Podobne
- Strona startowa
- Brian Herbert & Kevin J. Anderson Dune House Atreides
- The Career Survival Guide Dealing with Office Politics Brian OConnell
- D'Amato Brian Królestwo Słońca 01 1
- D'Amato Brian Królestwo Słońca 01 2
- Lumley Brian Nekroskop I (SCAN dal 1088)
- Rozdział 63
- Sandemo Margit Saga o Czarnoksiazniku Tom 7
- Psellos Michal Kronika
- Kass Fleisher The Bear River Massacre and the Making of History (2004)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To było dawno temu.Od tego czasu awansowałem.- Chodź z nami.- Zostanę tutaj i będę kurował zranioną nogę.Widzisz, Juli, zawsze mam coś na swoje usprawiedliwienie.- Podniósł kamień z podłogi i na ścianie wyrysował plan, objaśniając Juliemu trasę ucieczki.- To daleka droga.Musisz przejść pod górami Quzint.Wyjdziesz w końcu nie na północ, tylko na łaskawsze południe.Bądź zdrów i niech ci się szczęści.Napluł w dłoń, starł rysunek ze ściany, kamień odrzucił w kąt.Nie znajdując słów Juli.wziął starca w objęcia i uściskał, przygniótłszy mu do boków jego cienkie ramiona.- Wyruszamy natychmiast.Żegnaj.- Musisz zabić starucha, zabić natychmiast - odezwał się Usilk, z trudem wymawiając słowa.- Bo podniesie alarm, jak tylko odejdziemy.- Znam ojca i ufam mu.- On wykręci nam numer.- Mam gdzieś ciebie i te twoje zakichane numery, Usilk.Nie waż się tknąć ojca Sifansa.- Podniósł głos, gdyż Usilk ruszył naprzód.Juli ramieniem zagrodził mu drogę do starego kapłana.Usilk nadział się na ramię; lecz po krótkiej szarpaninie Juli odepchnął go, jak mógł najłagodniej.- Chodź, Usilk.skoro masz siłę do watki.Idziemy.- Zaczekaj.Widzę, że będę ci musiał zaufać, mnichu.Dowiedź swej szczerości i uwolnij mojego towarzysza.Nazywa się Skoraw, pracował ze mną przy stawie rybnym.Siedzi w celi sześćdziesiątej piątej.Ponadto ściągnij z Vakku pewną znaną mi osobę.Juli potarł brodę.- Nie będziesz mi rozkazywał - rzekł.Wszelka zwłoka oznaczała niebezpieczeństwo.Jednak widział, że konieczny jest jakiś gest pojednawczy wobec Usilka, jeśli mają się w ogóle dogadać.W planie Sifansa jedno było jasne: czeka ich niebezpieczna wyprawa.- Skoraw, zgoda.Pamiętam człowieka.Twój towarzysz z konspiracji?- Jeszcze próbujesz mnie przesłuchiwać?- W porządku.Ojcze, czy Usilk może zostać z tobą, dopóki nie wyciągnę tego Skorawa? Świetnie.A co to za facet z Vakku?Coś na kształt uśmiechu pojawiło się przez moment na zmasakrowanej twarzy Usilka.- Nie facet, kobieta.Moja kobieta, mnichu.Iskadora, królowa łucznictwa.Mieszka w Łęczyskach, na Dolnej.- Iskadora.tak, tak, znam ją.znałem kiedyś z widzenia.- Sprowadź ją.Ona i Skoraw są twardzi.Później zobaczymy, jak twardy jesteś ty, mnichu.Sifans pociągnął Juliego za rękaw i cichutko, niemal wtykając mu nos do ucha, powiedział:- Wybacz, zmieniłem zdanie.Boję się zostać sam na sam z tym głupim gburem.Proszę, weź go ze sobą.masz moje słowo, że nie wyjdę z tej izby.Nie puszczał jego ramienia.Juli klasnął w dłonie.- Doskonale.Idziemy razem, Usilk.Pokażę ci, gdzie możesz ukraść habit.Przebierzesz się, pójdziesz po Skorawa.Ja zejdę do Vakku po twoją Iskadorę.Spotkamy się w środku Obory, przy rozwidleniu dwóch korytarzy, żebyśmy mogli uciekać, gdyby zaszła konieczność.Jeśli ty i Skoraw nie przybędziecie, rozumiem, że wpadliście, i odchodzę bez was.Jasne?Usilk chrząknął.- Czy jasne?- Tak, ruszajmy.Wyruszyli.Z azylu maleńkiej izdebki Sifansa wyszli w gęsty mrok korytarza.Juli prowadził, wodząc palcami po ściennym ornamencie, w podnieceniu zapomniawszy nawet pożegnać swego starego mistrza.Pannowalczycy byli naówczas praktycznymi ludźmi.Nie myśleli za wiele, a jeśli już, to o napełnieniu brzucha.Znajdowali jednak swoistą namiastkę życia duchowego w przypowieściach snutych od czasu do czasu przez bajarzy.Koło strażnic przed wielką bramą, po drodze do tarasów Rynku, wędrowiec mijał drzewa - nieliczne i skarlałe, ale najprawdziwsze zielone drzewa.Wysoko je tu ceniono, i bardzo słusznie, ponieważ stanowiły rzadkość, jak i dlatego, że sezonowo rodziły pomarszczone orzechy zwane dekarzami.Żadne z drzew nie dawało plonu co roku, zawsze jednak kilka dekarzy wisiało w sezonie na czubkach gałązek któregoś drzewa.Dekarze w większości były robaczywe, toteż dzieciarnia i panny z Vakku, Grobli i Turmy zjadały robaki wraz z miąższem.Czasami robaki zdychały po rozłupaniu orzecha.Któraś powiastka głosiła, że robaki umierają z osłupienia.Wierzyły one, że jądro orzecha stanowi ich cały świat, zaś karbowana łupina dokoła to jest ich niebo.Nagle któregoś dnia świat zostaje rozłupany.Z przerażeniem widzą, że poza ich światem istnieje przeogromny wszechświat, ważniejszy i jaśniejszy pod każdym względem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]