Podobne
- Strona startowa
- Edwards Eve Alchemia miłoci 03 Gra o miłoć. Kroniki rodu Lacey
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- Saint Germain Studium alchemii
- Goddart Kennetch Alchemik (2)
- Goddart Kennetch ALCHEMIK
- Ursula K. Le Guin Slowo las znaczy swiat
- Linux Users' Guide
- Gabriel Richard Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi
- Lewis Susan Skradzione marzenia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- btobpoland.keep.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obróciła głowę i ledwiepółtora, dwa metry dalej, kilka centymetrów nad drewnianąbarierką tarasu dostrzegła jakiś gruby cylindryczny przedmiot.Była to długa, wyposażona w nakręcany tłumik lufaszybkostrzelnego pistoletu maszynowego typu Ingram.W tym straszliwym momencie zdała sobie sprawę, że nie zdąży,że nie dosięgnie Walthera, i kiedy lufa skierowała się w jejstronę, zdesperowana Sandy wyciągnęła przed siebie rękę iskoczyła naprzód jak rozwścieczona tygrysica.Zdołała chwycić za sam koniec szorstkiego cylindra.Ogarnięta paniką, naparła nań piersią i przygniotła do krawędzibarierki.W tej samej chwili zakapturzony mężczyzna zwolniłspust, rozległ się przytłumiony huk krótkiej serii i nawykrzywioną twarz Sandy posypał się grad rozpalonych łusek.Pociski rozorały podłogę tarasu.Sparaliżowana strachem, mogła walczyć tylko dziękiinstynktowi samozachowawczemu.Rzuciła się na straszliwą broń,przygniotła ją całym ciałem, zacisnęła na tłumiku obie ręce ikrzykngła z przerażenia, kiedy mężczyzna zaklął i potężnymszarpnięciem wyrwał spod niej broń.Niczym nie osłonięta i bezbronna na otwartym tarasie,zamarła i naprężyła mięśnie w oczekiwaniu straszliwego bólu iśmierci.Dlatego kiedy zza barierki wychynęła wielka czarna ręka,kiedy pchnęła zakapturzoną głowę na grubą twardą poręcz, Sandynie wiedziała, co się właściwie dzieje.Usłyszała mięsisty trzask pękającej chrząstki, zgrzytliwyodgłos wyłamywanych zębów i wściekłe, gardłowe stęknięcieShannona.Charley błyskawicznym ruchem cofnął rękę, wygiął się wbiodrach i wbił wielką pięść w krzyż oszołomionego napastnika.Straszliwe uderzenie złamało kręgosłup zabójcy w dwóch miejscachodległych od siebie o szerokość zaciśniętej dłoni, co spowodowałogwałtowną dyslokację kręgów, przerwanie rdzenia i.śmierć.Zakapturzony morderca zwiotczał i upadł na podłogę jak szmacianalalka.- Spokojnie, dziewczyno, tylko spokojnie - szepnął Charleyprzeskakując barierkę z odbezpieczoną czterdziestką piątką wręku.- Gdzie Ben? - Zszokowana i roztrzęsiona, chwyciła Waltherai stwierdziła, że nie może wstać, że z trudem utrzymuje się naczworakach.- Zostań tu.Nic mu nie jest.Widziałem, jak wchodził dodomu.Tamtych było tylko czterech.Załatwiłem dwóch, onskasował.- Nagle cały zesztywniał.Ujrzał Bena.Pochylony Koda biegł szybko w ich stronę.Twarz błyszczałamu od krwi.Ukląkł przy roztrzęsionej Sandy.- Wszyscy cali? - wysapał.- Nic nam nie jest - mruknął Shannon.- Zmienimy tylkomajtki i po krzyku.Został tam jeszcze któryś?- Jeden z tych sukinsynów z rozpylaczami wykończył faceta,którego postrzeliłem.- Ben pokręcił głową.- Wszędzie krew,rozbryzgany mózg.Widziałem, jak drugi przebiega przez ulicę,wsiada do samochodu i odjeżdża.W domu nikogo nie ma.- Powiódłwzrokiem po tarasie.- Jezu, ale jatka.Co tu się, kurwa, dzieje?- Nie mam pojęcia.- Shannon przeszukiwał oczyma ciemność.-Zauważyłem ich, jak wchodzili boczną furtką.Natychmiastskasowali tego drugiego ochroniarza i rozdzielili się, zanimzdążyłem was ostrzec.- Chryste, to prawdziwa wojna - szepnął Ben.- Pewnie zpowodu tego pieprzonego analogu.- Albo wojna, albo.usłużni przyjaciele Generała - burknąłShannon.Popatrzyli na siebie z nagłym przebłyskiem zrozumienia woczach, po czym spojrzeli na Sandy, która czołgała się niezdarnieprzez potłuczone szkło w stronę siwowłosego hurtownika.- On już nie ma przyjaciół - oznajmiła spokojnie ikrwawiącymi palcami musnęła nieruchome powieki Generała.Byłychyba jedyną częścią jego ciała, której nie rozszarpała pierwszaseria z szybkostrzelnego Ingrama.- Kurwa mać.- Sfrustrowany Koda zamknął oczy.Wszystkiewysiłki zmierzające do rozpracowania organizacji Jimmy'egoPilgrima na nic.Zniweczyła je śmierć Bylightera i Generała.Iwtedy.Wtedy o czymś sobie przypomniał.- Słyszeliście jakieś odgłosy z ulicy? - spytał, kiedy Sandysię do nich podczołgała.- Krzyki sąsiadów? Policyjne syreny?Cokolwiek?Shannon wzruszył ramionami.- Strzelisz z takiego Ingrama, a dwadzieścia metrów dalejnic nie słychać.Znaczy, jak masz tłumik.Poza tym niedaleko jestbrzeg, biją fale.Jak ktoś coś usłyszał, to pomyślał, że togaźnik.- Obyś miał rację.- Koda wstał, podszedł do zwłok Generałai chwycił je pod pachy.- Co ty, do diabła, robisz? - spytał Shannon.- Trzeba usunąć stąd ciała, przenieść je do domu - odparłBen, wlokąc martwego hurtownika w stronę szklanych drzwi.-Chodź, Sandy.Musisz rzucić na coś okiem.Kwadrans po siódmej tego samego wieczoru Jake Locottasiedział na tarasie swego domu w Palm Springs.Rozsunęły siędrzwi i w progu stanął Al Rosenthal.- Powiedz mi lepiej coś miłego, Rosey - mruknął mafioso, botwarz doradcy zdradzała, że wieści będą raczej niepomyślne.- Dostałem wiadomość od Joego - szepnął chrapliwie Rosenthalsiadając na leżaku obok Locotty.- Generał nie żyje.Locotta nawet nie mrugnął.Skinął powoli głową i powiedział:- Znakomicie.Teraz możemy.- Ale straciliśmy trzech naszych - dokończył Rosenthal.Mafioso drgnął, oczy mu się rozszerzyły.Zerknął na staregoprzyjaciela.- Cholera - szepnął.- Joe ich zabrał?- Nie.Nie mógł się do nich dostać.Pamiętasz tych troje zparku?- Tak.Tych, których zgarnęli gliniarze?- I których dziś rano wypuścili - dodał Rosenthal.- Byli wdomu Generała.Joe nie ma pojęcia, co tam robili, ale w ciągupierwszych trzydziestu sekund akcji zlikwidowali trzech spośródczterech ludzi, których tam wysłał.Jak prawdziwi zawodowcy.Tassio mówi, że gdyby spróbował tam wrócić, rozpętałaby sięprawdziwa bitwa.- Dobra, o ile tylko powstrzymaliśmy tego sukinsynaPilgrima, sprawa nie ma znaczenia.Rosenthal westchnął przeciągle.- O to właśnie chodzi, Jake.Nie sądzę, żeby się nam udało.Powiadają, że wszyscy handlarze Pilgrima otrzymali już pierwsząpartię tej "supertęczy".Dziś wieczorem towar ma być w sprzedaży.- Skurwysyn - szepnął Locotta patrząc w mrok.- Rosey, amoże za bardzo się tym wszystkim przejmujemy co? - spytał niecospokojniejszym tonem.- Może przesadzamy? Może ta"supertęcza" im nie pójdzie? Brałeś to pod uwagę?- Do szóstej wieczorem miesięczne zamówienia na kokęspadły o siedem procent.Ludzie to kupią, Jake - wychrypiałponuro Rosenthal.- Siedmioprocentowy spadek.Aż nie do wiary,kurwa.Nigdy w życiu.- Natychmiast zadzwoń do Tassia! - warknął Locotta.Powiedzmu, że chcę wiedzieć, skąd pochodzi ten zasrany towar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]