Podobne
- Strona startowa
- Edwards Eve Alchemia miłoci 03 Gra o miłoć. Kroniki rodu Lacey
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- Saint Germain Studium alchemii
- Kenneth Goddard Alchemik
- Goddart Kennetch Alchemik (2)
- Heisenberg Werner Carl Fizyka a filozofia
- Crichton Michael Linia Czasu (2)
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars
- Lucy Maud Montgomery W strone milosci
- dołęga mostowicz tadeusz pamiętnik pani hanki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- radius.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O Jezu, nie!-.każdy krok - dokończył Fogarty.- Mam nadzieję, że polubicie muzykę disco, Benji -powiedział wesoło Sanjanovitch.- Nowa fala, to jest to!Oczywiście spodziewam się, że wieczorami będziecie trochędyskretniejsi i.- W dupę mnie pocałuj, ty.- przerwał mu Shannon,spoglądając na Kodę.Koda zamknął oczy i z cicha pojękiwał.- Głównym współpracownikiem Jimmy'ego Pilgrima jestdżentelmen nazwiskiem Lafayette Beaumont Raynee - mówił dalejFogarty.- Murzyn, sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu,siedemdziesiąt dwa kilogramy wagi.Lafayette Raynee alias Tęcza.Sami widzicie dlaczego.- Freddy - mruknął Shannon - ty i Raynee pasujecie dosiebie jak ulał.%7ładen z was nie ma za grosz gustu.Jezu,spójrzcie tylko, w co się ten kutas ubiera! Co za kolory!- Tęcza robi głównie w narkotykach - wyjaśnił Tom.- Naboku zajmuje się stręczycielstwem.Lubi bawić się nożem ibrzytwą.To obłąkany człowiek, psychopata.Odbija mu na widokwszystkiego co ostre.Bądzcie z nim ostrożni.Powtarzam, bądzciebardzo ostrożni.On i Pilgrim to dobrana para.Z tego, co o nich wiemy, jest całkiem prawdopodobne, żeto właśnie Pilgrim albo Tęcza wykończyli tego chłopaka,podrzucając mu jadowitego węża.Mimo że dla nich pracował - dodałFogarty i wyświetlił slajd przedstawiający Jamiego MacKenzieleżącego twarzą do ziemi na zachlapanym krwią chodniku.W jegonogę wczepiał się gruby gad ze zmiażdżonym łbem.- O żesz kurwa - wyszeptał Sanjanovitch.Odrętwiali agenci wbijali wzrok w straszliwe obrazy naścianie.- Jeśli to Pilgrim albo Tęcza, to prowadzą bardzo motywa-cyjną politykę kadrową - zauważył Harrington.- Tom, wróćmy na chwilę do Pilgrima - poprosił cichoKoda; trochę ochłonął, gdy uświadomił sobie ogromniebezpieczeństwa, na jakie będą narażeni Freddy Sanjanovitch iKaaren Mueller.- Oczywiście.- Pstryk, wrrr.- To jedyne zdjęcieJimmy'ego Pilgrima, jakie mamy.Rzadko ukazuje się publicznie.Twarz w cieniu, szczegóły mało widoczne.Kaaren postara sięzrobić lepsze, jak go przydybie na otwartej przestrzeni.Wedługnaszych informacji, Pilgrim lubi ubierać się w trzyczęścioweszare garnitury.Czarne, nienagannie utrzymane włosy, broda.Izawsze nosi okulary w rogowej oprawie.2W chłodnym i cichym sanktuarium uniwersyteckiegolaboratorium profesor David Isaac po raz ostatni przeprowadzałmetodyczną analizę wszystkich ewentualności oraz danych, jakimidysponował.Po namyśle podjął ostateczną i nieodwołalną decyzję:postanowił związać się z kryminalistą.Z kryminalistą wielceniebezpiecznym i obdarzonym olbrzymią wyobraznią.Oczywiście, Isaac widział to w zupełnie innym świetle,ale z drugiej strony trudno oczekiwać, żeby naukowiec, człowiekwywodzący się z tak hermetycznego środowiska, rozumiał wszelkiekonsekwencje nierozerwalnie związane z takim krokiem.Z punktu widzenia Isaaca (człowieka niezwykleinteligentnego i bardzo wykształconego, który ostatnie dziesięćlat życia spędził niemal wyłącznie w środowisku uniwersyteckim)propozycja, jaką otrzymał od niejakiego Jimmy'ego Pilgrima, byławprost niezwykle kusząca, zwłaszcza uwzględniając bodzcemotywacyjne.Po pierwsze - to przemawiało do niego najbardziej- będzie miał okazję poszerzyć zakres badań, do którychprzywiązywał olbrzymią wagę.Ba! Będzie mógł przetestować tewszystkie fascynujące analogi na ludzkich obiektachdoświadczalnych, na setkach, na tysiącach obiektów, co jeszczekilka dni temu było rzeczą wprost nie do pomyślenia, niewspominając już o tym, że całkowicie.nielegalną.No i oczywiście pieniądze.To także zachęcający bodziec,ponieważ na Uniwersytecie Kalifornijskim roczne dochody profesorazwyczajnego chemii z trudem dorównywały dochodom początkującegohydraulika, który spędzał tydzień na leniwych wyszukiwaniachprzecieków w kilometrach rur oplatających kampus.Myśl, że jegodochody miesięczne mogą dziesięciokrotnie przewyższyć dochodyroczne, była dla Isaaca nader zachęcająca, lecz znacznie bardziejintrygowała go wyrafinowana marchewka, którą Jimmy Pilgrim gokusił.Tak, nieporównywalnie bardziej.Pośród różnorodnych czynników (jednym z nich byłaparaliżująca myśl, że może wpaść w ręce fachowców zajmujących sięwcielaniem w życie obowiązujących przepisów, zarówno po tej jak ipo tamtej stronie prawa) tkwił czynnik najważniejszy: ekscytującemarzenie, że dane mu będzie ożywić dawno zapomnianą legendę oMarii.Marzenie, które nawiedzało zakamarki błyskotliwielogicznego umysłu Isaaca od wczesnej, strawionej nad książkamimłodości.I teraz, dwa tygodnie po wieczornym wykładzie na tematalchemii, fantazja splotła się z nagą rzeczywistością.Podjąwszy decyzję, Isaac ostrożnie ułożył nogi nazarzuconym papierami biurku i pozornie pochłonięty notatkamilaboratoryjnymi, cierpliwie czekał, aż doktoranci skończąwieczorne doświadczenia.Miało to jeszcze trochę potrwać.Isaac był najmłodszym i, wedle powszechnej opinii,najbardziej utalentowanym profesorem zwyczajnym chemiiorganicznej w historii uniwersytetu.Było niewątpliwym zaszczytemzostać wybranym do grona czterech doktorantów, których prowadził.Lecz wiązał się z tym również obowiązek napisania pracy wartejopublikowania pod wielce szanowanym i uznanym nazwiskiemprofesora Isaaca.Nic więc dziwnego, że czterej doktorancispędzali przy stołach laboratoryjnych każdą wolną chwilę.O godzinie dziesiątej trzydzieści pięć na korytarzu przedgabinetem usłyszał wreszcie odgłos cichego szurania znoszonymitenisówkami.- Panie profesorze?- Tak, Nichole? - Isaac oderwał wzrok od roboczej wersjinowego artykułu (pracował nad wyczerpującym i fascynującymtraktatem na temat psychomotorycznie aktywnych związkówchemicznych, który to artykuł, uwzględniając zaistniałeokoliczności, nie zostanie najpewniej nigdy opublikowany) i wdrzwiach ujrzał głowę jednej ze swoich doktorantek.Nichole Faysonnt wychodziła z laboratorium jako ostatnia.Była energiczną, dwudziestojednoletnią kobietą z zachwycającodociekliwym umysłem i dwoma dyplomami z wyróżnieniem; studiowaławe Francji i Szwajcarii.Miała sympatyczny zwyczaj ukrywania swejeuroazjatyckiej urody za wielkimi okularami w drucianej oprawie,pod luznymi dżinsowymi spodniami i białym laboratoryjnymfartuchem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]