Podobne
- Strona startowa
- Hobb Skrytobójca 3 Wyprawa Skrytobójcy
- Tolkien J R R Drzewo i Lisc oraz Mythopoeia
- Tolkien J.R.R Rudy Dzil i Jego Pies
- 5105
- Lackey Mercedes Obietnica Magii (2)
- Silverberg Robert Oblicza Wod
- Witajcie w Ciężkich Czasach Edgar Laurence Doctorow
- Weber Dav
- e95 Blawatska GlosMilczenia
- AutoCad 2005 PL podrecznik uzytkownika
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- prymasek.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tąwizją w oczach Frodo się zbudził.Tom gwizdał jak drzewo pełne ptactwa, słońceświeciło już nad wzgórzem i skośne promienie wpadały przez otwarte okno.Nadworze wszystko było zielone i złociste.Po śniadaniu, które hobbici znów zjedli sami, zaczęli się przygotowywać dopożegnania, z ciężkim sercem, o ile serce mogło być ciężkie w tak cudny ranek:świeży, jasny, czysty pod zmytym przez deszcz jesiennym niebem z przezroczy-stego błękitu.Chłodny podmuch ciągnął od północo-zachodu.Stateczne kucykiniemal się rozbrykały, prychając i drepcąc niespokojnie.Tom wyszedł z domu,pomachał kapeluszem, zatańczył na progu, nakłaniając hobbitów, żeby ruszaliw drogę co żywo.Pojechali ścieżką, odbiegającą zza domu skosem ku północnemu krańcowigrzebienia, pod którym tuliła się siedziba Toma Bombadila.Zeskoczyli z siodeł,żeby wprowadzić kucyki na ostatni stromy stok, gdy nagle Frodo się zatrzymał. Złota Jagoda! krzyknął. Cudna pani w srebrze i zieleni! Nie poże-gnaliśmy się z nią, nie widzieliśmy jej od wczorajszego wieczora!Tak był zrozpaczony, że chciał zawrócić z drogi.Lecz w tej samej chwili do-biegł ich uszu czysty, perlisty głos.Przed nimi na grani stała Złota Jagoda i gestemwzywała ich ku sobie; rozpuszczone włosy lśniły i świeciły w słońcu.Tańczyła,a na zroszonej trawie u jej stóp światło migotało jak na wodzie.Spiesznie wbiegli na ostatnią stromiznę i bez tchu stanęli przed Złotą Jagodą.Skłonili się, lecz ona dała im znak ręką, żeby się obejrzeli wkoło.Spojrzeli więc zeszczytu na okolicę w blasku poranka.W czystym powietrzu otwierał się rozległywidok na świat, który był zasnuty mgłą i niewidzialny, kiedy patrzyli nań w Sta-rym Lesie z pagórka, teraz wyłaniającego się jasnozieloną kopułą znad ciemnych140drzew na zachodzie.W tej stronie teren falował lesistymi pasmami wzgórz, któ-re mieniły się, zielone, żółte i rude w słońcu, przesłaniając dolinę Brandywiny.Na południe, poza linią Wii, coś błyskało w oddali niby lustro; tam Brandywinaoplatała olbrzymią pętlą nizinę i odpływała w kraj nie znany hobbitom.Na północciągnęła się równina szara, zielona i brunatna, przecięta tu i ówdzie garbami, i roz-pływała się na widnokręgu w bezkształtną, ciemną plamę.Od wschodu wyżynaKurhanów piętrzyła łańcuchy wzgórz jedne za drugimi, kryjąc przed wzrokiemhobbitów zagadkę dalszego planu; ledwie odgadywali błękitniejący, odległy białyblask, stopiony z rąbkiem nieba, i domyślali się dalekich, wysokich gór.Wciągnęligłęboko w płuca powietrze z uczuciem, że jeden skok i kilka energicznych kro-ków zaprowadziłoby ich wszędzie, gdzie zechcą.Wydało im się małodusznościąkluczyć mozolnie postrzępionym skrajem wyżyny ku gościńcowi, skoro powin-ni raczej, wzorem wesołego Toma, w podskokach sadzić z pagórka na pagórekwprost ku górom.Złota Jagoda przywołała ich oczy i myśli do rzeczywistości. Jedzcie, mili goście! rzekła. Wytrwajcie w zamiarach! Kierujcie sięna północ, tak by wiatr mieć od lewej strony, i niech szczęście sprzyja wszystkimwaszym krokom.Spieszcie się, póki słońce świeci! Zwróciła się do Froda: Do widzenia, Przyjacielu Elfów, radosne to było spotkanie.Frodo nie znalazł odpowiedzi.Ukłonił się nisko, dosiadł wierzchowca i naczele przyjaciół ruszył z wolna łagodnym zboczem w dół.Dom Toma Bombadila,dolina i las zginęły im z oczu.Między zielonymi ścianami wzgórz było cieplej,a od murawy bił mocny, słodki zapach.Dotarłszy na dno trawiastej kotliny od-wrócili się i zobaczyli Złotą Jagodę, małą, smukłą sylwetkę na tle nieba, jak kwiatw słońcu; patrzała na odjeżdżających, wyciągała do nich ręce.Gdy się obejrze-li, zawołała raz jeszcze swoim czystym głosem, podniosła ramiona, obróciła sięi zniknęła za wzgórzem.Zcieżka wiła się dnem kotlinki, okrążała zielone podnóża stromego pagórkai zbiegała w następną, głębszą i szerszą dolinę, potem zaś wydostawała się nagrzbiety dalszych wzgórz, schodziła ich wydłużonym ramieniem w dół, oplatałastrome zbocza, pięła się na nowe szczyty, opadała w nowe wąwozy.Nie widzieliteż nigdzie drzew ani wody, była to kraina traw i niskiej, sprężystej darni, a ci-szę mącił tylko szept wiatru i od czasu do czasu samotny krzyk nieznanego pta-ka.Hobbici jechali naprzód, a tymczasem słońce podnosiło się na niebie i grzałomocno.Na każdym nowym grzbiecie witał ich słabszy niż na poprzednim powiewwiatru.Gdy popatrzyli z góry na zachód, wydało im się, że daleki las dymi, jakbywczorajszy deszcz parował z liści, korzeni i mchów.Cień zalegał teraz widno-krąg mrocznym wieńcem, nad którym kopuła nieba tkwiła niby błękitna czapka,gorąca i ciężka.Około południa znalezli się na wzgórzu, którego wierzchołek był szerokii spłaszczony, podobny do płytkiej miski o zielonych wypukłych brzegach.Powie-141trze stało tu nieruchome, a niebo wisiało jak gdyby tuż nad głowami.Wyjechali naprzeciwległą krawędz i spojrzeli ku północy.Otucha wstąpiła w ich serca, bo wy-dawało się oczywiste, że przebyli już więcej drogi, niż się spodziewali.Co prawdadalszy widok był teraz przymglony i zwodniczy, lecz niewątpliwie znajdowali sięjuż blisko granicy wydm.U ich stóp długa dolina ciągnęła się ku północy aż dobramy otwartej między dwoma stromymi grzbietami.Za nią, jak się zdawało, niebyło juz wzgórz.Patrząc wprost na północ dostrzegali niewyrazną czarną kreskę. To musi być linia drzew powiedział Merry znacząca gościniec.Nawschód od mostu drzewa ciągną się wzdłuż drogi przez wiele mil.Podobno zasa-dzono je w dawnych czasach. Wspaniale! rzekł Frodo. Jeżeli w ciągu popołudnia będziemy sięposuwali równie szybko jak od rana, wyjedziemy poza wzgórza przed zachodemsłońca i bez pośpiechu wyszukamy miejsce na nocleg.Lecz nim skończył mówić, zwrócił wzrok ku wschodowi i wtedy spostrzegł,że z tej strony wyższe wzgórza piętrzą się nad nimi, a każde uwieńczone zie-lonym kopcem; z niektórych też głazy sterczą w niebo jak wyszczerbione zębyz zielonych dziąseł.Zaniepokoili się tym widokiem, więc odwrócili od niego oczyi zeszli z krawędzi z powrotem w głąb miski.Tu na środku tkwił samotny wyso-ki głaz, a choć słońce świeciło wprost nad nim, o tej godzinie nie rzucał wcalecienia.Głaz był bezkształtny, a mimo to wymowny jak znak graniczny, jak palecwskazujący, a może bardziej jeszcze jak przestroga.Wędrowcy wszakże by-li głodni, a słońce w zenicie odpędzało wszelkie strachy, siedli więc, oparli sięplecami o wschodnią ścianę kamienia, wydobyli zapasy i pod gołym niebem zje-dli obiad, który mógł zadowolić najwybredniejsze nawet podniebienia.Jedzeniebowiem i napoje pochodziły z domu pod wzgórzem.Tom zaopatrzył ich sowiciew żywność na ten dzień.Kucyki rozjuczone błąkały się po trawie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]