Podobne
- Strona startowa
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Neumann Robert The Internet Of Products. An Approach To Establishing Total Transparency In Electronic Markets
- Historyczne Bitwy 130 Robert Kłosowicz Inczhon Seul 1950 (2005)
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- QoS in Integrated 3G Networks Robert Lloyd Evans (2)
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Zelazny Roger i Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Cialdini Robert Wywieranie wpływu na ludzi
- Grisham John Lawa przysieglych (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oknaszczecin.pev.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech żyją Adam Smith i Dawid Hume.I wreszcie zjawił się! Jean Louis Ardisson wkroczył przez drzwi w otoczeniu co najmniej czterech chińskich wyższych urzędników, którzy ze wszystkich sił starali się go udobruchać.Jeden z nich popędził przodem do znajdującego się ,w holu sklepu z alkoholami, podczas gdy pozostali zatrzymali Francuza przy drzwiach windy, zagadując go bez przerwy za pośrednictwem tłumacza.Chiński urzędnik, który poszedł do sklepu, wrócił po chwili trzymając w ręku plastikową torbę, której dno wyraźnie obwisło pod ciężarem kilku butelek.Gdy drzwi windy otworzyły się.Chińczycy zaczęli się kłaniać i uśmiechać.Jean Louis Ardisson przyjął swą rekompensatę za straty moralne i wszedł do windy.Dopiero gdy drzwi się zamykały, skinął głową na pożegnanie.Bourne siedział w dalszym ciągu obserwując zapalające się kolejno światełka z numerami pięter.Piętnaste, szesnaste, siedemnaste.Winda dotarła na najwyższe piętro, na którym mieszkał Ardisson.Jason wstał i ponownie podszedł do telefonów.Patrzył na sekundnik swojego zegarka.Jego obliczenia były wyłącznie teoretyczne, ale przecież podniecony człowiek nie będzie po wyjściu z windy wracał do swego pokoju wolnym krokiem.Pokój był dla niego czymś, co oznaczało odprężenie, ulgę, jaką po paru godzinach napięcia i przerażenia może dać samotność.Zatrzymanie i przesłuchanie przez policję w obcym państwie mogło przestraszyć każdego, ale stawało się koszmarem, gdy widokowi całkowicie obcych twarzy i brzmieniu niezrozumiałego języka towarzyszyła świadomość, że jest się uwięzionym w kraju, w którym ludzie często w nie wyjaśniony sposób znikają bez śladu.Po takich przeżyciach po wejściu do pokoju człowiek przestaje panować nad nerwami.Zaczyna drżeć ze strachu i wyczerpania, zapala papierosa za papierosem, zapominając, gdzie zostawił poprzedniego; wypija kilka kieliszków czegoś mocniejszego, jeden po drugim, żeby szybciej zaczęły działać.I wreszcie chwyta za telefon, by podzielić się wiadomościami o swych koszmarnych przejściach, kierując się podświadomą nadzieją, że jeżeli komuś o nich opowie, to staną się one mniej przerażające.Bourne mógł pozwolić Ardissonowi na załamanie nerwowe i tyle wina czy wódki, ile będzie w stanie wypić, ale nie może mu pozwolić na telefonowanie.Francuz nie może się z nikim podzielić swym przerażeniem; ono nie może osłabnąć.Wręcz przeciwnie, strach Ardissona powinien być jeszcze bardziej rozbudzony, spotęgowany do takiego stanu, że sparaliżuje go całkowicie, ugruntuje w nim przekonanie, że jego życie będzie zagrożone w chwili, gdy opuści swój pokój.Minęło czterdzieści siedem sekund, czas dzwonić.- Alioł - głos był pełen napięcia, zadyszany.- Będę się streszczał - powiedział Jason cicho po francusku.-Proszę zostać tam, gdzie pan jest i nie używać telefonu.Dokładnie za osiem minut zapukam do pańskiego pokoju dwa razy szybko i po przerwie jeszcze raz.Proszę mnie wpuścić, ale nikogo poza tym.Zwłaszcza pokojówki czy sprzątaczki.- Kim pan jest?- Pańskim rodakiem, który musi z panem porozmawiać.Dla pańskiego własnego bezpieczeństwa.Za pięć minut.- Bourne odwiesił słuchawkę i wrócił na swój fotel.Odmierzał mijające minuty i obliczał, w jakim czasie winda z normalną liczbą pasażerów może przejechać z jednego piętra na drugie.Po wyjściu z windy wystarczy trzydzieści sekund, by dotrzeć do dowolnego pokoju na tym piętrze.Sześć minut minęło i Jason wstał.Ukłonił się zdziwionemu nieznajomemu, który siedział obok, po czym podszedł do windy; świecąca nad nią cyfra wskazywała, że to właśnie ona pierwsza zjedzie na dół do holu.Osiem minut to było w sam raz tyle, ile trzeba, by odpowiednio przygotować obiekt.Pięć to zbyt mało, żeby wytworzyć odpowiedni stan napięcia.Sześć - to już lepiej, ale mijały zbyt szybko.Natomiast osiem wciąż stwarzało wrażenie nagłości sprawy, a przy tym dostarczało dodatkowych chwil niepokoju, osłabiających zdolność oporu obiektu.Bourne nie miał jeszcze skrystalizowanego planu.Cel jednak był wyraźnie określony, jedyny.Tylko to mu pozostało i wszelkie instynkty kryjące się w jego meduzyjskim ciele nakazywały mu do niego dążyć.Delta Jeden znał orientalny sposób myślenia.Pod jednym względem nie zmienił się on od stuleci.Zachowanie tajemnicy warte jest dziesięć tysięcy tygrysów albo nawet królestwo.Stanął przed drzwiami z numerem 1743 i spojrzał na zegarek.Dokładnie osiem minut.Zastukał dwa razy, odczekał i stuknął jeszcze raz.Drzwi otworzyły się i wstrząśnięty Ardisson wytrzeszczył na niego oczy.- C'est vous\ - zawołał Francuz podnosząc rękę do ust.- Spokojnie - powiedział Jason po francusku.Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.- Musimy porozmawiać - ciągnął dalej, - Muszę się od pana dowiedzieć, co się zdarzyło.- To pan! To pan stał koło mnie w tym koszmarnym miejscu.Rozmawialiśmy.Wziął pan moją plakietkę identyfikacyjną! To pań był przyczyną wszystkiego!- Czy wspomniał pan o mnie?- Nie ośmieliłem się.Przecież sprawiłoby to wrażenie, że zrobiłem coś nielegalnego - oddając moją przepustkę komuś obcemu.Kim pan jest? Sprawił mi pan wystarczająco dużo kłopotów jak na jeden dzień! Uważam, że powinien pan wyjść, monsieur!- Nie zrobię tego, dopóki nie opowie mi pan dokładnie, co się wydarzyło.- Bourne przeszedł przez pokój i usiadł przy czerwonym stoliczku z laki.- Muszę się dowiedzieć.To niezwykle pilne.- Cóż, to, co panu powiem, wcale nie jest pilne.Nie ma pan prawa tu wchodzić, rozsiadać się i wydawać mi rozkazów.- Obawiam się, że mam takie prawo.Nasza wycieczka miała prywatny charakter, a pan się do niej wmieszał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]