Podobne
- Strona startowa
- Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. I
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Jones James Stad do wiecznosci
- Gould Judith Piękne i bogate(1)
- Golding William Wieza (2)
- Dołęga Mostowicz Tadeusz Znachor. Profesor Wilczur
- Lewis Wallace Ben Hur
- Quinnell A J Mahdi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wiolkaszka.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeważnie Niemcy, trochę Słowian, trochę Francuzów.Panował gwarpomieszanych języków europejskich jak zawsze miły dla ucha.Przy fontannie zobaczyliśmy sporo młodzieży.Większość siedziała na bruku,były dwie gitary.Zpiewali stare piosenki niemieckie, sentymentalne, melodyjne,bardzo dalekie od hałaśliwych produkcji hippisów.W Niemczech oczywiście teżsą hippisi, ale Friedheim nie leży na ich trasie, taka sceneria raczej do nich nieprzemawia.Staliśmy w mroku, Joan i ja, słuchając bez słowa.Komentarze były tu zby-teczne.Wystarczyło, że zatrzymaliśmy się oboje, żeby tych piosenek posłuchać.W końcu przecież ruszyliśmy stamtąd powoli.Nagle wyłonił się jakiś mężczyznaz ciemniejszych mroków za nami.Poznałem, że to Jan, kiedy przebiegał przezszeroką smugę księżycowej poświaty.Zobaczyłem go tylko z boku, był w bia-122łej koszuli bez rękawów, w białych spodniach, urodziwy i pełen wdzięku.W tejsrebrnej poświacie przypominał uroczy posąg Puka w Szekspirowskiej BiblioteceFolgera w Waszyngtonie.Ale nie kojarzyłem go sobie z Pukiem.Jeszcze dwielinijki z wiersza Elizabeth Barrett Browning przypląsały w takt muzyki swej wła-snej, dwie tylko linijki wyrwane z kontekstu, chyba jednak mówiące wszystko, copowinny powiedzieć:Na pół zwierzęciem jest wielki bóg Pan,Wprost pośmiewiskiem, gdy siedzi nad rzeką.Spojrzałem na Joan.Patrzyła przed siebie i jeśli nawet zobaczyła apostoła Ja-na, niczym tego nie okazywała.Przeszliśmy już ze trzydzieści czy czterdzieścikroków, kiedy przerwała milczenie, mówiąc zagadkowo, bez związku z czymkol-wiek, co widzieliśmy czy robiliśmy dotąd. Mężczyzna o mentalności dziecka to przerażające, straszne powiedzia-ła. Niewiarygodne.Nigdy bym nie uwierzyła. i urwała.Czekałem, żeby rozwinęła temat, ale na próżno.Zapytałem: Jak to? Mniejsza o to.Nawet myśleć o tym nie chcę.Zostawiliśmy miasteczko za sobą.Zpiewów prawie nie słyszeliśmy, ale wśródciszy nocy jeszcze dolatywał z daleka ich rytm.Księżyc siał obficie srebrzystąpoświatę, tak że nie tworzyły się desenie na ziemi.Weszliśmy na pastwisko i za-trzymaliśmy się tam, gdzie narysowałem moją krowę.Friedheim leżało poniżej nas i było jak gwiazda, nie taka wyrazna, czysta pię-cioramienna gwiazda jak w blasku dnia, a przecież nadal pomimo nierównomier-ności świateł niezaprzeczalna.Skupienie ich na skrajach, zanik gdzie indziej wy-twarzały wrażenie rozlania czy też gwiazdy raczej opasłej.Ale dla Joan ta gwiaz-da była piękna, była właśnie tym, co ona chciała widzieć.W milczeniu patrzyładziewczyna na ten mglisty układ świateł, który księżyc zalewał srebrzystością. Cieszę się, że tu przyszłam powiedziała. Dziękuję, że pan mnie przy-prowadził.Za wspólną nie wyrażoną zgodą doszliśmy na skraj łąki do na pół wkopanegow ziemię płaskiego głazu.Na prawo od nas stały cztery drzewa tak, jakby pełniłystraż, miasteczko rozciągało się w dole na lewo.Z tego miejsca nie widzieliśmyzarysu gwiazdy, ale za to było coś czarownego w widoku całej tej doliny małegomiasteczka i tego długiego srebrnego od poświaty zbocza.Uświadomiłem sobie dominujące obecność Joan Terrill nie odczuwałemtak obecności żadnej kobiety już od dawna.Ona splotła ręce na kolana i kołysałasię lekko.Włosy jej były matową ciemnoczerwoną aureolą. Czuł się pan kiedy samotny? zapytała. Wiele razy.Często.123 Ludzie są samotni rozmaicie.Tego jestem pewna.Pan był żonaty.Małżeń-stwo to jest lekarstwo na samotność.Zastanawiam się, czy ktoś znów tak samojak przedtem bywa kiedykolwiek samotny, jeżeli już raz znajdzie lekarstwo na to. Małżeństwo nie jest lekarstwem na samotność. Ależ z pewnością jest. Nie. Może rozwód zmienia wszystko.Przynajmniej trochę.Nie mogę sobie wy-obrazić rozwodu.Rozcięcie więzi łączącej dwoje ludzi.Tak nie powinno być.Czypan widuje się ze swoją żoną? Ze swoją byłą żoną? Ona nie żyje. Och, nie wiedziałam.Nie poruszyłabym tego tematu. Nie szkodzi.Rozcięcie, o którym pani powiedziała, jest czymś bardzo kon-kretnym, konkretniejszym czasami niż samo małżeństwo.Bo małżeństwo zawieraw sobie samotność nie nazwaną, każde małżeństwo.Zaręczam pani. Ale nie prawdziwą samotność. Owszem.Prawdziwą.Potrząsnęła głową. Nie wierzę.Pan jest artystą.Może życie artysty nie jest aż tak pełne wrażeń,jak się wydaje, ale pan na pewno zna mnóstwo ludzi. Marzycielka z pani.Człowiek z pędzlem w ręce, siedzący przed płótnem,jest najsamotniejszym człowiekiem na świecie.Odtrutką na samotność jest dziele-nie się z kimś swoimi doznaniami.A kto może dzielić to, co się dzieje w psychicemalarza? Kto może dzielić to tropienie linii, to równoważenie kolorów, wszystko,co on usiłuje robić? Z pewnością pan prowadzi dziwne życie powiedziała. Nie dziwniejsze niż ktokolwiek inny.Ale co z panią i tym pani uczuciemsamotności? Jest pani ponętną dziewczyną.Mężczyzni szaleliby za taką.Ma paniciekawą pracę.Skąd w życiu pani ten niedosyt, ta samotność?Kołysała się powoli, patrząc w dolinę.Jakiś duży ptak nocny przeleciał niskoobok niej i zniknął w cieniu.Nie zwróciła na to uwagi. Może ja jestem tchórzliwa powiedziała czy może jakaś niewydarzo-na.Większość tych, którzy ofiarują mi swoje towarzystwo, to chamy albo pseu-dointelektualiści.A więc to byłaby raczej nędzna przygoda zamiast dzielenia cze-gokolwiek.Potrafiłabym stać się cząstką kogoś, to znaczy cząstką epizodu.Nie-dobrze to formułuję.Mnóstwo jest samotnych kobiet tylko dlatego, że my niechcemy płacić takiej ceny za to, żeby nie odczuwać samotności. Odwróciłagłowę.Oczy miała ogromne. Ja nie lituję się nad sobą powiedziała nieroztkliwiam się, gdyż to budzi we mnie pogardę.Po prostu rozważam to. Wiem.Rzeczywiście wiedziałem.Niewysłowione szukanie po omacku! Niepokój,który nie znajduje ujścia! Sięganie gdzieś po coś, czego nie ma i czego wiedzia-124łem to świetnie przecież nie było, zanim się tam sięgnęło.Niedostatecznośćchwilowego towarzyszenia i pustka własnej jazni! Znałem to wszystko przecież,wszystko!Wydawało mi się, że Joan Terrill płynie gdzieś przede mną twór tej no-cy, poświaty księżycowej, rozmowy, nastroju, który prawdopodobnie tamci daw-ni bogowie znali, jeszcze zanim istniało na świecie jakieś miasteczko Friedhe-im.Wyciągnąłem ręce po nią nieomal bezwiednie i kiedy objąłem ją, była jużciepłem, jedwabistością, cudem.Wykrzyknęła przerażona i zaczęła szamotać sięsłabo.I raptem uległa mi w pierwszym długim pocałunku i całowała mnie tak,jak ja całowałem ją.Odwieczne szaleństwo, zawsze nowe, któż może rozumowaćwtedy.Stoczyliśmy się z tego naszego głazu na miękką trawę.Ona mi się nie opierała,ale patrzyłem na jej twarz, zobaczyłem lęk i coś jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]