Podobne
- Strona startowa
- M. Weis, T. Hickman Smoki jesiennego zmierzchu
- Weis M., T. Hickman Smoki jesiennego zmierzchu 1
- Malpas Jodi Ellen Ten mężczyzna 03 Jego namiętnoć
- Gretkowska Manuela Namietnik (2)
- Zola Germinal
- Ludlum.Robert. .Przesylka.z.sal
- Philip K. Dick, Roger Zelazny Deus Irae (2)
- Christie Agatha Niedziela na wsi
- Chmielewska Joanna Zwyczajne życie
- Amis Martin Strzala Czasu (SCAN dal 749)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ayno.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zgubiłaś się? - Ma zatroskaną minę.Kiwam głową, starając się więcej nie siąkać.- Wyszłam na spacer udaje mi się wykrztusić. O Boże,żebym tylko nie dostała czkawki, proszę..- Pewnie zaszłam da-lej, niż mi się zdawało. Hej. Jego ciemne oczy lśnią w świetle latarni.- Nie płaczjuż.Wszystko w porządku.Zaprowadzę cię do domu. Ale. już mam zapytać, czy się nie wybiera do tamtegoklubu, gdy przychodzi mi na myśl, że zdradziłabym swojeszpiegowanie.- Nie jesteś zajęty? Nie chcę ci zepsuć wieczoru. Nie bądz niemądra mówi prawie opryskliwie. Niezostawię cię tutaj samej.Powiedziałem, że cię zabiorę do domu.Martwi mnie, że go rozdrażniłam.Tymczasem on wyjmuje zkieszeni telefon, wstukuje wiadomość i wysyła ją, nie patrzącmoją stronę.Minę ma dziwnie surową.- No, załatwione oznajmia. Wracajmy tam, gdziebędziesz bezpiecznaAzy mi obeschły, gdy tylko ku swemu zdumieniu uświadomiłamsobie, że idę ulicami Soho z Panem R u boku.On ma na sobiejeden ze swoich nieskazitelnych biznesowych garniturów,a gdy tak kroczy obok mnie, domyślam się, że musi mieć okołostu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu, zatem góruje nademną z moimi stu siedemdziesięcioma centymetrami.Idzie gładko,uważając, żebym mogła za nim nadążyć.Czuję się, jakbym byłabalonem wypełnionym helem - jeszcze chwila, a zacznę się unosićnad ziemią.Przeciskamy się przez grupkę nastoletnich turystów stojącychprzed jakimś barem szybkiej obsługi.Pan R kładzie mi rękęplecach w okolicy krzyża i prowadzi mnie delikatnie.Gdywynurzamysię po drugiej stronie tłumu, ledwie mogę mówić z podnieceniawywołanego jego dotykiem.Kiedy cofa dłoń, czuję się jakbyopuszczona.-- Naprawdę daleko się zapuściłaś zauważa, marszcząc brwi.Nie masz ze sobą planu miasta? Albo nawigacji w telefonie?Potrząsam głową, czując się głupio.- Niemądrze z mojej strony.Przez chwilę spogląda na mnie prawie groznie, mrucząc:- Rzeczywiście, bardzo niemądrze.Wiesz, w tych okolicachmoże być niebezpiecznie.- Potem trochę spuszcza z surowegotonu.- Cóż, coś mi mówi, że nie jesteś obeznana z Londynem.- To prawda.Jestem tu pierwszy raz.- Naprawdę? Więc skąd znasz Celię?Jeśli był na mnie zły, zdaje się, że już mu przeszło.Jego oczynabrały ciepłego blasku.- Celia jest matką chrzestną mojego taty.Była w moim życiu,odkąd pamiętam, ale nie znam jej zbyt dobrze.To znaczy widzia-łam ją tylko kilka razy i nigdy dotąd jej nie odwiedziłam.Zdzi-wiłam się, kiedy zaproponowała, żebym na jakiś czas zajęła się jejmieszkaniem. - Rozumiem, dlaczego skorzystałaś z okazji. Czy ludzie myślą, że jesteśmy razem? Może sądzą, że tomój chłopak.Kto wie? Jest tak niewiarygodnie wspaniały,chociaż.Gdy tak zmierzamy na zachód w stronę Mayfair, bezwiedniezachwycam się każdą jego cechą.Ma piękne dłonie silne i sze-rokie, o długich palcach.Zastanawiam się, jakby to było poczuć jena swojej skórze, na nagich plecach.Na samą myśl o tym lekkodrżę.Wszystkie jego ubrania wyglądają na drogie.On sam nosisię lekko, jednak bez cienia tego rodzaju arogancji, jakiej możnaby się spodziewać po takim człowieku.Zaczyna rozmowę o Celii, jak ją poznał przez to, że okna ichmieszkań wychodzą dokładnie naprzeciw siebie. Naprawdę? Serio?.Silę się na niewinną minę, a jemu najwyrazniej nie przychodzi dogłowy, że mogłabym go podglądać. - Jej mieszkanie jest niesamowite, prawda? zagaduje dalej.- Raz czy dwa byłem u niej na kawie.Zdumiewająca kobieta.Taka interesująca.I historie, które ma do opowiedzenia oswojej karierze! Zmieje się i potrząsa głową, a ja muwtóruję.Zdaje się, że zna Celię nawet lepiej niż mój ociec.Sposób, w jaki o niej mówi, sprawia, że nabieram ochoty, by jąpoznać lepiej. Jest taką osobą, jaką sam chciałbym być, kiedy osiągnę jejwiek ciągnie Pan R. Starzeje się z wdziękiem i wciążczerpie radość z życia.Ale martwię się także o nią.To prawda,że tryska energią, lecz przecież wiek robi swoje.Pewnie niechciałaby tego przyznać, jednak zdaje się, że jest trochęwrażliwa, podatna na ciosy.Mam ją więc na oku, tak na wszelkiwypadek."W dodatku jest opiekuńczy.O Boże, chyba się zabiję!.- Ale znasz Celię - mówi żartobliwie.- Ma siedemdziesiątdwa lata, prawda? Zapewne świetnie się teraz bawi.Przypuszczalnieprzeżyje nas wszystkich i ruszy na Mount Everest, podczas gdymy z trudem będziemy się wspinać po własnych schodachTeraz, gdy moje łzy obeschły, a jego rozdrażnienie ustąpiło,atmosferarozmowy wyraznie się rozluzniła.Zbliżamy się do RandolphGardens.Zwalniam odrobinę, mając nadzieję przeciągnąć niecoczas, kiedy jesteśmy razem.Lada chwila będziemy na miejscui każde z nas skieruje się w swoją stronę.Nie chcę takiego bieguwydarzeń Jestem pewna, że czuję między nami jakąś chemię.Nagle Pan R zatrzymuje się i zwraca twarzą do mnie.-- Mieszkasz sama, prawda? - pyta.Kiwam głową.Patrzy na mnie przez chwilę badawczo, a potemmówi miękko:- A może wstąpisz do mnie? Zdaje się, że dobrze by ci zrobiłafiliżanka kawy, nie chciałbym, żebyś wracała do mieszkaniaCelii wciąż zdenerwowana.Poza tym mówiłem przez całądrogę, a nie wiem nic o tobie.Cudownie słucha się jego głosu. Czy chcę wstąpić do niego n,ikawę?.Serce bije mi szybciej, ogarnia mnie drżenie.- Tak, byłoby bardzo miło - odpowiadam nieco bardziejpiskliwie, niżbym sobie życzyła.-- Dobrze.Wobec tego chodzmy.- Obraca się i rusza schodamiw górę, po czym nagle zatrzymuje się i spogląda na mnie.Za-mieram, bojąc się, że zmienił zdanie, ale on mówi: - Nie wiemnawet jak masz na imię.- Beth.Na imię mi Beth.- Beth.Aadnie.- Uśmiecha się do mnie jednym ze swoichzniewalających uśmiechów.- Ja jestem Dominie.Potem wchodzi do kamienicy, a ja podążam za nim.W windzie bliskość naszych ciał jest tak elektryzująca, ztrudem oddycham
[ Pobierz całość w formacie PDF ]