Podobne
- Strona startowa
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Sarah Masters Voices 1 Sugar Strands
- Mastering Delphi 6
- Mastering Delphi 6 (2)
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN d
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Niebiosa Pern
- McGraw.Hill,.Digital.Animation.Bible.Creating.Professional.Animation.with.3ds.Max.Lightwave.and.Maya.(2004).LiB
- Roger Zelazny Aleja Potepienia (2)
- Studnie piekiel
- Robin Hobb Czarodziejski Statek t.1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- erfly06132.opx.pl
Cytat
Do celu tam się wysiada. Lec Stanisław Jerzy (pierw. de Tusch-Letz, 1909-1966)
A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (. . . ) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (. . . ) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia. Borys Pasternak
Idąc po kurzych jajach nie podskakuj. Przysłowie szkockie
I Herkules nie poradzi przeciwko wielu.
Dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. Stanisław Jerzy Lec (pierw. de Tusch - Letz, 1909-1966)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wie pan co, w Anglii, w Kornwalii nadal żyją ludzie, którzy myślą, że czarodziejska wyspa Lyonesse naprawdę istnieje i mieszkają na niej Giganci.A żeglarze w Szkocji ciągle opowiadają o Shonym, stworzeniu morskim, które woła, że tonie i błaga o pomoc, a gdy rybak śpieszy mu na ratunek, wciąga go pod wodę i zjada żywcem.Shony miał też jeszcze inne imię: Shellycoat.- Shellycoat? Dlaczego?Fred Martin z wahaniem sięgnął na półkę i wyciągnął książkę w pomarańczowej oprawie, która bez wątpienia pochodziła z biblioteki publicznej.Przewrócił kilka stron, nim się odezwał:- O, proszę.To z sir Waltera Scotta.Tak opisuje Shony'ego: “Wydaje się pochodzić z morskich odmętów, zwłaszcza pancerz, który klekocząc zwiastuje jego przybycie”.Zadrżałem.W kantorku Freda Martina było dość chłodno.- A co ze studniami? - spytałem chrapliwym szeptem.- Czy pan sądzi, że w tym kryje się ziarno prawdy?- W czym?- W legendzie o bogach-bestiach ukrytych we wnętrzu studni i czekających na okazję, by powrócić do życia?Martin zmarszczył brwi.Ująwszy ołówek obgryziony na końcu, zaczął stukać nim w oprawkę okularów.- Panie Perkins - odezwał się po chwili.- Musi pan zrozumieć, że to tylko podania.Może i mają jakieś odniesienia do rzeczywistych wydarzeń, ale pochodzą sprzed setek albo i tysięcy lat.To tylko legendy.Układają je ludzie, by znaleźć wytłumaczenie dla niezrozumiałych rzeczy.Wtedy nie dysponowali obecną wiedzą naukowców, więc gdy zdarzyło się coś przerażającego, tłumaczyli to czarami.Nie potrafię sobie wyobrazić stworzeń żyjących w głębinach studni, a pan? Przecież chyba rozmawiamy poważnie.Ująłem w dłonie Legendy z Litchfield.- Rozumie pan, co tu jest napisane? - zapytałem.- Kiedy Atlantyda uległa zagładzie, bogowie-bestie, te krwiożercze bóstwa, zapewnili sobie przetrwanie pozostawiając nasienie w naturalnym systemie wodnym Nowej Anglii.Mówiąc dzisiejszym językiem, mogły to być zapłodnione jaja, ikra czy coś innego, dzięki czemu się rozmnażają.Fred Martin odkaszlnął nerwowo.- Tak, to może znaczyć coś takiego.Ale dosłownie to brzmi trochę inaczej, prawda?- Dosłownie to brzmi: “skazili oni nasieniem swoim studnie i źródła Nowej Anglii i innych ziem wschodnich”.Jak jeszcze można to interpretować?Milczał przez chwilę, pukając ołówkiem, w końcu się odezwał:- Moim zdaniem to wszystko mogło zostać wymyślone.Też jakaś interpretacja legendy.- Oczywiście.Ale większość legend ma w sobie ziarno prawdy.- Tak.Tylko że ja nie rozumiem, do czego pan zmierza.Jak już wspominałem, jeśli chce pan w to wierzyć, wolna droga.Ale ja spędziłem w New Milford całe życie i nie wierzę w ani jedno słowo.Otworzywszy książkę jeszcze raz przeczytałem, co Adam Prescott napisał o bogach-bestiach z Atlantydy.- Dobrze więc, czy mógłbym pożyczyć ją na jakiś czas? - poprosiłem.- Oczywiście.Przecież Greg McAllister wyraził na to zgodę.- Wstał, jakby chciał się mnie jak najszybciej pozbyć.- Jedno chciałbym podkreślić: niech pan nie ufa wszystkiemu, co tam napisano.Przeczytałem w moich książkach bardzo dziwne historie, od których włos się jeży na głowie.Ale przecież nie spisano ich dlatego, że ludzie w nie wierzyli, lecz dlatego, że były intrygujące.Tyle słowa przestrogi.Podniosłem się z owiniętego tekturą fotela.Kantorek był tak mały, że staliśmy z Martinem twarzą w twarz, niemal się dotykając nosami.- Będę pamiętał o pańskich radach - oświadczyłem tonem pełnym szacunku.Przeszedłem przez główne pomieszczenie i już trzymałem dłoń na klamce, gdy Fred Martin zawołał:- Proszę pozdrowić Grega McAllistera, dobrze?- Oczywiście.Uśmiechnął się do mnie niepewnie.- Dziękuję.- Czy jeszcze coś? - spytałem.- Hmm, nic.Tylko tyle.Chociaż, hmm, nie ma pan żadnych powodów, by wierzyć w te legendy, prawda? Czy wydarzyło się w okolicy coś, o czym powinienem usłyszeć?Milczałem.Naprawdę nie wiedziałem, co odpowiedzieć.W końcu rzekłem:- Jeśli się coś zdarzy, to dam panu znać, zgoda?- Zgoda - odparł bez przekonania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]