Podobne
- Strona startowa
- Ringo John Wojny Rady Tom 1 Tam Będš Smoki
- Wojny Rady Tom 1 Tam Będš Smoki Ringo John
- Namiętnoć po zmierzchu
- Margaret Weis, Tracy Hickman o4ye
- M. Weis, T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Weis M., T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Jordan Robert Spustoszone Ziemie
- Jeromin Gałuszka Grażyna Długie lato w Magnolii
- Trylogia Hana Solo.03.Han Solo i utracona fortuna (2)
- Carolyn Hart Morderstwo wedlug Agathy Christ (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- asfklan.htw.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle Tasslehoff zrozumiał! Na świecie istniały dobre smoki i gdyby tylko udało się je znaleźć, pomogłyby one w walce ze złymi smokami, i istniała też.– Smocza Lanca! – szepnął.Stary czarodziej pokiwał głową.– Tak, mój mały – rzekł szeptem.– Rozumiesz.Widzisz rozwiązanie.I będziesz pamiętał.Ale nie teraz.Nie teraz.– Wyciągnął rękę i sękatą dłonią potargał kenderowi włosy.– Smoki.Co ja mówiłem? – Tas nie mógł sobie przypomnieć.Co on tu robi, przyglądając się malowidłu tak pokrytemu kurzem, że nic na nim nie widać? Kender potrząsnął głową.Najwyraźniej to wpływ Fizbana.– Och, tak.Legowisko smoka.Jeśli moje obliczenia są prawidłowe, jest tutaj.– Odszedł na bok.Stary czarodziej poczłapał za nim, uśmiechając się.Wyprawa do kopalni przebiegła bez zakłóceń.Przyjaciele dostrzegli tylko kilku strażników, a i ci smokowcy sprawiali wrażenie na wpół śpiących z nudy.Nikt nie zwrócił uwagi na przechodzące obok kobiety.Drużyna minęła rozżarzone palenisko w kuźni, gdzie bez przerwy uwijali się wyczerpani krasnoludowie żlebowi, którzy podsycali ogień.Pośpiesznie mijając tę żałosną scenę, przyjaciele weszli do kopalni, gdzie smokowcy w ogromnych grotach zamykali mężczyzn na noc, a potem wracali, by przypilnować krasnoludów.Według Verminaarda strzeżenie mężczyzn było stratą czasu – ludzie nigdzie się nie wybierali.Przez chwilę Tanis odnosił wrażenie, że może się to okazać straszliwą prawdą.Mężczyźni nie mieli zamiaru nigdzie się wybierać.Przyglądali się bez przekonania Goldmoon, która przemawiała do nich.W końcu była dzikuską – miała dziwny akcent, a jej strój był jeszcze dziwniejszy.Opowiedziała im o czymś, co wydało im się bajką dla dzieci – historię o smoku ginącym w niebieskim ogniu, którą ona przeżyła.A jedyne, co im mogła pokazać na dowód, to pęk błyszczących dysków z platyny.Hederick, Teokrata z Solace, głośno nazywał kobietę z Que-Shu czarownicą, szarlatanką i bluźnierczynią.Przypominał im scenę w gospodzie, pokazując blizny na ręce jako dowód, jednakże mężczyźni nie zwracali na niego większej uwagi.Bogowie poszukiwaczy przecież nie ustrzegli Solace przed smokami.Prawdę mówiąc, wielu zaciekawiła szansa ucieczki.Niemal wszyscy nosili ślady złego traktowania: szramy od bicza i sińce na twarzach.Źle ich karmiono i zmuszano do życia w brudzie i nędzy, a wszyscy wiedzieli, że kiedy skończy się żelazo na wzgórzach, nie bada już potrzebni Verminaardowi.Jednakże szlachetni poszukiwacze – wciąż sprawujący rządy, nawet w więzieniu – byli przeciwni tak szalonemu planowi.Wybuchły kłótnie.Mężczyźni zaczęli się przekrzykiwać.Tanis pośpiesznie postawił Caramona, Flinta, Ebena, Sturma i Gilthanasa na straży przy drzwiach, obawiając się, że smokowcy mogą posłyszeć wrzawę i wrócić.Półelf nie spodziewał się tego – spór może się ciągnąć przez kilka dni! Zdeprymowana Goldmoon siedziała przed mężczyznami i sprawiała wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.Tak była przejęta swym nowo odkrytym powołaniem, tak bardzo pragnęła zanieść swą wiedzę w świat, że zapadła się w otchłań rozpaczy, gdy zwątpiono w jej wiarę.– Ci ludzie są głupi! – rzekła cicho Laurana, podchodząc do Tanisa.– Nie – odparł Tanis z westchnieniem.– Gdyby byli głupi, poszłoby nam łatwiej.Nie obiecujemy im niczego namacalnego, a wymagamy od nich, żeby narażali jedyne, co im pozostało – swe życie.I po co? Żeby uciec na wzgórza, walcząc przez cały czas.Przynajmniej tu nie stracą życia – na razie.– Ależ jak takie życie może być coś warte? – spytała Laurana.– To bardzo dobre pytanie, młoda kobieto – rozległ się słaby głos.Odwrócili się i dostrzegli Marittę klęczącą przy mężczyźnie, który leżał na prymitywnej pryczy w kącie celi.Był to mąż w nieokreślonym wieku, wynędzniały z choroby i niedoli.Usiadł z wysiłkiem, wyciągając chudą, bladą rękę do Tanisa i Laurany., Oddech rzęził mu w piersi.Maritta próbowała go uciszyć, lecz mężczyzna spojrzał na nią poirytowany.– Wiem, że umieram, kobieto! Nie oznacza to jednak, że muszę wpierw zanudzić się na śmierć.Przyprowadź do mnie tę barbarzyńską kobietę.Tanis spojrzał na Marittę pytająco.Kobieta wstała i odciągnęła go na bok.– To Elistan – rzekła, jakby Tanis powinien znać to imię.Kiedy Tanis nie zareagował, wyjaśniła.– Elistan – jeden z szlachetnych poszukiwaczy z Haven.Lud darzył go wielkim szacunkiem i miłością.Był jedynym, który sprzeciwił się temu Verminaardowi.Nikt go nie słuchał – bo, oczywiście, ludzie nie chcieli słyszeć.– Mówisz o nim w czasie przeszłym – powiedział Tanis.– On jeszcze nie umarł.– Nie, ale nie zostało mu dużo życia.– Maritta wytarła łzę.– Zetknęłam się już wcześniej z tą wyniszczającą chorobą.Mój ojciec zmarł na nią.Coś zżera go żywcem od środka.Przez ostatnie dni cierpienie doprowadzało go nieomal do obłędu, lecz teraz już ustąpiło.Koniec jest bardzo bliski.– Może nie.– Tanis uśmiechnął się.– Goldmoon jest kapłanką.Może go uleczyć.– Może tak, może nie – stwierdziła sceptycznie Maritta.– Wolałabym nie ryzykować.Nie powinniśmy wzbudzać w Elistanie fałszywej nadziei.Pozwólmy mu umrzeć w spokoju.– Goldmoon – rzekł Tanis, gdy córka wodza zbliżyła się.– Ten człowiek chce cię poznać.– Nie zważając na Marittę, półelf zaprowadził Goldmoon do Elistana.Twarz Goldmoon, surowa i chłodna z powodu rozczarowania i frustracji, złagodniała na widok żałosnego stanu mężczyzny.Elistan spojrzał na nią.– Młoda kobieto – rzekł srogo, choć jego głos brzmiał słabo – twierdzisz, że niesiesz słowo od starych bogów.Jeśli rzeczywiście to prawda, że to my, ludzie, odwróciliśmy się od nich, a nie bogowie od nas, jak zawsze myśleliśmy, dlaczego tak długo czekali, by ujawnić swą obecność?Goldmoon w milczeniu przyklękła obok konającego mężczyzny, zastanawiając się, jakimi słowami wyrazić swą odpowiedź.Wreszcie powiedziała: – Wyobraź sobie, że wędrujesz lasem, niosąc najcenniejszą rzecz, jaką posiadasz – rzadki i przepiękny klejnot.Nagle napada cię wściekła bestia.Upuszczasz klejnot i uciekasz.Kiedy zdajesz sobie sprawę, że zgubiłeś cenny kamień, boisz się wrócić do lasu, żeby go poszukać.Wtedy przychodzi ktoś i przynosi inny klejnot.W głębi duszy wiesz, że nie jest on tak cenny, jak ten, który zgubiłeś, lecz wciąż zbyt jesteś przerażony, by wrócić i poszukać tamtego.Czy oznacza to, że klejnot opuścił las, a może wciąż leży on tam, rozsiewając blask pod liśćmi, i czeka na twój powrót?Elistan zamknął oczy i westchnął, a na jego twarzy odmalowała się udręka.– Oczywiście, że klejnot czeka na nasz powrót.Jacy głupi byliśmy! Żałuję, że nie dane mi będzie poznać nauki twych bogów – rzekł, wyciągając rękę.Goldmoon westchnęła raptownie i krew odpłynęła z jej twarzy, aż stała się niemal tak blada, jak umierający mężpzyzna na posłaniu.– Będziesz miał na to czas – powiedziała cicho, biorąc go za rękę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]