Podobne
- Strona startowa
- Saylor Steven Rzut Wenus
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18)
- Mendoza Eduardo Rok Potopu (SCAN dal 790)
- Dokumenty w Powstaniu Styczniowym
- Andrzej.Sapkowski. .Pani.Jeziora.[www.osiolek.com].1
- Charrette Robert N Wybieraj swych wrogow z rozwaga
- Od Morza Czerwonego Do Gett Eur
- Heisenberg Werner Carl Fizyka a filozofia
- § Fowles John Mag
- Piekara Jacek Mlot na czarownice
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- beyblade.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z parku dolatywał nas szmer jodeł i "muzyka".zakochanych kotów.Leżałem u jej stóp na rozciągniętym futrze i opowiadałem jej dzieje swojej młodości.— Już wówczas objawiała się u pana ta osobliwość? — pytała Wanda.— Tak.Opowiadała mi matka, że już w kołysce zdradzałem pewną anormalność.Nie przyjąłem wcale pokarmu zdrowej i tęgiej mamki, czując do niej zapewne odrazę i musiano mnie karmić kozim mlekiem.Będąc małym chłopcem okazywałem wielce zagadkowy wstyd wobec kobiet, uciekając od nich z przeczuciem, że są to istoty wrogie.Czułem też niewytłumaczoną trwogę w kościele, patrząc w urocze jego sklepienie lub na ponure ołtarze.Natomiast skradałem się potajemnie do posążka Wenus, stojącego w bibliotece mego ojca.Klękałem przed nią i modliłem się, jak tylko umiałem., zazwyczaj odmawiając zwykły pacierz, Ojcze nasz, Zdrowaś i Wierzę.Pewnego razu opuściłem łóżko w nocy i udałem się w odwiedziny do tej dziwnej przyjaciółki.Światło księżyca wpadało strugą przez okno i oświetlając posąg nadawało mu wyraz boskości.Wówczas padłem przed boginią na kolana i całowałem jej stopy, podobnie jak wieśniacy całują stopy Zbawiciela na krzyżu.Ogarnęła mnie ogromna tęsknota.Powstałem, objąłem martwy posąg ramionami i począłem całować zimne usta.Nagle spłoszył mnie jakiś szmer w pobliżu — uciekłem i do rana nie mogłem zasnąć, bo mi się zdawało, że bogini stoi nade mną i grozi mi podniesioną w górę pięścią.Do szkoły wysłano mnie w dość wczesnym wieku, tak że w gimnazjum byłem najmłodszy.Ogromne wrażenie wywarła na mnie mitologia grecka, którą zająłem się więcej niż religią.Wkrótce wyrobiłem sobie kult bóstw greckich, widziałem w bujnej fantazji płonącą Troję, towarzyszyłem Odyseuszowi w jego romantycznych wycieczkach, słowem cały świat starożytnej Grecji wywarł na mojej młodzieńczej duszy głębokie ślady.Podczas gdy moi koledzy oddawali się przy każdej sposobności pustym wybrykom, ja nosiłem w sercu słoneczne ideały, czując równocześnie wstręt do wszystkiego, co pospolite, niskie i brzydkie.Nic dziwnego więc, że w latach młodzieńczych uważałem za rzecz niską i pospolitą — miłość do kobiety, oczywiście miłość taką, jak ją wówczas pojmowałem.Wobec tego unikałem o ile możności zetknięcia się z płcią piękną, słowem — pogardzałem miłością zmysłową aż do przesady.Matka moja przyjęła kiedyś — liczyłem wówczas czternaście lat, bardzo przystojną, młodą pokojówkę.Gdy pewnego ranka zagłębiałem się chciwie w dziełach Tacyta, podziwiając cnoty starych Germanów, urocza dziewczyna sprzątała w pokoju i nagle ni stąd, ni zowąd przystąpiła ku mnie i ucałowała mnie siarczyście w same usta.Uczułem w tej chwili niewysłowione uczucie rozkosznego dreszczu; mimo to zasłoniłem się książką jak tarczą przed uwodzicielką i uciekłem z pokoju.Wanda wybuchnęła śmiechem: w istocie jest pan osobą, która szuka swego odpowiednika.,.No, ale mów pan dalej.— Nie zapomnę nigdy innej znowu sceny z czasów mojej młodości — opowiadałem w dalszym ciągu.— Hrabina Soból, moja daleka krewna, przybyła do moich rodziców w odwiedziny.Była to majestatycznie piękna kobieta, pełna uroku i wdzięku.Mimo to żywiłem do niej wielką urazę, bo uchodziła w rodzinie za Messalinę.Byłem więc wobec niej w wysokim stopniu niegrzeczny i rażąco nieprzyjazny.Gdy pewnego razu rodzice moi wyjechali po sprawunki do pobliskiego miasta, ona, zostawszy w domu, wzięła sobie do pomocy kucharza i służącą, wpadła do mego pokoju i ni stąd, ni zowąd, wzięła mnie w swoje obroty, wymierzając mi siarczyste baty, tak że pod wpływem bolesnych razów musiałem wreszcie prosić ją na klęczkach o litość i pocałować potem w rękę z wdzięczności za wymierzoną karę.Wypadek ten zmienił mnie nie do poznania.Od tej bowiem chwili, gdy piękna kobieta wychłostała mnie, uczułem w sobie budzące się zmysły i żądze, przede wszystkim do niej samej.Zdawało mi się że to jakaś bogini groźna, lecz piękna i pełna powabu.Cały mój katonizm, odraza do kobiet były więc niczym innym, jak tylko stłumionym pożądaniem kobiecego piękna.Zmysłowość zajęła w mojej duszy pierwszorzędne miejsce.Poprzysiągłem sobie wszystkie najsubtelniejsze uczucia miłosne ofiarować nie zwykłej kobiecie, lecz istocie idealnej, najwyższemu bóstwu miłości.Na uniwersytet zacząłem uczęszczać w wieku dość młodym, we Lwowie, gdzie właśnie owa krewna mieszkała stale.Pokój mój kawalerski przypominał urządzenie sceny z pierwszego aktu Fausta.Zgromadziłem w nim najrozmaitsze rupiecie, kupowane od handełesów na Zarwanicy, jak globusy, szkielety, czaszki, mapy, wypchane ptaki, stare księgi.w nieładzie tym można było śmiano oczekiwać, że ze stosów książek i szkieletów wyłoni się tajemna postać Mefistofelesa, tak jak się to przydarzyło uczonemu bohaterowi niemieckiego poety.Studiowałem wówczas bez żadnego systemu i wyboru: historię, filozofię, prawo, astronomię, literaturę, chemię, fizykę.Czytałem Homera, Wergiliusza, Woltera, Moliera, Szekspira, Goethego, Biblię, Koran — i stawałem się z dnia na dzień coraz bardziej marzycielski i oszołomiony.Pieściłem też w marzeniach idealną postać kobiety, pojawiającą się w otoczeniu amorków na posłaniu z róż i kwiecia.Wizja taka przybierała zawsze inny wyraz twarzy.Raz była blada jak marmurowa Wenus, to znowu czerstwa i rumiana jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]