Podobne
- Strona startowa
- Michael Judith cieżki kłamstwa 01 cieżki kłamstwa
- McNaught Judith 01 Raj
- Michael Judith cieżki kłamstwa
- Judith McNaught Raj
- McNaught Judith Raj
- Judith McNaught Doskonałoć
- Wojna i pokoj t.3 i 4 Tolstoj
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Norton Andre Magiczny kamien
- Bahdaj Adam Trzecia granica
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pero.xlx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leonardy to nie Picassy, prawie nigdy nie idą pod młotek.O ile sobie przypominam, ostatni taki przypadek miał miejsce, kiedyBasia Johnson.- Tak, tak, wiem - przerwał rozdrażniony i westchnął.- Proszę panią,pani Turner - dodał miękko - niech pani spełni moje życzenie.Niechpani spróbuje.Kenzie uniosła ramiona w górę.- No właśnie, proszę pana.Ja nie wiem! Mogę tylko snuć domysły, anawet wtedy musiałabym najpierw ocenić ich jakość, autentyczność istan.A żeby to zrobić, musiałabym je osobiście zobaczyć.- Zakładam, że pan Li powiedział pani, iż zarząd powierniczy każenam się zmierzyć z Christie's i Sotheby's?- Tak.- Wygląda na to, ze żądają podjęcia natychmiastowej decyzji.-Podniósł do góry obydwie ręce dłońmi na zewnątrz, żeby powstrzymaćjej protesty.- Wiem, wiem.To w najwyższym stopniu niezgodne z prze-pisami.Jednakowoż w świetle faktu, że są to szkice Leonarda.no cóż,musimy się nagiąć.Kenzie milczała.- Zarząd powierniczy żąda również od nas - i innych domów aukcyj-nych - zagwarantowania pewnej minimalnej ceny.Nie trzeba mówić, żewybiorą tego, czyja oferta będzie najwyższa.- Proszę mnie poprawić, jeżeli się mylę, ale.mamy tam wszystkiegorazem dwadzieścia cztery szkice?- Tak mi się wydaje.- Skinął krótko głową.- Tak.- Dobry Boże! To znaczy, że każdy z nich może być wart miliony!- I dokładnie właśnie dlatego liczę na panią, pani Turner.Nie może-my pozwolić, żeby taka okazja przeszła nam koło nosa.Chcę, żeby pole-ciała pani do Detroit natychmiast i jeżeli te szkice to rzeczywiście auten-tyk.- Załatwię sobie hotel - powiedziała Kenzie.- Ile mam czasu? Ty-dzień? Dwa?Fairey uśmiechnął się bez cienia wesołości.- Obawiam się, że kilka godzin.- Co! - Kenzie z niedowierzaniem wytrzeszczyła na niego oczy.-%7łartuje pan?- Gdybym tylko mógł.- Ależ to szaleństwo! Samo potwierdzenie autentyczności.- Wiem, pani Turner, proszę mi wierzyć, że wiem.Niemniej jednak,jeżeli chcemy się zająć tą sprzedażą, zmuszeni jesteśmy zagwarantowaćcenę.Kenzie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.- Mówiąc my - powiedziała ostrożnie - ma pan, o ile się orientuję,na myśli mnie? %7łe to ja będę musiała zdecydować?- Tak, pani Turner - potwierdził.- Będzie pani upoważniona do pod-jęcia tej decyzji.I to ja pójdę pod nóż, jeżeli cokolwiek się nie uda, pomyślała Kenzie.Fairey znowu postukał złożonymi palcami.- Tak więc, jeżeli to autentyki i jeżeli są w dobrym stanie, musimyustalić, jaką kwotę uznalibyśmy za godziwą gwarancję ceny.Taką, jaka -o ile dopisze nam szczęście - przewyższy gwarancję Christie's.i zwłasz-cza Sotheby's.Jakim cudem ja mam zgadnąć tę kwotę? Nawet tych cholernych szki-ców nie widziałam.A jeżeli to falsyfikaty?- Dziesięć milionów? - zapytał Fairey.- Dwadzieścia milionów? Wię-cej?Nigdy w życiu nie widziałam takiej sumy pieniędzy.Ile to by było pli-ków dwudziestodolarówek? Parę pełnych walizek.Pewnie ważyłyby ztonę.- Naturalnie musiałbym to uzgodnić z panem Goldsmithem - powie-dział Sheldon D.Fairey, sięgając po słuchawkę i wystukując numer tele-fonu komórkowego głównego udziałowca Burghleya.- Miejmy tylko na-dzieję, że uda nam się z nim skontaktować.Przecież spokojnie mógł wy-jechać do Timbuktu.%7łeby tylko wyjechał! Nic mnie nie obchodzi, może być w najgłębszej,najczarniejszej dziurze.na lądzie, morzu lub w powietrzu, gdziekol-wiek.żeby tylko był w jakimś miejscu, gdzie się go nie da odnalezć.* * *Akurat.Mieli Roberta A.Goldsmitha niemalże pod ręką.Chociaż ani Kenzie,ani Sheldon D.Fairey nic o tym nie wiedzieli, znajdował się bezpośred-nio nad nimi, w wynajętym mieszkaniu Bambi Parker na dwudziestymsiódmym piętrze Auction Towers.Leżał właśnie nagi na futrzanej kapie, a Bambi, jędrna i sprężystadzięki aerobikowi i różowa jak brzoskwinia z Georgii, klęczała jak po-kutnica między jego szeroko rozsuniętymi udami i po mistrzowsku wy-konywała swoją robotę.Starała się przy tym nic nie widzieć ani nie słyszeć - zamknęła oczy,żeby nie oglądać jego galaretowatego cielska; i starała się nie dopuszczaćdo świadomości nieustannie płynącej z jego ust obscenicznej litanii.Wy-konywała swe zajęcie w godny podziwu sposób, zwłaszcza jeżeliuwzględni się, że myślami była przy własnych planach:Jeden kutas jest całkiem podobny do drugiego.Będę udawała, że tennależy do Lexa Bugga i że jak się już dobrze rozgrzeje, to przeleci mnietak, że świat mi się skończy.Krótki ale potężny penis Roberta drgał, napinał się i robił się corazgrubszy.Dziś po południu umówiona jestem u Georgette Klinger.Może opróczmaseczki zafunduję sobie masaż.Astmatyczne pojękiwania Roberta rozlegały się coraz częściej i gło-śniej i czuła, jak zaczynają dygotać mu uda.A potem wejdę do Bendela i szarpnę się na jeden z tych wisiorów zżywicy i rafii.I w momencie, kiedy jego członek już gotów był do erupcji i kiedy po-czuła, że zaczyna nim wstrząsać mocny dreszcz.biip.biiip.biiip.zadzwonił telefon komórkowy.Bambi, która miała nadzieję, że doprowadzi Roberta do orgazmu ra-czej szybciej niż wolniej, zaczęła ssać go jeszcze silniej, ale odepchnął ją.Szlag by to! pomyślała.Teraz będę musiała zaczynać wszystko od sa-mego początku.- Ro.bert! - przysiadła na piętach i wydęła wargi.- Nie może tenpieprzony telefon sobie podzwonić?Idealne blond włosy miała rozczochrane, a twarz całą czerwoną, gdyżkrew napłynęła jej do głowy, kiedy pochylała się, żeby go wyssać.- Interesy najpierw, przyjemności potem - wychrypiał.- Przynieś mitelefon.Bambi się najeżyła.- Ro.- Telefon!- Och, dobrze już! - warknęła ze złością.Podniosła się z łóżka i poszła wyjąć aparat z kieszeni marynarki.Rzu-ciła go Robertowi, który nacisnął guzik send i stęknął:- Taaak.- Pan Goldsmith? Mówi Sheldon D.Fairey.- Co jest?- Pojawiła się pewna pilna sprawa i potrzebna mi jest pańska apro-bata.- No dobra.Tylko proszę się streszczać!Fairey zrobił, jak mu polecono, a Robert słuchał, od czasu do czasuwydając wymijające pomruki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]