Podobne
- Strona startowa
- Card Orson Scott Uczen Alvin
- Kass Fleisher The Bear River Massacre and the Making of History (2004)
- Masoneria czyzby papierowy tygr
- A Core Certification Study Guide
- dołęga mostowicz tadeusz pamiętnik pani hanki
- King Stephen Miasteczko Salem (3)
- Grisham John Czas zabijania
- 2014 konspekt rach finansowa
- Chandler Raymond Hiszpanska krew
- Harry Harrison Planeta Smierci 4 (rtf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- qup.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zazdrosny, znienawidził mnie i ciągle pokazywał mi zęby.Wzięła go na ręce, pokryłapieszczotami.Burczał.Nie dawał mi się dotknąć nawet.Wybiła go, uderzyła po różowymnosku.Biedactwo zmrużyło oczy, lizało jej ręce, lecz warczało wciąż z cicha rzucając namnie wściekłe spojrzenia.Uspokoił się wreszcie czując na sierści jej miękki, rozkosznypodbródek.Poszliśmy zwiedzić oranżerię. Czy pan jest w bardzo bliskich stosunkach z pann ą Murdstone? pytała Dora. Ko-chanie moje!Ostatnie słowa odnosiły się do pieska.Szczęśliwy! Wcale nie upewniłem. Nieznośne to stworzenie mówiła wydymając usteczka. Nie wiem, co było ojczul-kowi, gdy mi ją wybrał za towarzyszkę.Jak gdyby jej opieka była komu potrzebna! Cie-kawam, kto tu potrzebuje opieki! Nie ja pewno! Mam mego Jipa, to mi wystarczy.Prawda,Jipsiu, kochanie?Mrugnął leniwie, gdy całowała kudłatą jego główkę. Ojczulek nazywa ją zaufaną mą przyjaciółką.Oho, Jip, wiesz ty przecie, że to nie jest,nie może być prawdą.My z Jipsiem nie mamy zaufania do takich niezno śnych istot; my zJipsiem potrafimy sobie, gdy zechcemy, wybrać lepszych, prawdziwych, wiernych przyj a-ciół.Co, Jipsiu, kochanie, prawda?Jip zmarszczył nosek na znak zgody; co do mnie, ka żde jej słowo było nowym ogni-wem okalającego mi serce łańcucha. Smutno, Jipsiu, prawda ciągnęła wydymając usteczka że ponieważ nie mamy do-brej, kochanej mamy, musimy znosić i mieć ci ągle za plecami nieznośną tę pannę Murd-stone! Prawda, Jip! Jipsiu, mój kochany! Nie, nie lubimy jej i postaramy si ę znalezć sobietrochę szczęścia poza jej plecami.Dokuczamy nieznośnej tej babie! Wcale zadowalniać jejnie myślimy, prawda, Jipsiu!Gdyby to trwało jeszcze chwilę, nie wytrzymałbym i padłbym przed nią na kolana.Szczęściem byliśmy u wrót oranżerii.Była tam śliczna hodowla pelargonii.Przypatrywal i-śmy się im długo.Co chwila Dora zatrzymywała si ę śmiejąc się jak dziecko i zmuszającJipa do wąchania najpiękniejszych okazów.Jeśli nie wszyscy troje, to ja już najpewniejczułem się jak w raju.Po dziś dzień zapach pelargonii budzi we mnie na poły tkliwe, na217poły komiczne wrażenie i wywołuje wspomnienie kapelusza z niebieskimi wst ążkami, gę-stych pierścieni jasnych włosów i w szczupłych ramionach dziewcz ęcia pieszczonegokudłatego czarnego psiaka, wszystko to na tle jasnej zieleni i ró żnobarwnego kwiecia.Panna Murdstone szukała nas i tu znalazła.Podała Dorze do pocałowania zwi ędłe swe,pudrem przysypane policzki i biorąc ją pod ramię poprowadziła nas na śniadanie z miną ikrokiem, jak gdyby przewodniczyła pogrzebowi.Nie wiem już, ile wypiłem filiżanek herbaty, nalewała ją Dora, pamiętam tylko, żem piłniepomiarkowanie dużo, aż do zniszczenia całego mego nerwowego systemu, je ślibym wone dni bywał nerwowy.Poszliśmy do kościoła.W ławce panna Murdstone oddzieliłamnie od Dory, słyszałem jednak śpiew jej i czułem się w siódmym niebie.Kazanie mu-siało być na temat Dory, o niej tylko myślałem i boję się bardzo, czy czasem nie do niej siętylko dnia tego modliłem.Dzień zszedł spokojnie, bez towarzystwa, z przechadzk ą, obiadem w rodzinnym kółku,wieczorem spędzonym na przeglądaniu książek i rysunków.Panna Murdstone spełniałagorliwie swe obowiązki i nie spuszczała z nas oka.Ach, czy te ż mały pan Spenlow drze-miąc po obiedzie w fotelu, z twarzą przykrytą chustką do nosa, domyślał się, jak tkliwymiw myśli obdarzałem go uściskami, marząc, żem już został jego zięciem.Czy przypuszczałchociażby, gdym się z nim przed nocą rozstawał, żem na jego głowę zwołał wszelkie bło-gosławieństwa Niebios, jak gdyby mi już obiecał dać córkę za żonę.Wyjechaliśmy nazajutrz wcześnie.Mieliśmy dnia tego sprawę w Sądzie Admiralicji ozatonięciu okrętu, wymagającą dokładnej znajomości marynarki, że zaś znajomości tychnie posiadano u nas dostatecznie, sędzia zawezwał dwóch starszych marynarzy, jako bi e-głych, dla udzielania potrzebnych wskazówek.Zastali śmy Dorę przy stole i wsiadając dopowozu miałem szczęście ukłonić się jej stojącej na ganku z nieodstępnym Jipem na ręku.Czym dnia tego była dla mnie Admiralicja cała, sprawa, której wcale zrozumieć niemogłem, powtarzać nie będę. Dora czytałem na srebrnym wiośle leżącym na stole jakooznaka najwyższej sprawiedliwości, gdy zaś pan Spenlow odjeżdżał pod wieczór do domu,żywiłem w głębi serca nieokreśloną nadzieję, że mnie z sobą zabierze, i czułem się jakrozbitek przez odpływający okręt na bezludnej porzucony wyspie.Gdyby ten stary, cichydziedziniec obdarzony był głosem, dziś jeszcze świadczyłby, że mi światem całym zostałaDora.Ile marzeń przemarzyłem nie tylko dnia tego, lecz dni wiele, wiele tygodni z rz ędu, po-wiedzieć trudno.Rzeczywistość snem mi się wydawała, marzenia jedyną zająć mniemogącą rzeczywistością.Jeśli która z niesłychanie długich, w stopniowym swym rozwoju,spraw zajęła mnie nieco, to chyba sprawy małżeńskie, wprawiające mnie w zdumienie, żemałżonkowie mogą popadać w waśnie zamiast być najszczęśliwszymi ludzmi pod słoń-cem.Zledząc za sprawami spadkowymi rozmyślałem znów, jak bym użył zawsze nazdobycie Dory tych pieniędzy.W pierwszych tygodniach zakochania kupiłem a ż czteryeleganckie kamizelki nie dla siebie, uchowaj Bo że, nie lubowałem się w kamizelkach dla Dory.Wychodząc wkładałem żółte rękawiczki, od onego to czasu wszystkich dorob i-łem się nagniotków.Prawdę mówiąc buty, które nosiłem wówczas, o wiele były mniejszeod nóg moich i same już świadczyć mogły o stanie mego serca.Kalecząc się prawie i kulejąc z miłości, chodziłem godzinami całymi w nadziei spotk a-nia Dory.Po drodze do Norwood uważany byłem za roznosiciela listów, a oprócz tegocały Londyn przebiegałem wszerz i wzdłu ż.Przechadzałem się po ulicach, przy którychbyły największe magazyny mód i strojów damskich, jak duch niepokoju tułałem si ę posklepach, przebiegałem aleje w parkach, nieraz zamykano mnie w publicznych ogrodach.Czasem, ale to rzadko kiedy, udawało mi si ę ją spotkać.Ciągle łudziłem się nadzieją uj-rzenia jej rękawiczki w oknie przejeżdżającego pojazdu.A może spotkam ją przechadzają-cą się z panną Murdstone i uda mi się towarzyszyć im choć kilkanaście kroków? Udawało218mi się to czasem istotnie, lecz w takich razach wpadałem pó zniej w rozpacz, okazywało siębowiem, żem nic nie powiedział z tego, com powiedzieć zamierzał, że się Dora ani domy-śla bezmiaru mego przywiązania lub nawet, że wcale o nie i o mnie samego nie dba.Wy-czekiwałem powtórnego zaproszenia i, niestety, wyczekiwałem daremnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]