Podobne
- Strona startowa
- Warren Tracy Anne Miłosna pułapka 02 Miłosny fortel
- Mitchell Margaret Przemięło z wiatrem (tom 2)
- Mitchell Margaret Przeminęło z wiatrem (tom 1)
- Warren Tracy Anne Miłosna pułapka 03 Lekcja miłoci
- M. Weis, T. Hickman Smoki jesiennego zmierzchu
- Weis M., T. Hickman Smoki jesiennego zmierzchu 1
- M. Weis, T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Weis M., T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Sznaper Adam Akademia cudow (3)
- VB.NET Module 1 Overview of the Microsoft .NET Platform
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- beyblade.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To On Sam i Kingpriest — szepnął, jakby zdradzał miwielką tajemnicę.— Chcesz się założyć, kto zwycięży? —Uśmiechnął się i z twarzą bez wyrazu wrócił do oglądania chmur.Robiło mi się gorąco.Strasznie gorąco.Razem z Hayrnem pokryliśmy statek kocami, nasączając wodą wszystko, co było na powierzchni pokładu.Wciągnęliśmy Dougana pod pokład.Wyrzuciłem za burtę wszystkie palne materiały, jakie mogłem znaleźć — oliwną lampę, papiery, strzępy sznurów i drewna.Wreszcie dołączyłem do dwóch ukrytych na dole staruszków.Wyspa Irda płonęła już w niektórych miejscach.Para unosiła się z morza, przysłaniała nam obraz świata.I pomyśleć, że ja to spowodowałem.Dougan był przekonany, że bóg z wnętrza Szarego Klejnotu sprzyja mu i prawdopodobnie innym bogom.Ale bóg Kamienia mógł również być przyjazny dla Godkinga.Siedzieliśmy w malutkiej kabinie.Modliłem się do wszystkiego, co mogło mnie wysłuchać, aby ogień nie trwał za długo i nie był zbyt wielki.Czułem, że wreszcie zrozumiałem, dlaczego ja i Kapitan zostaliśmy rzuceni w ten świat.Szary Klejnot chciał tylko zemsty na tych, którzy zamknęli go w kamieniu.Nie mógł wymyślić lepszej zemsty niż złamanie wszystkich Szarych Klejnotów, na wszystkich Krynnach na każdej linii historii, i uwolnieniewięźniów.Aby wykonać tę misję, ognisty tytan wybrał nas.Skąd wiedział, że zdołamy tego dokonać? Czy to możliwe, że zostaną też wybrani inni z innych Krynnów i będą wysłani do innych światów, aby złamać więcej Szarych Klejnotów, uwalniając tym samym więcej bogów i niszcząc kolejne Krynny? Rozbijając je jeden po drugim jak klocki padające w niewinnych, dziecinnych zabawach w wojnę?Kłębiło się zbyt wiele myśli i było za gorąco, aby się martwić.Słyszeliśmy rosnące jak lawina grzmoty.Drewniana podłoga zaczęła dymić od gorącego powietrza.Zrywaliśmy ubranie i siadaliśmy na nim, aby zabezpieczyć nogi przed gorącą podłogą.Polałem nas wodą, którą wcześniej napełniliśmy beczki.Wkrótce poczułem prawdziwy dym.Wiedziałem, że wyższy pokład Latającego Krabu zapalił się.Zbliżał się koniec.Nagle światło na zewnątrz zgasło.Zapadła ciemność, nie rozpoznawałem kolorów.Ustały również grzmoty.Temperatura się obniżyła i zimne powietrze ochłodziło nasze bijące serca.Było cicho, wstrzymaliśmy oddechy.Dougan usiadł i spojrzał na mnie.Widziałem go niewyraźnie, ale było w jego twarzy coś, co wywoływało lęk.Odsunąłem się.— Guli — rzekł i podniósł rękę.Z jego kikutów promieniował blask, jakby płonęły.— Czuję w sobie magię — oświadczyłkarzeł.— Przyszła od Szarego Klejnotu.Weź ją i wracaj do domu.Zawyły wszelakie huragany.Miotało nami na wszystkie strony.Szalony wiatr przewrócił łódź na bok.Upadłem na plecy, uderzając o ścianę.Przygniotło mnie coś ciężkiego.Słyszałem, jak woda wtargnęła do ładowni.Guli — powtórzył karzeł, który był bogiem, i mówił,jakby nic się nie stało.— Obudź się i wracaj do domu.—W obłąkanej ciemności, jaka mogła być tylko na końcu świata,coś dotknęło mojego czoła.Chwilę później i obłęd, i światzniknęły.Hayrn — wyszeptałem.Guli, obudź się.— Zimna, mokra szmata dotykała mojego czoła.Woda spływała po oparzonej twarzy.Otworzyłem oczy.Niebo było niebieskie, chmury białe, słońce żółte.— Dzięki bogom! — krzyknął stary Hayrn.Pochylił się nademną i złapał mnie, ściskając w ramionach.— Myślałem, żeumrzesz! Dzięki wszystkim bogom na niebie i na ziemi!Przez kilka minut byłem zdezorientowany.Próbowałem zrozumieć, w którym świecie jesteśmy.Hayrn płakał i wychwalał bogów i wreszcie powiedział mi, że był poranek następnego dnia, od kiedy widzieliśmy płomiennego olbrzyma.Straciłem przytomność od uderzenia w głowę.Miałem gorączkę, pociłem się.I majaczyłem.— Mówiłeś niestworzone rzeczy — powiedział rozpromieniony Hayrn i z ulgą w głosie podał mi kubek z wodą.— Już powszystkim.Odpoczywaj.Odpoczywaj teraz.Próbowałem usiąść, ale kręciło mi się w głowie.Położyłem się i zamknąłem oczy.Tak bardzo chciałem spać, ale musiałem się wcześniej dowiedzieć.Księżyce — spytałem.— Gdzie są?Śpij — polecił mi Hayrn.— Księżyce jeszcze nie wzeszły.Zbudź mnie, kiedy się pojawią — szepnąłem, czując, jakzapadam w sen.— Zbudź mnie koniecznie.Dobrze — odpowiedział.Dom.Modliłem się, żeby to był dom.Mój dom.Wreszcie otoczyła mnie ciemność i spokój.Spałem długo i nie śniłem o niczym.PIERWSZY RUCH OPORU PRYMITYWNYCH SKRZATÓWChris PiersonSkromna garstka stałych bywalców Broken Spar spoglądała zza drinków w pijackim otumanieniu.Na ich twarzach malował się strach i nędza, które kontrastowały z nastrojem chełpliwego Gella MarBoretha, Rycerza Lilii.Kiedy kroczył przez środek gospody w kierunku stolika, który zawsze zajmował, reszta pośpiesznie odsuwała się na boki.Nikt nie miał ani odwagi, ani ochoty napotkać jego hardego spojrzenia.Jak zwykle barowy z nadzwyczajną prędkością podał wypełnioną piwem szklankę.Potem jak zwykle odszedł, nie prosząc nawet o jednego miedziaka.Przywileje takie mieli tylko członkowie podbijających armii.Kilka nocy temu Gell długo rozmawiał z Rancisem Lavie-nem, wspólnikiem od bójek i nieodłącznym towarzyszem do picia.Rancis jak zawsze szczerzył zęby, witając go z daleka.— Wiem, dlaczego jestem w armii Rycerzy Takhisis: aby pićza darmo — stwierdził.Gelł się zaśmiał, a kiedy jego przyjaciel łyknął Lemish, białe wino, potrząsnął głową.To nie tak — oznajmił.— To szacunek, jaki nam okazują.Ci ludzie wiedzą, kim jesteśmy i co możemy zrobić, co moglibyśmy zrobić, gdyby nas zlekceważyli.Nie chcą tego, więc spełniają nasze życzenia.To nie szacunek — Rancis zaprzeczył ceremonialnie.—To terror.Gell wzruszył ramionami i dokończył piwo.—- Czy to oznacza.Czy naprawdę chcesz, żeby te prostaki nas lubiły?Rancis ściągnął brwi i zwrócił się do Gella z dobrotliwym wyrazem twarzy, który zawsze zwiastował jakąś głębszą treść.— Niezupełnie — odpowiedział.— Czy naprawdę chcesz,żeby nas nienawidzili?Gell zastanawiał się nad tym przez chwilę, po czym porzucił te rozmyślania.Dzisiaj Rancis witał przyjaciela, salutując, kiedy ten odsuwał krzesło.Chociaż zachowywał pozory, w powietrzu czuć było, że kpi z Gella.Rozwścieczyłoby to Gella, gdyby robił to ktoś inny.Znali się od wielu lat, kiedy Lord Ariakan wdrożył ich obu do służby dla Królowej Ciemności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]