Podobne
- Strona startowa
- Ks. Adam Skwarczyński PORADY DUSZPASTERZA (Niezbędnik w trudnych sytuacjach)
- Wisniewski Snerg Adam Wedlug Lotra
- Wisniewski Snerg Adam Wedlug Lotre
- YG.Siostry.Ksiezyca.Tom.4.Dragon.Wytch
- London Jack Ksiezycowa Dolina (SCAN dal 936
- Norton Andre Ksiezyc trzech pierscieni (SCAN
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca (SCAN dal 724)
- YG.Siostry.Ksiezyca.Tom.5.Night.Huntress
- Alfred Musset SpowiedÂź dziecięcia wieku
- Dzieła ÂŚw. Jan od Krzyża(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mieszaniec.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Takiego pecha mam tylko ja - zakończył.- Nikt inny, tylko ja.Gdybym go wtedy złapał, to bym go chyba zadusił.- Ja ci powiem, mój Andrzejku - rzekła przekornie Marysia - że ty masz szczęście, nie pecha.Dowiedziałam się zupełnie przypadkowo, gdzie ukrywa się Smyga.Spojrzał na nią z niedowierzaniem.- Chyba w piekle.- Niedaleko piekła, w Nogradveröce - zakpiła.- Nie nabijaj się ze mnie.- Mówię zupełnie poważnie.- Skąd wiesz?- Miałeś wyjątkowe szczęście.Spotkałam dzisiaj na placu Kalwina Stasia Surowieckiego.Znasz go, syn lekarza z Komitetu.Poszliśmy na kawę.Wspomniał zupełnie przypadkowo, że u jego ojca w Nogradveröce ukrywa się major Smyga.- To znaczy, że on nie mieszkał u tamtej na Martonhegyi?- To znaczy, że mieszkał tam jakiś czas, a potem przeniósł się z Budapesztu.- Mam nadzieję, że Stasiowi nie wspominałaś o mnie?- Roztrąbiłam na całe miasto, że pan Andrzej wrócił do Budapesztu.- Wciąż żartujesz, a to przecież cholernie poważne sprawy.Boję się, żeby go nie spłoszyć.Chociaż to dzisiejsze spotkanie.- przygryzł ze złością wargę.Potem machnął desperacko ręką: - W każdym razie jestem już na jego tropie i nie wypuszczę go tak łatwo.Mówisz, że on mieszka w Nogradveröce.Gdzie to jest?- Dwadzieścia kilka kilometrów od Budapesztu, naprzeciw Wyszogrodu.Jedzie się z Dworca Zachodniego.Mam dokładny adres.- Wyciągnęła z leżącej na stoliku torebki mały notatnik i przeczytała głośno: - Nogradveröce, ulica Szölö pięć.To willa położona wśród winnic.Podobno jest tam bardzo ładnie.- Nie wybieram się na weekend.- Jesteś straszliwie rozdrażniony i zaczynasz być nieznośny - starała się żartować.- Trudno.Na moim miejscu nie miałabyś lepszego humoru.Zmieniłeś się bardzo.Andrzej westchnął.- Przepraszam cię.To nerwy.Zdaje mi się, że tracę grunt.Coś mnie niepokoi, coś drażni.- Nic dziwnego.Miałeś takie okropne przejścia.- Jakoś to minie.Żebym tylko go złapał.- Przetarł dłonią czoło i po chwili zapytał: - O której odjeżdża pociąg do Nogradveröce?- To linia podmiejska.Pociągi kursują dość często.Ale chyba nie pojedziesz tam dzisiaj?Andrzej uśmiechnął się przekornie.- Właśnie mam zamiar jechać zaraz na Dworzec Zachodni.8Stacja kolejowa leżała w dole.Tonęła w wielkich kasztanach i topolach, ginęła w ich głębokim cieniu.Wyżej były winnice.Całe zbocza winnic, soczystych o tej porze roku jasną zielenią, przetykanych drzewami morw i akacji.Droga pięła się lekko w górę wśród małych domków, starannie utrzymanych ogrodów i kęp osypanych białym kwieciem akacji.Napełniały one rozgrzane powietrze mdłą, słodkawą wonią.W dole, w promieniach zachodzącego słońca, jarzył się Dunaj.Daleko, za Nagymaros, mały holownik, pykając błękitnawym dymkiem, ciągnął kilka załadowanych barek.A jeszcze dalej, na wysokim wzniesieniu rysowały się ruiny wyszogrodzkiego zamku.- Gdzie tu ulica Szölö? - zapytał małego brzdąca, toczącego przed sobą żelazną obręcz.Chłopiec miał śniadą, pucołowatą gębę, jak z obrazów Murilla, i uśmiechnął się łobuzersko.- To niedaleko.Druga ulica na prawo.O tam, gdzie ta wielka topola.Wysoka włoska topola pięła się ku niebu.Uliczka była wąska l niebrukowana.Wspinała się prosto na wzgórze, ku winnicom.Buty grzęzły miękko w nagrzanym pyle.A z topoli sypał się srebrzysty puch, jak śnieg.Połyskiwał na soczystej trawie.Dalej ciągnął się mur - stary, omszały, wykruszony.Owinięty w bluszcz i dzikie wino, zdawał się wyrastać prosto z ziemi jak zielona ściana.A dalej stara brama z drewnianą tabliczką, na której widniał stary już napis: Szölö utca 5.- To tutaj! - Andrzej zatrzymał się.Przez otwartą bramę widać było niski, parterowy budynek, który przypominał raczej solidny chłopski dom niż willę.Wrastał mocno w ziemię omszałą podmurówką, tonął w gąszczu starych morelowych drzew.Z boku stała, nakryta daszkiem z gontów, studnia.Z daleka wyglądała jak olbrzymi grzyb wyrastający na skraju winnicy.Bo opodal, aż po przechył łagodnego wzgórza, ciągnęła się wielka winnica.W łagodnym słońcu bieliły się rzędy palików, podobnych do szpilek powbijanych w szmaragdowy jedwab."Ładne miejsce znalazł sobie pan major - kpił w myślach.- Jeżeli go tutaj zastanę, to chyba teraz mi nie ucieknie." Gdy zbliżał się do małej werandy, z boku, pod rozłożystym drzewem morelowym ujrzał mężczyznę odpoczywającego na leżaku.Po siwej, bujnej czuprynie i okrągłej, dobrodusznej twarzy poznał doktora Surowieckiego.Doktor, pogrążony w lekturze gazety, nie spostrzegł przybysza.- Dzień dobry, panie doktorze - przywitał go Andrzej z daleka.Doktor z wolna odłożył gazetę i zsunął okulary na czoło.Chwilę przypatrywał się Andrzejowi, potem uniósł się z leżaka i witał Andrzeja wylewnie:- Dzień dobry panu.Skądże pan tutaj się zjawił? Słyszałem, że pan dawno już w kraju, a tymczasem.Jakże mi miło pana zobaczyć.- Ujął mocno dłoń Andrzeja i potrząsał nią długo i zamaszyście.Znali się od pierwszych miesięcy okupacji.Doktor, jako lekarz Komitetu, opiekował się również kurierami.Stąd ta jego serdeczność dla Andrzeja.Teraz, trzymając jego rękę w dużych, miękkich dłoniach, spoglądał na Andrzeja niemal z ojcowskim rozrzewnieniem.Ale po chwili, gdy minęło pierwsze radosne zdziwienie, na twarzy doktora pojawiła się troska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]