Podobne
- Strona startowa
- Lynch Jennifer Sekretny dziennik Laury Palmer
- w. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY
- w. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY(1)
- Sw. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY
- Sw. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY(1)
- Lem Stanislaw Dzienniki gwiazdowe t.1 (SCAN d
- Bagley Desmond List Vivero
- Bahdaj Adam Trzecia granica (SCAN dal 803)
- Piers Anthony Sfery
- Terry Pratchett Mort (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O takich wypadkach mówi się, że nic się nie stało.A jednak stało się.Od tej pory R.czuł dziwny zapach, chociaż nos zrósł mu się prawidłowo i nie widać jużbyło szwów.R.mówił, że ten zapach pojawiał się znienacka, falami, w różnym natężeniu.Najbardziej czułgo w jednym miejscu, gdzie schodzi się do stawu.Rosły tam pokrzywy, a w nich jesion, więc R.obwąchiwałliście pokrzyw i korę drzewa, lecz nie znajdował tam nic.Myślał nawet, że może woda tak pachnie niprzyjemnie, ni przykro, trochę słodko i troszeczkę cierpko.Ale to nie była także woda.Raz znalazł tenzapach w kieliszku koniaku.Potem w kawie i na swetrze, który długo leżał w zimowej szafie.W końcuodkrył, że ten zapach nie jest cechą rzeczy, nie przedmioty są jego zródłem, że właściwie on nie ma zródła,tylko przyczepia się do rzeczy na chwilę, na jeden, przypadkowy raz i dlatego tak trudno go nazwać.Nie jestpodobny do niczego, mówił raz R., a potem wydawało mu się, że właśnie odwrotnie, że jest we wszystkichinnych zapachach, i złamany nos, pokiereszowane komórki węchowe uczuliły się na niego, odkryły go i nazawsze zapamiętały.I to jest właśnie przykre nie umieć nazwać tego, co się czuje własnym nosem, co odrazu zwraca uwagę na ten moment, w którym się jest.To dręczące nie móc znalezć miejsca dla tegodoświadczenia w hierarchiach innych doświadczeń, nie rozumieć go, nie móc wytłumaczyć.Niektóre owadytak pachną i ich ślad pozostaje na jagodach.Zapach ostrza noża, gdy tnie pomidora.Zapach benzynypomieszany z wonią zgliwiałego sera.Moje stare perfumy we wnętrzu niemodnej torebki.Opiłki żelaza, rysikz ołówka, nowa płyta CD, powierzchnia szyby, rozsypane kakao.Dlatego widywałam R., jak często zatrzymywał się w środku tego, co robił, i węszył.Jego twarz stawała sięskupiona.Obwąchiwał sobie dłonie i nagle w środku rozmowy zaczynał wąchać urwany guzik.Albo rozcierałw palcach listki piołunu i już mu się wydawało, że odkrył.Ale to zawsze nie było to.Oboje domyślaliśmy się, że to jest zapach śmierci.%7łe R.poczuł ją wtedy, gdy jego samochód uderzał w tira,w tym krótkim, nieprawdopodobnym momencie, kiedy wszystko może się zdarzyć i nie ma żadnegoodwołania, w momencie o wielkiej potencji, w ułamku sekundy, który jest brzemienny we wszelkie możliweczasy, jak gram materii, który zaraz stanie się atomową bombą.Tak tam pachnie i to jest śmierć.R.martwił się, że zawsze już będzie ją czuł.Nigdy nie wjedzie niewinnie w zaśnieżone serpentyny międzyWałbrzychem a Jedliną, nie przebiegnie nieprzytomnie skrzyżowania pod Dworcem Miastem, nawetnieuważnie nie sięgnie po moje potrawy z grzybów.On wiedział, a ja wiedziałam, że on wie.Wizja Kummernis z HilariówEgo dormio cum ego vigilat.Leżałam na wznak i przed snem odmawiałam ostatnie modlitwy.Wtedy nagle poczułam, że się wznoszę dogóry, jakbym straciła wagę, a gdy spojrzałam w dół, ujrzałam siebie samą, ciało moje leżące wciąż w łożu nawznak i jego poruszające się wargi, jakby to ciało nie zauważyło, że mnie już w nim nie ma.I od razuodkryłam, że mogę poruszać się w przestrzeni.Tym, co mnie poruszało, była myśl sama, poruszało mnienawet najmniejsze chcenie, więc uniosłam się jeszcze wyżej i zobaczyłam klasztor z góry i jego dachpokryty drewnianym gontem i kamienne zwieńczenia wieży kaplicy.A za chwilę z jeszcze większejwysokości ujrzałam ziemię całą, była lekko wypukła i ciemna, zanurzona w ciemnościach, tylko gdzieś zzakrańców świata oświetlały ją długie promienie słońca i rzucały w ciemność jeszcze bardziej smoliste cienie.Owa stopniowalna ciemność była mi przykra i napełniała mnie całą smutkiem, wiedziałam bowiem, żeświatło istnieje, tylko jest ukryte.A kiedy pomyślałam o świetle, od razu je ujrzałam najpierw było wątłe jaknarcyz, słabe jak mgła, lecz raz ujrzane rosło w siłę nieodwołalnie i bałam się, że oślepnę od niego.Zrozumiałam więc, że to musi być niebo i Bóg, lecz zdziwiło mnie bo umysł miałam trzezwy że pozostajęwciąż sama i znikąd nie mam przewodników, wszak w Bożej bliskości mieszkają zastępy aniołówi wszelkich świetlistych bytów.I poczułam coś jak wiatr, ni ciepły, ni gorący, który owiał mnie całą, jakbymsię dostała w pobliże wielkiego powietrznego wiru: odpychała mnie ta siła od światła i była między mnąa światłem niewidzialną, lecz wyczuwalną granicą.I mimo że chciałam ją przejść i ciągnęło mnie do światłajak nic nigdy przedtem, byłam słaba i nie miałam dość siły.Aż w mojej głowie pojawił się głos, który mógłbybyć zarówno moim głosem, jak głosem kogokolwiek innego, i rzekł mi ów głos: To jest czas.Wtedypojęłam o świecie całą prawdę że to czas uniemożliwia światłu dotarcie do nas.Czas nas oddziela odBoga i dopóki jesteśmy w czasie, jesteśmy uwięzieni i wydani na pastwę ciemności.I dopiero śmierć nasuwalnia z jego oków, ale wtedy nic nie mamy już do powiedzenia o życiu.Wówczas to ogarnął mnie smutek,chociaż moje oczy widziały cały ogrom światła.Nie pragnęłam niczego innego, jak tylko umrzeć na zawsze,i chyba umarłam, bo nagle wiatr czasu zniknął i ja pogrążyłam się w świetle.A jedyne, co można powiedziećo tym stanie w świetle, to nic nie mówić, bo wraz ze mną zniknęły wszystkie słowa.I nawet pomyśleć już nicnie mogłam, bo myśli także nie było.Nie mogłam też być ani tu, ani gdziekolwiek indziej, bo nie istniało tui tam, nie istniał ruch żaden.Nie było żadnej w tym stanie jakości, ani dobrej, ani złej, i nie wiem, jak długo totrwało, bo nie było ani chwil, ani tysiącleci.I byłabym tak trwała wiecznie, ani żywa, ani umarła, gdybym nagle nie zatęskniła do świata.Wtedy przedmoimi oczami rozpostarł się obraz barwny jak malowidło.Nie mogłam odwrócić od niego wzroku.Widziany stąd świat był światem ludzi śpiących.Był to świat o wiele ludniejszy niż ten, który znałam, byli tambowiem także wszyscy ci, o których myśleliśmy, że umarli.Pojęłam, że to dzień Sądu i już aniołowiezaczynali zwijać krańce świata, jakby były brzegami ogromnego kobierca.Znad i spod dochodził pomrukwielkiej bitwy szczęk oręża, tętent koni, lecz nie widziałam, kto z kim walczył, moje oczy były bowiemskupione na rozpostartej przede mną ziemi.Niektórzy ludzie już się budzili, przecierali oczy i patrzyliw niebo.A ich uwaga była jeszcze słomiana i słaba nie wiedzieli, na co patrzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]