twarzą w twarz, tygrysie - dziko ryczał Dwassllir.- Chowasz się w ciemnościach, skradasz tchórzliwie! Ośmielisz się zaatakować swego pana z przodu?Gdy tygrys sprężył się do skoku, Dwassllir również wyskoczył da góry, wywijając zranioną lewą ręką.w której trzymał pochodnię.Chwycili się mocno w powietrzu.Pieczara wydawała się drżeć od zderzenia dwóch ogromnych cielsk.Przewracali się złączeni, podczas gdy Kane na chwiejących się nogach próbował odzyskać równowagę.Gigant walczył z zaciętością, odpierając okropne pazury.Sd~rkręcał większe cielsko Szablozębnego.Monstrualne szczęki gryzły pustkę, ale ostre pazury wycinały okropne rany na ciele giganta.Dwassllir użył całej swej siły, by zamknąć głowę kota w uścisku.Wrzeszczał jak s, ulany.Klął z bólu.Z furią złapał zębami ucho bestii i złośliwie się śmiejąc, odgryzł kawałek.Futro zalała czerwona posoka.Ciągle wyjąc i szydząc, intonował fragmenty starych wierszy - sag jego rasy - i tłukł łbem bestii o kamień.Usiadł na kocie okrakiem.- Teraz zginiesz, tygrysie - zaryczał.- Zginiesz z rąk swego pana!Wbił kolana w żebra stworzenia i ścisnął piętami jego brzuch.Bestia próbowała się wywinąć, zrzucić go, ale nie było to takie proste.Wielkie pięści zaplątały się w jej kłach.Gigant trzymał szczęki tygrysa daleko od siebie.Zwarł ramiona i pociągnął głową kota do tyłu; nozdrza zwierzęcia parsknęły ciężkim, sapiącym oddechem.Nie miał już sił atakować.Po raz pierwszy od wieków Szablozębny poczuł strach.Z naprężonych pleców giganta spływała krew.Nie mógł się nawet oprzeć.Bezlitośnie złamał kotu kręgosłup.Słychać było tytko ciche chrupnięcie, i przeciwnik został pokonany.Śmiejąc się, Dwassllir przekręcił głowę Szablozębnego.Splunął w jego umierające oczy.- Teraz korona Króla Brotemllaina! - zasapał.Zataczając się, odszedł od poskręcanego ciała.Zachwiał się, ale pozostał wyprostowany.Miał postrzępione ubranie - brudne i lepkie.Z obszernych ran tryskała krew.Wisiały na nim postrzępione kawałki mięsa, a gdy się poruszał, błyszczały pożółkłe kości.Doszedł do tronu, jęknął i upadł na plecy.Kane doszedł do siebie na tyle, aby podejść i klęknąć przy lezącym gigancie.Jego zręczne ręce odkryły inne rany.Szukał sposobu zatamowania jasnej krwi, tryskającej z zagłębień po kłach tygrysa – bez skutku.Kane był weteranem zbyt wielu bitew, żeby nie wiedzieć o śmiertelności ran giganta.Dwassllir uśmiechał się odważnie.Jego blada twarz była cała spryskana krwią.- W ten sposób moi przodkowie pokonywali olbrzymie bestie, Kane.- Żaden gigant nie zwyciężył tak potwora - przysięgał Kane.- Żaden nie zabił tak olbrzymiej bestii gołymi rękoma.Olbrzym słabo wzruszył ramionami.- Wcale tak nie myślisz, odważniaku.Znasz opowieści o naszej rasie a one są prawdziwe.Teraz wiem o tym na pewno.Ogień i Lód.To były bohaterskie dni.Kane rozejrzał się po pieczarze.Zgiął się, aby podnieść leżący krąg ze złota.Rubiny migotały jak krew Dwassllira.Korona bardzo ciążyła Kane'owi.I chociaż trzymał w swych rękach fortunę, nie pragnął już więcej skarbu Króla Brotemllaina.- Jest teraz twoja - wymamrotał, wkładając koronę na pochylone czoło Dwassllira
[ Pobierz całość w formacie PDF ]